Musiało minąć osiem długich lat, by po spektakularnej klapie, jaką był Batman i Robin Joela Schumachera, mściciel z Gotham mógł powrócić w chwale. Stało się to za sprawą Christophera Nolana, który podjął się niełatwego zadania i podołał mu w sposób więcej niż dobry. Batman – Początek był rozpisanym z głową restartem przygód Mrocznego Rycerza, który zyskał uznanie widzów i zarobił solidną sumkę dla wytwórni Warner Bros. Najlepsze dopiero miało nadejść, ale już sam Batman Begins to naprawdę solidna dawka filmowych wrażeń.
Film z rozmysłem przedstawia kolejne etapy przemiany Bruce’a Wayne’a, a te dokonywały się w kilku etapach. Nolan nie byłby sobą, gdyby nie pomieszał trochę w chronologii (jak np. rok później w Prestiżu) - w ten sposób mamy przemieszane sceny z jego dzieciństwa, buntownicze zapędy i chęć zemsty młodego mężczyzny, morderczy trening z dala od domu i właściwą akcję już jako Batman po powrocie do Gotham City. Takie zabiegi zawsze skutecznie utrzymują uwagę widza przy wydarzeniach przedstawianych na ekranie.
Batman – Początek uderzył w najlepszą strunę jaką tylko mógł. Przedstawił bohatera pełnego wad, mającego swoje wątpliwości, własny bagaż doświadczeń, który popchnął go w takim, a nie innym kierunku. Przy tym każda jego decyzja i każdy gadżet jakim się posługuje są wytłumaczone w sposób na tyle racjonalny, na ile to było możliwe w tego typu filmie i takiej właśnie historii. W Batmana z Początku można uwierzyć, a to za sprawą wiarygodnie rozpisanej postaci przez Nolana i Davida S. Goyera oraz dobrej roli Christiana Bale’a.
Będąc przy Bale’u warto wspomnieć, że ogólnie w tym filmie nie brakuje dobrej obsady. Freeman, Caine czy Oldman to stare wygi, którzy z niejednego pieca chleb jedli niejedną rolę już zagrali. Nie są gwiazdami tego obrazu, ale gwarantują odpowiednią jakość tam, gdzie jest potrzebna. Na uwagę zdecydowanie zasługuje także rola Cilliana Murphy jako dr Jonathana Crane’a/Scarecrowa. Na pewno na więcej stać Liama Neesona, który zagrał tu w sposób poprawny, ale niczym nie wyróżniający się. Z kolei nie wiem czy na więcej stać Katie Holmes, ale Rachel Dawes w jej wykonaniu to postać nijaka, bezbarwna, bezpłciowa. Najsłabszy punkt tej układanki.
Początkowo akcja toczy się niespiesznie, choć dzięki wspomnianej zastosowanej rotacji w chronologii aż tak tego nie widać. Po kolei widzimy co zmieniło Bruce'a w dzieciństwie, skąd jego "słabość" - w dwojakim rozumieniu - do nietoperzy, skąd imponujące umiejętności w walce, wreszcie skąd ekwipunek. Wszystko zmierza do wielkiego finału, w którym dzieło Nolana nabiera rumieńców, nie będącym jednak wolnym od wad (liche sceny walki). Całość doskonale domyka bardzo udany soundtrack w wykonaniu duetu Hans Zimmer-James Newton Howard. Kompozycje zapadają w pamięć ale nie przeszkadzają w obserwowaniu akcji, jedynie ją podkreślając. Dobra robota.
Batman – Początek spełnia swoje zadanie jako geneza postaci Mrocznego Rycerza. Akcji z oczywistych powodów jest tu mniej niż w sequelu, ale nie przeszkadza to tak bardzo. Proporcje musiały być inne, ważne za to, że choć w filmie jest mało Batmana jako takiego, to losy Bruce’a Wayne’a także są ciekawe. Plus za postawienie na realizm - o ile można o nim mówić w kwestii filmów o superbohaterach. Tak w przypadku bohatera, jego narzędzi, jak i przeciwników. Dobrze sobie przypomnieć tę opowieść, nawet jeśli momentami może przynudzać osoby łaknące wpadnięcia w wir wydarzeń na samym starcie seansu. To nas czeka w The Dark Knight (do przeczytania tekstu o nim zapraszam za kilka dni) i jak mniemam, w The Dark Knight Rises.
7.5/10
Rewatch:
#6 Obcy – 8. pasażer „Nostromo”