Stworzenie dobrych i zapadających w pamięć szefów w taktycznym RPG-u nie jest zadaniem łatwym. Autorów ogranicza system gry, więc muszą oni próbować zbudować niezwykłość bossa, tworząc odpowiedni kontekst walki, podwyższając poziom trudności lub dając mu potężne zdolności. Jak poradzili sobie z wyzwaniem twórcy Final Fantasy Tactics: War of the Lions? Czy znajdziemy tam przeciwników wartych zapamiętania?
W dziele SquareSoftu nie brakuje starć z mniej lub bardziej ważnymi postaciami, które można zaliczyć do grona bossów lub sub-bossów. Jest tego naprawdę sporo i praktycznie co kilka potyczek czeka nas kolejny sprawdzian z bardziej charakterystycznym rywalem i jego podwładnymi.
UWAGA, spojlery!
Potężne drzwi wejściowe do pomieszczenia tajnej bazy wojskowej wylatują z hukiem. Właśnie zniszczył je Magneto. Nim jeszcze opadł kurz w środku znaleźli się już jego kompani, Wolverine, Storm i Juggernaut. A teraz postaw się w roli bezwzględnego oprawcy, który pracuje dla Apocalypse’a i ma za zadanie ich powstrzymać. Masz jakieś szanse?
Znacie pewnie ten typ misji. Przeważające siły wroga, często też ograniczony limit czasowy i krótkie polecenie „zabij XYZ”. Po wyeliminowaniu dowódcy jego współpracownicy, podopieczni, słudzy nagle znikają, dezerterują, tracą ochotę do walki, a nam przyznawane jest chwalebne zwycięstwo. Czemu w większości przypadków tylko na papierze wygląda to dobrze?
Wspominałem już wcześniej, że historia Konoko nie jest porywająca i nie brakuje w niej niedomówień. Niestety oznacza to, że słabo zarysowani i przedstawieni są też główni wrogowie zmodyfikowanej genetycznie policjantki. Ale może chociaż ciekawie się z nimi walczy? Sprawdźmy to.
Uwaga, spojlery!
Bossowie w platformówkach często są pomysłowi. Odmienna stylistyka tych produkcji sprawia, że spotykamy w nich niezwykłe bestie i wymyślnych „maniaków”, którzy owładnięci są jakąś żądzą. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby pierwsze odsłony Crasha Bandicoota, w których mierzyliśmy się z Tiny Tigerem, Dinogodilem czy doktorem N-Ginem. Starcia z nimi były zabawne, ciekawe i inne od tych wszystkich poważnych walk o losy świata w bardziej realistycznych grach.
Ratchet & Clank 2 nie jest jednak zwykłą platformówką. Może i dlatego bossowie tutaj nie są tacy, jak moglibyśmy się spodziewać. Uwaga, nisko latające spojlery!
Możliwość kreacji lub dowolnego kształtowania swojego bohatera jest często mile widziana przez graczy. Nawet w takich produkcjach jak Devil May Cry, gdy po prostu zwiększamy umiejętności herosa, wykupując kolejne ataki lub przydatne zdolności.
W przypadku pierwszej części tej świetnej serii od Capcom za wiele różnych rzeczy do odblokowania nie ma, ale i tak nie starcza punktów, aby przy jednym ukończeniu gry zrobić z Dantego niepokonanego herosa. Fajnie więc wydaje się czerwone orby na poszczególne nowe ataki i obserwuje jak demony mają coraz większe problemy ze zrobieniem nam krzywdy.
Dla wielu graczy na świecie niezwykle ważnym elementem każdej dobrej gry są znakomicie zaprojektowani, ciekawi, wymagający i zapadający w pamięć bossowie. Nie wszystkie gatunki gier pozwalają jednak autorom zabłysnąć w tym temacie. Przekonał mnie o tym dobitnie Metal Gear Ac!d.
Nie mam pretensji i żalu do Konami za rzadkie i niezbyt porywające potyczki z szefami. Karciany system gry nie pozwalał zbytnio zaszaleć twórcom i praktycznie kilka razy dostałe to samo. Ot po prostu, szefowie wymagali większej liczby ciosów/naboi posłanych w ich stronę niż zwykły przeciwnik.
Dzień zaczyna się jak zwykle. W planach masz realizację kilku obowiązków i parę pomysłów na relaks. Wśród nich jest też miejsce na granie. Masz ustalone konkretne tytuły. Nadchodzi moment, gdy uruchamiasz konsolę/aplikację i zaczynasz się bawić. Wtedy dostrzegasz, że sztuczna inteligencja ma tzw. „dzień konia”. Co to znaczy? Jej wychodzi wszystko, a Tobie zupełnie nic.
Autorzy z PlayStation Universe co jakiś czas prezentują najbardziej wartych zapamiętania bossów z gier. Ostatnio w tym gronie pojawił się El Gigante z Resident Evil 4. Przerośnięty efekt eksperymentów o potężnej sile, który zmusza Leona do nadludzkiego wysiłku.
Nie mogę odmówić racji dziennikarzowi, który postanowił twór Capcomu włączyć do zestawienia. Ten potwór pojawia się nagle i stanowi spore wyzwanie na tle dziesiątków zmasakrowanych wcześniej wieśniaków z widłami. Schemat walki z nim nie należy jednak do szczególnie oryginalnych, więc z drugiej strony dla logicznie myślącego gracza, którego nie zjadł stres to żadne specjalne wyzwanie. Ot, szef, jakich wielu w grach już było, jest i będzie.
Czy jest coś gorszego, niż wysoki poziom trudności gry, którego się wcześniej nie wybrało w opcjach? Tak, nagły skok poziomu trudności do pułapu wywołującego frustrację.
Jeśli brakuje nam zręczności, wytrwałości, talentu i dlatego przegrywamy kolejne potyczki, wyścigi czy partie to da się to w miarę rozsądnie uzasadnić. Wina leży po naszej stronie i wiemy, co trzeba robić, gdzie się poprawić, żeby daną przeszkodę pokonać. Ale jak ta przeszkoda jest chorym wymysłem autorów to rośnie nie samozaparcie, a frustracja.