Mam marzenie, że pewnego dnia wszyscy gracze złapią za pada i zaczną grać bez macania przycisków po omacku. Mam marzenie, że odpalając tego samego dnia trzy różne gry nie będę przypadkiem rzucał sobie granatu pod nogi. Mam marzenie, że twórcy gier pójdą po rozum do głowy i stworzą jeden spójny schemat sterowania w grach.
Tony Hawk to prawdziwy szczęściarz będący jednocześnie symbolem skateboardingu i gier video. Sympatyczny Amerykanin był kiedyś na ustach wszystkich, kiedy w 1999, a potem w 2000 roku studio Neversoft stworzyło gry opatrzone jego imieniem cały świat zamarł. To był cudowny czas w którym nie było ważne czy się lubi RPGi, strategie, strzelaniny czy platformówki – po prostu każdy grał w THPS śrubując swe rekordy.
Teraz legenda powraca, wydawać się mogło, że przez ostatnie lata Activision całkowicie zeszmaciło swą ekstremalną markę… Fani jednak wiedzą swoje, fani pamiętają i nareszcie zrobiono coś dla nich. Nareszcie nastąpił powrót do klasyki, tylko czy słusznie?
Kupując niedawno nareszcie swoje własne Wii doczekałem się bardzo miłej niespodzianki – w zestawie znalazłem oryginalnego Mega Mana 10! Jako że Mega Man 2 należy do moich ulubionych gier, a 9 mam za jedną z najciekawszych stylizowanych na retro produkcji ostatnich lat, to w mig zabrałem się za ogrywanie najnowszych przygód niebieskiego bohatera.
Trochę ponad miesiąc temu, z okazji dnia dziecka, w mediach dość wyraźnie zaznaczyła swą obecność kampania społeczna pod hasłem "Zabawa zamiast zabawki". Idea bardzo mądra - dzieciom o wiele większą frajdę sprawi dzień z rodzicami niż kolejny transformer, zestaw lego czy inna barbie. Ale przywołało mi to na myśl jeszcze jedną rzecz, która sprawdza mi się od najwcześniejszego dzieciństwa i przenosi się na obecne czasy, kiedy jestem już dzieciakiem ponad trzydziestoletnim. Mianowicie: każda zabawa zyskuje dziesięciokrotnie na fajności, jeżeli mamy z kim ją dzielić. Wspaniała kolekcja resoraków zbiera kurz na półce, dopóki nie przyjdzie do nas kolega, z którym można je puszczać po dywanie. Tłuczenie o siebie ludzikami G.I. Joe znudzi się w pięć minut, jeżeli sami trzymamy oba ludziki. A najwspanialsza nawet gra wideo dostaje największych rumieńców, jeśli przeżywa się ją wspólnie.
Jako posiadacz peceta i konsoli stwierdziłem jakoś przy premierze Witchera 2 że poczekam. Gra akcji to coś co wolę sobie odpalić na Xie i bawić się bez spadków płynności które może mi przecież zaserwować mój wspaniały, ale zębem czasu tknięty pecet. Po kilku(nastu) miesiącach okazało się, że wybrałem dobrą drogę. CDP z odpowiednią pompą zapowiedział premierę W2 na konsole Microsoftu. Pozostawało czekać i przy najbliższej możliwej okazji, zdobyć kopię dla siebie.
O premierze niezależnej gry Fez studia Polytron wspominał już wprawdzie na swoim blogu Yasiu, mam jednak nadzieję, że nie obrazi się, jeśli temat poruszę i ja. Tym bardziej, że produkcji tej należy się jak najwięcej dobrej prasy. Taki odpowiednik fanfar na wejście. Zresztą - na facebookowej stronie Geekoskopu odtrąbiłem zbliżającą się premierę Feza jeszcze w marcu. Sam bardzo się wówczas podekscytowałem i z niecierpliwością czekałem na piątek, 13. kwietnia. Dziś mogę już śmiało powiedzieć, że piątek trzynastego tym razem nie okazał się felerny. Przeciwnie - był to wyjątkowo szczęśliwy dzień dla gier niezależnych, platformówek i piksel-artu. No i - oczywiście - dla graczy.
Gra ukazała się na Xbox Live Arcade w cenie 800 Microsoft Points (czyli około 30zł).
Niezorientowanym wyjaśniam, że Fez to platformówka o bardzo klasycznej (na pozór) oprawie, w której kluczową rolę odgrywa możliwość manipulowania perspektywą. Choć nasz bohater porusza się po platformowym świecie zgodnie z prawidłami klasycznej, dwuwymiarowej gry typu Super Mario Brothers czy Commander Keen, to w każdej chwili możemy obrócić planszę wokół pionowej osi i odsłonić inną z jej czterech stron. Można dzięki temu dostać się w pozornie niedostępne miejsca, bo platforma, która wydawała się zbyt odległa, w innym ujęciu okaże się bardzo bliska. Rozwiązanie to zmusza gracza do ciągłego kombinowania i dodaje niesamowitej głębi klasycznemu modelowi rozgrywki. Pomysł nie jest może całkowicie nowy, ale za to znakomicie i konsekwentnie zrealizowany.
