Co by było gdyby martwi powrócili do życia? Nie jako zombie, wampiry czy duchy. Tak po prostu. Obudzili się jak gdyby nigdy nic i zapukali w nasze drzwi z pytaniem czy przy stole wciąż znajdzie się dla nich miejsce. Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Tim Seeley w scenariuszu, którego zazdrości mu Jeff Lemire. Scenariuszu, który bywa porównywany do wczesnych dzieł Stevena Kinga i któremu można zarzucić wiele, ale na pewno nie sposób odmówić mu klimatu i pomysłowości.
Klimat, jak w większości małomiasteczkowych amerykańskich powieści, stanowi sedno opowieści. Oczywiście, w swoim zamiłowaniu do gore’u Tim lubi uraczyć nas kilogramami wyrwanych zębów, rozsianymi po trakcie fragmentami zwłok czy nieumarłym jedzonym „na żywca”, ale to nie dla podobnych „fajerwerków” sięgamy po tę powieść.
Robimy to dla matki samotnie wychowującej dziecko, dla policjanta, który troszczy się o swoje córki, dla pierwszej z nich, która stara się zadowolić ojca i dla drugiej, która po śmierci utknęła w trudnym okresie buntu i psychicznej degrengolady. Zanurzamy się w tę powieść, by zdemaskować układy chroniące niewygodne tajemnice. By kibicować tym, którzy sprzeciwiają się zarobkowi na ludzkiej krzywdzie i rasistowskiemu koniunkturalizmowi.
Nie jest to niestety to utwór bez wad. Przede wszystkim trudno mi ukryć zdziwienie wobec sposobu, w wprowadzono jeden z głównych wątków. Otóż, główna bohaterka w sposób nieszczególnie jaskrawy dowiaduje się, że jej siostra została zamordowana. Fakt, że jest w trakcie śledztwa uzmysławiam sobie gdzieś w połowie trzeciego tomu. Dziwne to i doprawdy nie wiem czy zamierzone.
Mike Norton to dla Tima wymarzony ilustrator. Nie dość, że genialnie sprzedaje samą powieść, to jeszcze czysty styl uzupełnia pięknymi, naładowanymi emocjami okładkami. Jeżeli to co robi w kadrach nie przyprawi Was o dreszcz niepokoju i należyte wczucie w zadymioną aurę paranormalnego miasteczka, z pewnością zrobią to obrazy, w których na światło dzienne wyciąga jej czystą esencję.
Odrodzenie wciąga, intryguje i zaspokaja odwieczną potrzebę rzucenia wyzwania własnym lękom. Ma w sobie duszny, mglisty klimat "Stranger Things", ekscentryczną małomiasteczkowość "Twin Peaks" i bezpardonową brutalność "Milczenia Owiec". Dla miłośników tego gatunku horrorów, których zadaniem nie jest przaśne emanowanie naiwną przemocą, ale subtelne dawkowanie niepokoju w sosie z ekskrementów, pozycja obowiązkowa.
Recenzja pisana na podstawie czterech z ośmiu tomów. Pozostałe wciąż oczekują na wydanie w Polsce.
Więcej komiksów na Instagramie: @komiksowy_pamietnik