Era filmów o superbohaterach trwa w najlepsze i nie ma tygodnia, abyśmy nie usłyszeliśmy na ich temat co najmniej kilku nowinek. Najlepszym tego przykładem są doniesienia serwisu Deadline, wedle których doszło do zmiany na stanowisku reżysera samodzielnego filmu o przygodach Flasha (konkretnie Barry’ego Allena). Setha Grahame’a-Smitha zastąpił Rick Famuyiwa, znany z ciepło przyjętej produkcji niezależnej Dope z Shameikiem Moorem i Tonym Revolorim w rolach głównych oraz docudramy HBO Confirmation.
Na początku sierpnia na ekrany kin trafi film Suicide Squad. Opowieść o ekipie złoczyńców ze stajni DC Comics, wykonujących najniebezpieczniejsze zadania zapowiada się wybuchowo, w czym duża zasługa Margot Robbie, wcielającej się w Harley Quinn. Okazuje się, że aktorka mająca za sobą przekonujący występ w Wilku z Wall Street, ma spore szanse na występ w samodzielnym filmie poświęconym przygodom pomocnicy Jokera.
Czekałem na ten film. Jako fan Marvela, który wciągnął się w czytanie komiksów dzięki filmom, miałem wielkie nadzieje, że obok MCU wyrośnie drugi moloch i dobre, superbohaterskie kino zdominuje najbliższe lata. Dodatkowo, byłem jedną z osób, którym mimo kretyńskiego scenariusza przypadł do gustu poprzedni film o Supermanie - Człowiek ze Stali. Kiedy więc internet zalała fala fatalnych ocen, a Ben Affleck przyczynił się do powstania nowego memu (“I agree”), poczułem niesmak i pewne wewnętrzne przeczucie, że Warner i DC muszą się jeszcze wiele nauczyć zanim dogonią Marvela. W związku z powyższym, niezwykle trudno było mi się wybrać do kina z otwartym umysłem. Rozpocząłem oglądanie oczekując najgorszego.
Dałem sobie spokój po pierwszej scenie…
Superman, jeden z ostatnich żywych mieszkańców planety Krypton, obdarzony nadludzkimi mocami tytan, który postanowił poświęcić życie obronie Ziemian – tych samych, którzy przyjęli i wychowali go jak swego. Batman, playboy-milioner, który po tym, jak był świadkiem morderstwa rodziców, gdy był dzieckiem, przeszedł morderczy trening i, wykorzystując sprawność fizyczną, genialny umysł i rodzinne bogactwo, stał się postrachem przestępczego półświatka w mieście Gotham. Już wkrótce te dwie superbohaterskie ikony zderzą się ze sobą na ekranach kin w filmie Batman v Superman, superprodukcji mającej na dobre rozkręcić kinowe uniwersum DC Comics. Nie będzie to jednak pierwsze spotkanie Supermana i Batmana – w komiksach obie postacie łączą skomplikowane relacje, które zmieniały się na przestrzeni lat, niejednokrotnie stawiając ich na pozycjach przyjaciół, rywali, a także wrogów.
Choć fani DC Comics myślami są ostatnio przy nadciągającym wielkimi krokami filmie Batman v Superman: Świt sprawiedliwości (premiera w Polsce 1 kwietnia), nie powinni zapominać, że w sierpniu do kin trafi Legion samobójców. Opowieść o ekipie złoczyńców wykonujących najniebezpieczniejsze zadania zapowiada się iście wybuchowo. Na sukces filmu liczy także Warner Bros.
Długoletnie wyczekiwanie dobiegło końca. Jak poinformował serwis Entertainment Weekly, pierwsza część Justice League w reżyserii Zacka Snydera (m.in. 300, Man of Steel) otrzymała zielone światło od wytwórni Warner Bros. Zdjęcia do filmu na podstawie komiksów DC Comics ruszą 11 kwietnia, a więc trzy tygodnie po amerykańskiej premierze najnowszego obrazu Snydera – Batman v Superman: Świt sprawiedliwości (polska premiera odbędzie się 1 kwietnia).
Komiksowe światy rządzą się swoimi własnymi prawami, bliźniacza podobnymi zarówno w przypadku DC (to ci od Supermana i Batmana), jak i Marvela (Avengers, Spider-Man czy X-Men). Choć z respektowaniem tego bywa różnie, najistotniejsza jest spójność względem innych tytułów, zarówno aktualnie wydawanych, jak i dawniejszych. Przykładowo, jeśli rok temu Superman w swoim własnym komiksie poznał tożsamość Bruce’a Wayne, to fakt ten będzie odnotowany również w dzisiejszych numerach Batmana, a każdorazowa śmierć uznanego superbohatera roznosi się szerokim echem po najróżniejszych komiksach. Dzięki temu, czytając komiksy czujemy, że obserwujemy wycinek autentycznego, wielkiego świata z bogatą historią i interesującymi zależnościami.
Jako wielki fan Batmana, nigdy nie przepadałem za Flashem. Uważałem go za półgłówka, obdarzonego jakąś zupełnie nierealistyczną supermocą, w dodatku zupełnie nieciekawego.
W przeciwieństwie do mrocznego, niezwykle realistycznego Batmana (oraz, jak później odkryłem, NIghtwinga) jego przygody wydawały mi się strasznie „cukierkowe” i zbytnio widowiskowe. Stąd i do serialu z tym bohaterem w roli głównej podchodziłem jak pies do jeża i w zasadzie tylko dlatego, że to spin-off "Arrowa", który przypadł mi do gustu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że „Flash” nie tylko dorównuje „Arrowowi”, ale nawet – jeżeli brać pod uwagę beznadziejny do połowy trzeci sezon – nawet go znacząco przewyższa!
UWAGA! SPOILERY! JEŻELI JESZCZE NIE OGLĄDAŁEŚ, NIE CZYTAJ! OPEL SPRZEDANY!
Co by było, gdyby Superman, ucieleśnienie amerykańskich ideałów, jako dziecko wylądował nie w Stanach Zjednoczonych, ale na terytorium Związku Radzieckiego? Gdyby wychowano go w duchu komunistycznych idei, a Amerykanie postrzegali go nie jako bohatera, ale największe zagrożenie dla demokracji? Mark Millar, twórca takich komiksów jak Wojna Domowa, Ultimates czy Kick-Ass, próbując odpowiedzieć na to pytanie, stworzył jedną z najciekawszych interpretacji Człowieka ze Stali w historii amerykańskiego komiksu.
Czternasty kwietnia to data, którą każdy fan mordobicia powinien zaznaczyć w swoim ociekającym krwią kalendarzu. W ten właśnie dzień na sklepowych półkach całego świata pojawi się gra Mortal Kombat X. Czeka nas całkiem nowa historia, z całkiem nowymi bohaterami. Myślicie, że to wszystko, co twórcy przygotowali dla swoich fanów? Oczywiście, że nie. Od kilku dni można zakupić komiks z serii Mortal Kombat X. Zapraszam na kolejny odcinek z cyklu Historie Obrazkowe, gdzie opowiem Wam, co związanego ze światem NetherRealm upichciło wydawnictwo DC.