Święta Bożego Narodzenia znaczą dla każdego coś innego. Dla jednych to okres pełen rodzinnego ciepła i spokoju. Dla innych to prezenty i Święty Mikołaj. Dla jeszcze innych to ważne święto religijne. Są też osoby, dla których to po prostu kolejne kalendarzowe dni, które różnią się od innych głównie menu na domowym stole.
Na samą myśl o kolejnym filmie i grze w uniwersum Obcego leci ślinka. O, dokładnie tak jak na tym obrazku tej miłej istotce.
Ostatnie kilka dni to prawdziwy szał dla miłośników popularnej serii o krwiożerczych bestiach rozmnażających się we wnętrzach ludzkich organizmów. Tworzony prequel Obcego: Ósmego pasażera Nostromo zyskuje coraz większe szanse na spełnienie wygórowanych oczekiwań fanów serii. Po ostatnich koszmarnych występach Obcego w crossoverach z Predatorem, odpowiedni ludzie poszli po rozum do głowy i przypomnieli sobie dlaczego w ogóle seria zyskała tak wielu fanów. Bo przecież nie o samo zabijanie i plucie kwasem w Obcym tak naprawdę chodziło.
Niby prosta strzelanina z widokiem TPP, w której chodzi o eliminowanie kolejnych barykad wrogów i wykonywanie jakichś tam misji. Ale jest coś, co Freedom Fighters wyróżnia i co pozwala się przy niej doskonale bawić.
Wydana w 2003 roku przez Electronic Arts produkcja przeszła jakoś tak bez echa. Pamiętam, gdy czytałem wówczas jej recenzje, robiła wrażenie i zapowiadała się przyjemnie, ale i brakowało jej czegoś, co zachęcałoby do wyłożenia prawie 200zł w dowolnym sklepie z grami. I chyba podobne podejście zaprezentowała spora większość graczy, bo dzisiaj o Freedom Fighters mało kto pamięta.
Teoretycznie gry dają możliwość przenoszenia komiksów, opowiadań, filmów i animacji na nowe pole. Teoretycznie twórcy zyskują większe możliwości przedstawienia swoich dzieł, choćby za pomocą efektownej grafiki, interaktywności, rozbudowanych możliwości fabularnych i innych podobnych zagrywek. Ale nie zawsze te wszystkie „cuda” da się wykorzystać tak, aby gra była lepsza, niż poprzedzające ją dzieło książkowe lub filmowe.
Wśród setek różnych tytułów, jakie pojawiły się na Wii prawie każdy może znaleźć coś dla siebie. Wielu wydawców i producentów skorzystało z popularności systemu i postanowiło w jakiś sposób zarobić, tworząc nowe serie lub przenosząc lubiane marki na całkiem oryginalny sprzęt z Japonii.
Jak dowodzą amerykańskie badania, granie na Wii i innych konsolach zmuszających do ruchu, pozytywnie wpływa na proces starzenia się emerytów i rencistów. Pomińmy kwestię racjonalności badań i prawdziwości ich wyników i spróbujmy tylko przenieść wnioski na polski grunt.
Do tej pory powszechnie znana była tylko Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną. Okazuje się jednak, że gdzieś w połowie ostatniej dekady zeszłego wieku pojawiło się inne dzieło z Teksasu. Tamtejsze Modern Warfare.
Do tej pory wychodziłem z założenia, że dobra gra sportowa to taka, która stara się symulować daną dyscyplinę sportu, ale jednocześnie nie przekracza pewnej cienkiej granicy, za którą leży już frustracja, zmęczenie i brak jakiejkolwiek przyjemności.
Okazuje się jednak, że twórcy dzisiejszych gier sportowych starają się udowodnić, że dobra gra sportowa to taka, która jak najwierniej oddaje daną dyscyplinę i wszystkie jej realia. Nawet przybliżając się do punktu, gdzie gracze muszą, chcąc zdobyć punkt lub gola, wchodzić w obsługę poszczególnych części ciała zawodników.
Ach, Megarace 2. Tytuł w moim mniemaniu owiany pewną legendą. Wydana w 1996 roku przez Mindscape produkcja nigdy nie została specjalnie doceniona, bo trafiła w zupełną próżnię, mając fatalną dystrybucję i zbyt wysokie wymagania sprzętowe.
Czy jest coś gorszego, niż wysoki poziom trudności gry, którego się wcześniej nie wybrało w opcjach? Tak, nagły skok poziomu trudności do pułapu wywołującego frustrację.
Jeśli brakuje nam zręczności, wytrwałości, talentu i dlatego przegrywamy kolejne potyczki, wyścigi czy partie to da się to w miarę rozsądnie uzasadnić. Wina leży po naszej stronie i wiemy, co trzeba robić, gdzie się poprawić, żeby daną przeszkodę pokonać. Ale jak ta przeszkoda jest chorym wymysłem autorów to rośnie nie samozaparcie, a frustracja.