Wham Episode – odcinek serialu, który całkowicie zmienia postrzeganie całego dzieła, odwraca do góry nogami wyobrażenie o nim i narusza ustalony wcześniej status quo za pomocą niespodziewanych i szokujących zwrotów akcji.
Anyone can die – zagrywka fabularna, w której scenarzyści otwarcie pokazują, że ich twór to nie przelewki i każda postać, niezależnie od tego, czy jest lubiana przez odbiorców i czy wydatnie posuwa historię do przodu, może zginąć. Często element składowy wymienionego wyżej Wham Episode.
Powyższe chwyty (z angielska zwane „tropes”), jeśli dobrze się je wykorzysta, sprawiają, że dana seria (zarówno telewizyjna, filmowa, książkowa czy komiksowa) na długo zapada w pamięci. Oczywiście nie każdy scenarzysta ma dość talentu i wyobraźni, by wiarygodnie przedstawić wydarzenia totalnie dające po gębie. Na szczęście, studio TellTale Games, odpowiedzialne za grę adaptującą komiksowe arcydzieło autorstwa Roberta Kirkmana - The Walking Dead, posiada bardzo dobre wzorce i potrafi kreatywnie je modyfikować. Ale cóż się dziwić, skoro ekipa ma błogosławieństwo samego twórcy oryginału i jego pełne wsparcie. I widać to na każdym kroku.
Twórca DayZ, Dean Hall, przyznał ostatnio, że nie zakładał tak ogromnego sukcesu modyfikacji, którą stworzył do ostatnimi czasy słabiej sprzedającej się ArmA 2. Jego dzieło okazało się tchnięciem w grę drugiego życia - sprzedaż wersji elektronicznej i pudełkowej sytmulatora wojennego poszła ostro w górę. Niewiele musiało minąć czasu, aby podjęto decyzję o stworzeniu samodzielnej gry noszącej tytuł Dnia Zet. Powstał specjalny temat na oficjalnym forum, który Rocket publicznie zatwierdził, a w nim miejsce do wyrażania swoich opinii na temat funkcjonalności jakie powinny się w pudełkowej wersji znaleźć. Każdy ma prawo się wypowiedzieć, wybrać jedną z takich możliwości i spróbować przebić jej akceptację.
Z początku, z okazji premiery 3 epizodu produkcji Telltale Games – The Walking Dead, chciałem przybliżyć szacownym czytelnikom materiał źródłowy, na kanwie którego powstała ta klimatyczna, podzielona na epizody przygodówka. Jednakże tekstów i analiz dotyczących jednej z najlepszych komiksowych serii ostatniej dekady powstało już tyle (sam nie omieszkałem napisać kilka na różnorakich serwisach), że powtarzanie tych samych pochwalnych pieśni na część Roberta Kirkmana i jego umiejętności prowadzenia narracji nie ma najmniejszego sensu. Ustalmy po prostu, że papierowe The Walking Dead zasługuje na najwyższe uznanie (w przeciwieństwie do serialowej adaptacji, ale to temat na oddzielny artykuł). Zarzuciwszy swój pierwotny plan, postanowiłem przybliżyć czytelnikom najznamienitsze tytuły w gatunku ożywionych zwłok w grach video, ale ta idea po namyśle również okazała się nietrafiona - produkcji o zombie powstaje około miliarda, z czego godne polecenia bywają raptem dwie rocznie.
Dlatego też stwierdziłem, że należałoby zająć się resztą popkultury zahaczającą o temat martwych pożeraczy ludzkiej tkanki. Zaznaczę już teraz, by nie było wątpliwości – jestem wielkim Fanem zjawiska, jakim są zombiaki. Tak, „Fan” został napisany przez duże „F” z pełną premedytacją. Uwielbiam, jak żywe trupy (niezależnie od przyczyn ich powstania) oddziaływają na ludzką wyobraźnię, jak potrafią być zarówno alegorią poważnych tematów, jak i obiektem żartów. Żadne inne legendarne monstrum, których pełno gnieździ się od wieków w ludzkiej świadomości, nie odniosło tak masowego sukcesu jak zwyczajny, powłóczący nogami kawałek gnijącego mięsa. A wampiry i wilkołaki, zapytacie? Pfeh, te pierwsze straciły w oczach opinii publicznej, odkąd zaczęły się skrzyć na słońcu niczym kula dyskotekowa, a te drugie przestały być straszne od momentu, w którym nieprzebyte puszcze przestały otaczać ludzkie siedziby. Tylko nadszarpnięte rozkładem ciało dalej pozostaje na topie. Sprawdźmy zatem, które z dzieł, z innych niż gry video dziedzin rozrywki, najlepiej poradziły sobie ze zobrazowaniem martwych przyjemniaczków, zapadły wystarczająco w pamieć lub postarały się podejść do tematu w intrygujący sposób.
