Plotki na temat Batman: Arkham Origins krążą w sieci już od jakiegoś czasu (o grze pisałem także na łamach flash news). Teraz, za sprawą GameInformera, który ujawnij majową okładkę swojego magazynu, wszystko stało się jasne - Batman: Arkham Origins naprawdę powstaje!
Temat Batmana poruszany był na łamach Gameplay.pl wielokrotnie, z reguły w kontekście ostatnich filmów Nolana oraz starego dobrego serialu animowanego Batman: The Animated Series. O dziwo, do tej pory nie pojawił się tutaj ani jeden tekst traktujący o serii Batman Beyond, w Polsce znanej pod nazwą Batman Przyszłości*. Najwyższa pora nadrobić zaległości, bo tytuł to tyleż ciekawy, co kontrowersyjny i wnoszący niemało do tragicznej historii Mrocznego Rycerza.
Historię Batmana zna każdy. Nie trzeba być ekspertem w temacie, by wiedzieć, że po drugiej stronie maski Mrocznego Rycerza kryje się Bruce Wayne - miliarder i filantrop, który jako dziecko tragicznie stracił oboje rodziców, by po latach przywdziać kostium i jako Człowiek-Nietoperz zwalczać zło w rodzimej metropolii Gotham City. Jego sprzymierzeńcy to przede wszystkim Alfred, wierny lokaj pomagający leczyć rany, oraz komisarz Gordon, jeden z niewielu przedstawicieli policji szczerze wierny etosowi swej profesji. Największymi przeszkodami na drodze do zaprowadzenia pokoju w mieście są Joker, Pingwin, Dwie-Twarze... itd., itp., etc.
Ostatnie lata należały do Batmana w kilku względach. Postać Mrocznego Rycerza miała okazję odrodzić się dzięki doskonałej filmowej trylogii w reżyserii Chrisa Nolana, świetnie przyjętych grach Batman: Arkham Asylum i Arkham City czy już okrzytniętej kultową powieści graficznej Earth One ze scenariuszem Geoffa Johnsa. Obecny w popkulturze od 1939 roku zamaskowany bohater po raz kolejny udowodnia swą ponadczasowość.
Ledwo upłynęło trochę czasu od premiery ostatniego nolanowskiego Batmana, a już wiadomo, jakie sceny sceny zostały wycięte. Okazuje się, że do kinowej wersji filmu nie trafił fragment wyjaśniający kilka kwestii związanych z głównym czarnym bohaterem. Co gorsza, dość ważnych. Sceny nakręcono, ale ostatecznie z nich zrezygnowano.
Z małym opoźnieniem, ale udało nam się nagrać kolejny odcinek podcastu. Okres jest wybitnie ogórkowy, więc o żadnych nowościach raczej nie usłyszycie, ale to nie znaczy, że nie dzieje się nic ciekawego. Troszkę porozmawialiśmy sobie o ostatniej youtubowej aferze, ArmA II i demie Pro Evolution Soccer 2013, eJay opowiada o F1 Online i rFactor 2, wspólnie narzekamy na Microsoft i MS Flight. Ponadto na końcu znowu pojawił się "kącik kurturarny", w którym pada parę słów o ostatnim Batmanie - raczej bez spoilerów. Zapraszamy do odsłuchania.
Gra A.D. 2009 okrzyknięta przez niemal wszystkie branżowe serwisu internetowe i czasopisma – Batman: Arkham Asylum – została ograna i przeze mnie. Po dwunastu godzinach spędzonych z grą i wypełnieniu 55% zagadek Riddlera śmiało mogę powiedzieć, że dzieło Rocksteady wytyczyło nowe szlaki w gatunku gier opartych na komiksach, a także kończy ze zgubnymi stereotypami.
Zacznę może niestandardowo. Poszliśmy z dziewczyną na seans o 21:15. Sala była niemal pełna, wolne zostały może ze cztery pierwsze rzędy. Na ekranie prezentuje się jedna z niewielu spokojych scen w filmie. Cisza na sali, skupienie na twarzach widzów. Nagle z dołu słychać niezbyt głośną arabską muzykę, pierwsze co mi przychodzi do głowy, że to pewnie recytowanie Koranu, dobiegające z telefonu. Nikt go nie odbiera, gra już kilkanaście sekund.
Nagle przypomina mi się Denver, wymieniam spojrzenia z moją dziewczyną i widzę zdenerwowanie na jej twarzy. Siedzący po mojej stronie facet stara się zachować kamienną twarz, ale widzę że chyłkiem przełyka z niepokojem ślinę. Nie to, żebym siał jakąś ksenofobię, no ale c'mon, bez zbędnej politycznej poprawności, nie będę udawał, że się nie spiąłem.
Okej, teraz wyobraźcie sobie, że to nie był najbardziej emocjonujący moment podczas seansu. Czytaj - film był naprawdę dobry. Nie najlepszy z całej trylogii, ale zdecydowanie wart wydania 20zł na bilet do kina. Recenzji dla osób, które filmu nie widziały jeszcze macie już dwie, to teraz dla odmiany będzie taka, w której SĄ SPOJLERY!
Po czterech długich latach oczekiwań od doskonałego Mrocznego rycerza, oraz po siedmiu latach od filmu Batman – Początek który rozpoczął całą karuzelę, wreszcie na ekrany kin trafił Mroczny rycerz powstaje (polski przekład tytułu nie jest najszczęśliwszy, a już zwłaszcza jak przychodzi do odmieniania go, np. na potrzeby recenzji). Ogrom oczekiwań wobec nowego dzieła Nolana był niebotyczny, w tym roku w tej materii dogonić mógł go chyba tylko Prometeusz. Czym różnią się oba filmy? Nowy Batman nie zawiódł, a przynajmniej nie na taką skalę.
Po Fassbenderze, pół Irlandczyku, czas na Irlandczyka z krwi i kości. I znów do poświecenia mu uwagi zmobilizowała mnie kolejna zbliżająca się premiera. Jednym słowem – Batman. Już cieszą się fani Nolana. Skaczą z radości fanki Bale'a. Niektórzy entuzjastycznie reagują na Anne Hathaway. A i na wielbicielki Josepha Gordona-Levitta czeka nie lada gratka. Ja natomiast cieszę się, że znów ujrzę urokliwego... dr. Jonathana Crane'a. Zdecydowanie mam słabość do czarnych charakterów, a już szczególnie gdy w ich role wciela się Cillian Murphy.