Charczą, włóczą nogami, mrożą krew w żyłach chorymi, zniekształconymi dźwiękami, charakterystycznymi jękami. Będąc najczęściej efektami nieudanych eksperymentów naukowych/wojskowych czy zakończonej sukcesem nekromancji – lubią siać strach. Terroryzują w grupie. Ich eksterminacja różnymi środkami masowego mordu nigdy nie przestaje cieszyć. Są najprawdopodobniej najbardziej wdzięcznymi przeciwnikami w grach. Starą dobrą strzelbę aż świerzbi, by wypluć w stronę ich głów ścianę zachwyconego śrutu. Mózg za mózg. Świt, zmierzch, plaga, nieważne. Zombie nie umierają nigdy…
Cykl ma już 40 tygodni. Pora z tej okazji, cofnąć się trochę w przeszłość. Do czasów, gdy moja miłość do gier się rodziła. Commodore +4, Pegasus? Owszem, dali czadu, ale nie aż tak jak wielkie automaty typu coin-op (ang. coin-operated: działające na monetę) w salonach gier. Biorąc pod uwagę ile kasy przelało się na poczciwe żetony, pragnę dodać od siebie trzy, symboliczne grosze. Insert Coin!
Grając w gry egzystujemy w świecie nierzeczywistym. Cyber-realiach stworzonych od podstaw. Flora, fauna, miasta, obiekty, tło. Za każdym razem jesteśmy bombardowani wirtualnymi odpowiednikami lub imitacjami elementów wchodzących w skład życia realnego. Im dłużej siedzimy w branży – tym odwiedzanych światów jest więcej. Odłączając niewidzialne kable immersji od mózgu – wychodzimy z domu, jedziemy do innego miasta, za granicę na wakacje. Z dala od zero-jedynkowego siedliska elektronicznych substytutów. Są jednak momenty, w których wirtual miesza się z realem. Sytuacje kiedy czujemy się jak w grze…
Nie ma nic gorszego od bolesnej kastracji aktualnie przeżywanej immersji. Bezlitosnego ciachnięcia zabawy tu i teraz oraz świadomości braku elektronicznych uciech w najbliższym czasie. Nierzadko dochodzi również konieczność poniesienia dodatkowych kosztów. Zostajemy odcięci. Ten cholerny zapach spalenizny, ten okropny Blue Screen, ten zasrany Ring of Death…
Nierzadko przychodzimy na świat w momencie gdy jakaś wspaniała gra już od dłuższego czasu kradnie serca wielu graczom. Gdy dochodzimy do wieku, który umożliwia kumaty i pełnoprawny gaming - o danej perełce mówi się już w kategoriach programu kultowego, w który zagrać/znać powinien każdy, a gdy tego nie zrobił - czeka go hańba, wyklęcie i brak zrozumienia. Powodów oczywiście jest więcej. Tak niestety bywa z grami, których owy rozreklamowany klimat trudno "kupić", w który trudno jest się już z perspektywy czasu - "wczuć"...
Wszystko zaczynało się niewinnie, wręcz niepozornie. Prosty pomysł, dwóch pasjonatów branży plus konieczność poświęcenia czasu i włożenia niemało pracy w projekt. Sympatyczna zabawa w połączenie sił. Integracja na odległość dwóch zapalonych graczy, którzy w życiu osobiście widzieli się może raz na 10 minut. Dwa kreatywne nerdy: Remigiusz Maciaszek (Rock Alone) i Patryk Rojewski (Rojo). Co może gra Borderlands? Czym jest Glog? Co planujemy dalej? Historia przyjaźni, historia prawdziwa. Nie autopromocja, tylko analiza zjawiska i propozycja formy. Zapraszam.
Dnia 13 lutego o 13:13 odpaliłem 13 część Rojopojntofwiu, zatytułowaną "Need a hand?". Pisałem w niej o szerokorozumianej współpracy w grach MMO, co-opach i sieciowych strzelankach. Przytoczyłem również typologię Richarda Bartle dzielącą graczy na cztery zasadnicze grupy "podejściowe". Byli Wyczynowcy (Achievers), Odkrywcy (Explorers), Poszukiwacze towarzystwa (Socjalizers) i Zabójcy (Killers). Od czasu publikacji tego zestawienia, trochę w świecie wirtualnych rewelacji się pozmieniało, a mianowicie doszły dwie grupy: dokuczliwe Trole (Trolls) i interesowni Farmerzy (Farmers). Uzupełniam więc oficjalnie grupę Bartla o wymienione "klasy motywacyjne". Zapraszam, zbierzmy wszystkich do kupy razem:)
Odpalamy solidnego, pełnoprawnego erpega z krwi i kości lub szybkiego H&S z potężnym światem. Setki lub miliony questów naraz, tysiące znaczników na mapie, armia potencjalnych rozmówców, masa miejsc pod eksplorację. Tona interaktywnych elementów, jeszcze więcej dylematów różnej maści. Wszystko owocuje murem wzniesionym z części składowych gier niemałych. Czasem ciężko go przeskoczyć, trudno to wszystko ogarnąć, przemóc się, wejść. Bywa przytłaczająco, wręcz zniechęcająco.
Nic nie boli bardziej niż niemożność robienia tego, co się lubi, kocha, wyznaje. Noga w gipsie przekreśla rower, gorączka bieganie, biegunka randkę, okres imprezę. Każdy z nas miał kiedyś taką nieszczęśliwą przygodę. Wypadek, który brutalnie pokrzyżował plany na konkretny fun. No ok. Pamiętajmy jednak, że byliśmy, jesteśmy i (mam nadzieję) będziemy graczami. Brak czego bolał, boli nas najbardziej? Co nie pozwalało, bądź nie pozwala zaakceptować i pogodzić się z nową, ponurą sytuacją? Hasło mrożące krew w żyłach, fundujące ciary i obawę o jutro – „Szlaban na komputer!”. Pora na hardkora – najcięższą karę, jaką może dostać gracz. Karę ciachająca sens życia…
Edycje kolekcjonerskie, wydania specjalne, wersje pre-order. Prestige, ultimate, legendary, hardened, ultra, turbo, solid czy epic. Nie ważne. Wszystkie mają na celu wyposażyć gracza w zestaw elementów, umilających mu obcowanie z grą i uatrakcyjnić jego gamingowy room. Koszulka na klatę, wisiorek na szyję, torba na ramię, soundtrack w wieży, figurka obok, prowodyrzy - na ekranie. Pełnia smaku. Kocham tę serię, tego bohatera, ten tytuł, ten świat. Czekałem długo, zasługuję więc na najbardziej wypasione wydanie. Niech ja czuję, a oni widzą. Jestem fanem i mam na to dowody! Zapraszam! Rojopojntofwiu - wydanie specjalne.
(Galeria z 42 najbardziej wyczesanymi kolekcjonerkami - gratis!)