Czy jest coś lepszego dla fanów klimatów post apokaliptycznych jak gra, w której do ich dyspozycji oddany zostaje obszar o łącznej powierzchni 225km2 w całości zamieszkany przez zombie? Z pewnością nie. DayZ, bo o tej grze, a obecnie jeszcze modyfikacji, będzie ów artykulik, w ciągu ostatnich parunastu tygodni z beniaminka pierwszej ligi gier komputerowych staje się potentatem na skalę światową. Przeszło milion unikalnych graczy zdążyło już dobrać się do skór żywych trupów. Zrodził się wielki „bum” na DayZ, ale co, w sumie, jest takiego w tym, że ludzie tak do tego biegną? Spróbujemy na to pytanie odpowiedzieć recenzując modyfikację do gry ArmA II – DayZ.
Kiedy w kwietniu tego roku nikomu nieznany Dean Hall wydał modyfikację DayZ do ArmA II, nikt nie przypuszczał, że rodzi się właśnie nowy fenomen. Któż mógł przewidzieć, że kolejna wariacja na temat walki z zombiakami porwie tłumy i na długo zablokuje czołowe miejsca na liście bestsellerów na Steamie? Nikt, nawet sam autor. Dzisiaj DayZ jest jednym z najgorętszych tytułów na rynku, nawet jeśli nie jest samodzielną grą.
Na sukces ważącej ledwie kilkadziesiąt megabajtów modyfikacji złożyło się kilka czynników. Wszystko zaczęło się niewinnie, od testów do których zaproszono garstkę osób. Zabawa spodobała się wybrańcom na tyle, że Hall (znany obecnie w społeczności jako „Rocket”) postanowił zainwestować w zaplecze hardware'owe, bazę danych userów, mocny master-server zliczający statystyki - jest to pewne novum w historii gry ArmA II
Usługiwanie zombiakom i innym potworom? Kto by przypuszczał, że kiedyś role się odwrócą – od zamierzchłych czasów to człowiek strzelał/szlachtował i robił inne cuda chodzącym trupom. Dead Hungry Diner przedstawia nieco odmienny punkt widzenia, robiąc to tak uroczo, że nie sposób odmówić tej grze wdzięku.
Komiksowa oprawa, lekki klimacik i tona grywalności – te 3 cechy stanowią filar produkcji Black Market Games. Indyczek strawny jest zarówno starszym jak i młodszym odbiorcom: dzięki takiej zależności możemy odpalić tytuł młodszemu rodzeństwu, by mieć spokój przez godzinkę, dwie. Uważajcie, aby sami się za bardzo nie wciągnąć – ja nie zauważyłem, jak świetnie mi idzie i skończyłem grę o północy. Wy musicie bardziej się pilnować!
Zombie to ostatnimi laty chwytliwy temat. Wiele studiów deweloperskich dostrzegło potencjał w wizji apokalipsy z hordami zjadaczy mózgów w rolach głównych. Mieliśmy już strzelaniny z otwartym światem (Dead Island), linione FPSy nastawione na kooperację (Left 4 Dead), niezależne gry strategiczne (Atom Zombie Smasher) i wiele, wiele innych.
Telltale Studios postanowił połączyć świat komiksu i serialu, The Walking Dead, z gatunkiem w którym ów deweloper się specjalizuje - przygodówkami, a do tego zastosować epizodyczny model dystrybucji. Brzmi niewykonalnie? W rzeczywistości jest możliwe, powiem więcej - efekt jest świetny.
Deadlight to nowa gra studia Tequila Games, która zostanie wydana przez Microsoft w ramach Xbox LIVE Arcade. Pisałem o niej w sobotę w przeglądzie Prosto z Indie na łamach gry-online.pl, bo miałem okazję zadać kilka pytań twórcom (wśród których są byli pracownicy takich producentów jak Blizzard, MercurySteam, czy Pyro). Dlaczego warto zaoszczędzić kilka punktów na tę produkcję?
Bo wygląda świetnie, łącząc realistyczne tła z „zarysowym” ukazaniem postaci, stawia na ciekawą fabułę (historię człowieka, a nie ratowania świata), a jej twórcy czerpią garściami z najlepszych. Deadlight może stać się współczesnym Another World lub Prince of Persia, podejmującym temat zombie i survivalu na poważnie. Tak przynajmniej obiecuje Térence Mosca ze studia Tequila Game.
Smakowicie. Tak w skrócie można opisać to, jak wygląda najnowsza część uwielbianego przez wielu cyklu gier. Capcom nie zamierza popełniać błędu i udawać, że oczekiwania graczy oraz sposób tworzenia nowych tytułów nie zmieniły się. Może przez to znowu dostaniemy strzelankę z elementami grozy, a nie pełnoprawny survival-horror, ale czy to naprawdę powód do zmartwień?
Chyba każdy kto spędził godziny poznając przygody Leona w czwartej odsłonie i kto później nieźle bawił się walcząc o życie w Afryce w kooperacji nie zaprzeczy, że były to dobre gry. Na taką zapowiada się też szóstka, która wyraźnie stawia na akcję, efektowność i emocje. Resident Evil otworzył może gatunek survival-horrorów dla szerszej publiczności, ale dzisiaj bardzo mądrze go już nie kontynuuje.
Halloween minęło tak, że nawet kilka osób pewnie tego nie zauważyło. W związku z tym nie zabrakło przeglądów strasznych gier, w które warto zagrać lub listy najstraszniejszych horrorów na konsole i komputery ostatnich lat. Nagle dość niespodziewanie w tym gronie zaczęto wymieniać Resident Evil.