Gdyby ktoś zapytał mnie, jakie gry są na XBLA pozycjami obowiązkowymi, jeszcze niedawno wymieniłbym trzy tytuły: Limbo, Bastion i Castle Crashers. Dziś bez wahania do tej listy dołączyłbym Feza, mimo, że nawet jeszcze go nie ukończyłem. Dlaczego?
Żona wysłana na wyprawę – pierwszą od urodzenia Kuby. Podwieki wszystkie ładnie śpią, a ja zastanawiam się, co z sobą zrobić. Na moją uwagę czeka cały stos gier, z Marketplace pobiera się Fez, w kolejce do obejrzenia tłoczy się kilka gal WEC. Jak ten osiołek, co to mu dano, zapewne po prostu pójdę spać próbując w końcu doczytać do końca Sandworms of Dune. Nie ma co, życie ciężkie jest.
Opowieść stara jak świat. Na nieduże, położone na odludziu miasteczko pada blady strach. W rozległych podziemiach - które, wbrew zdrowemu rozsądkowi, swym obszarem wielokroć przewyższają osadę, pod którą się znajdują - zalęgły się gobliny, szkielety, zombie, demony, wielkie pająki i podobne plugawe bestie. Na szczęście pojawia się podróżnik, który wie za który koniec trzyma się miecz (lub różdżkę, samopał czy inną kuszę). Bohater śmiało wkracza w ciemne korytarze, wilgotne jaskinie i zatęchłe katakumby.
Z brawurą siecze hordy mniejszych i większych potworów. Gromadząc po drodze złoto i rozliczne bardziej lub mniej magiczne fanty przedziera się - piętro po piętrze - coraz niżej. Wreszcie, w rozświetlonej upiorną poświatą otchłani, odnajduje swój ostateczny cel - Wielkie Zło, Któremu Należą Się Baty. Diablo? Nie. Nie tym razem. W Torchlight tyłek wymagający skopania należy do demona, który nosi złowieszcze imię Ordrak. Fakt ten - jak to zwykle bywa - nie ma najmniejszego znaczenia.
Do premiery konsolowej edycji gry Wiedźmin 2: Zabójcy Królów pozostał nieco ponad miesiąc, a deweloper (prawdopodobnie, bo być może jest to robota fanów) raczy konsolowców, i przy okazji innych graczy, nowym trailerem, zatytułowanym "Beautiful and Deadly":
Tytuł w idealny sposób oddaje istotę świata gry i w taki sposób poprowadzona jest w nim też akcja: na początku widzimy piękne górskie krajobrazy Loc Muinne, spokojną naturę Flotsam, zielone pola Vergen i zachodzące słońce... Później zostajemy dosłownie wciągnięci w wir licznych walk, których w drugim Wiedźminie stoczymy całą masę.
Sam trailer może nie jest najwyższych lotów (choć może to przez przeplatanie spowolnionych momentów z elementami gameplayu?), a nastrój w głównym stopniu budowany jest przez muzykę, która w 80% przypadków przesądza o epickości (lub nie) danego filmu. Jedyne co mnie zastanawia to kwestia... spoilerów. Czy nie wydaje się Wam, że trailer pokazuje trochę za dużo? Jednak abstrahując od tego nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pogratulować konsolowcom możliwości zagrania w tak świętną grę, jaką jest Wiedźmin 2: Zabójcy Królów. Jeśli do tej pory nie interesowaliście się grą CD Projekt RED to tym bardziej warto zrobić to teraz.
Telefon od Verminusa zaskoczył mnie we wtorkowy poranek. "Masz ochotę przejechać się do CD Projektu i pograć w konsolowego Wiedźmina?" - przeszedł z miejsca do rzeczy naczelny. Czy ja mam ochotę? W Wiedźmina? Konsolowego? Oczywiście, że miałem.
Dwa dni później siedziałem już w wygodnym fotelu w CeDePowym lobby i, popijając kawę w otoczeniu innych growych żurnalistów, czekałem aż otworzą się drzwi do salki prezentacyjnej zastawionej Xboksami. Jeszcze chwila i już łapałem za pada. Zacząłem grać i to, co zobaczyłem wzbudziło mój niekłamany entuzjazm. Żeby nie powiedzieć: zachwyt. Tymi żywymi emocjami podzieliłem się oczywiście z czytelnikami Gier-Online. I wtedy rozpętała się burza...