Legendy Polskie Allegro pod względem muzycznym
Rozmawiamy z Malukah - artystką i kompozytorką uwielbianą przez graczy
Najlepsza muzyka w grach: The Elder Scrolls IV: Oblivion
Retro electro, czyli elektronika z VHS kontraatakuje!
365 dzień na Ziemi, czyli mój rok na Gameplay'u.
Jak wydawane są soundtracki z gier (dyskusja) - Słowo na niedzielę(44)
Oj, jaka smaczna jest nowa płyta Zalewskiego. Pamiętając bardzo ciekawy, niebanalny album Zelig sprzed 3 lat, należało się spodziewać, że kolejne dzieło Krzysztofa będzie warte uwagi, ale i tak zostałem pozytywnie zaskoczony. Jest sobie takie nie do końca namacalne, nieprzetłumaczalne na polski język, związane z muzyką słowo "groove" (no dobra, jeśli musiałbym znaleźć odpowiednik, byłoby to "bujanie"), które idealnie oddaje to, czym jest Złoto. To album pełen wysokiej klasy groove'u i znowu zostawia słuchacza z uczuciem niedosytu.
Nie będę tu przypominał Wam kim jest Krzysztof Zalewski i co robił w Idolu, z kim grał i kiedy wrócił na dobre. Możecie sobie przeczytać zalinkowaną powyżej recenzję Zeliga. Skupię sie na Złocie, bo w recenzji płyty to ona musi być głównym bohaterem. A tak się składa, że jest bohaterem, takim bardzo solidnym. W fikuśnym stroju, z peleryną i nadludzkimi mocami. Prawdopodobnie okaże się dla mnie najlepszą polską płytą tego roku, a przecież dopiero przed chwilą pojawiły się świetne nowe albumy Organka i Blindead. Dobre czasy nastały*, powiadam.
Stwierdzenie z tytułu tekstu, że Korn wraca do korzeni, było używane kilkakrotnie w ostatnich latach. The Serenity of Suffering to już 12. album w historii grupy, która od ponad 20 lat istnieje w zbiorowej świadomości. I co ciekawe, mimo ogromnego doświadczenia, jest to ekipa mająca pewien problem z dostarczaniem wysokiej jakości materiału przy okazji każdego kolejnego wydawnictwa. Czy nowy album to rzeczywiście echo sukcesów sprzed lat czy kolejne puste obietnice?
Z jakiegoś magicznego powodu latem na rynku pojawia się mniej płyt rodzimych artystów. Największy wysyp jest właśnie jesienią, co dobitnie udowodnią nadchodzące tygodnie. Jeśli tak samo, jak ja, jesteście spragnieni zacnych brzmień i lubicie słuchać muzyki z kaset z płyt z komputera, to zerknijcie poniżej i dowiedzcie się, na co warto czekać. Tzn. na co ja czekam i uważam, że warto.
Blindead - Ascension
21.10.2016
Gdyńska formacja Blindead penetruje mroczne gitarowe granie z rewiru post, progressive, doom i niedługo wróci z kolejnym albumem. Ja sam tak dobrze to znam tylko Absence z 2013 roku, kiedy to panowie stali się odrobinę mniej ekstremalni, ale tegoroczne wydawnictwo wydaje się kontynuować właśnie tamten klimat. Ważna informacja dla fanów - Blindead ma teraz nowego wokalistę, ale nie lękajcie się. Jest dobrze.
Chcecie poznać nowego wykonawcę? To zapraszam. Losers są brytyjską ekipą, która wskoczyła na mój radar jakiś czas temu przy okazji albumu And So We Shall Never Part (sprawdźcie, niezłe). Podobno to, co grają, przypięło im łatkę "electro rockers". Muzyczne gatunki są płynne, przenikają przez siebie, więc nie będę dywagował, czy faktycznie jest to najlepsze określenie. Na pewno musicie wiedzieć, że panowie używają całej masy elektroniki i syntezatorów, perkusja bywa prawdziwa, ale bywa też sztuczna, a eksplozje cyfrowego basu towarzyszą gitarowemu jazgotowi. Nowy album ekipy to świeżutkie wydawnictwo How To Ruin Other People's Futures, które niniejszym zaczynam Wam polecać.
Płytka została po części sfinansowana dzięki fanom - How To Ruin Other People's Futures powstawało we współpracy z serwisem Pledge Music i znowu (poprzedni album powstał tak samo) akcja zakończyła się sukcesem. Efektem końcowym jest 10 utworów, które twórcy określają mianem "najbardziej ponurej, agresywnej i intensywnej" w swojej karierze. Chcecie sprawdzić, co to znaczy?
Bywa tak, że się człowiekowi strasznie wkręca jakaś melodia. Czasami, niestety, jest to radiowy pudding usłyszany mniej lub bardziej przypadkiem. Innym razem - jak w przypadku Arcane Roots - jest to efekt znalezienia się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Miejscem było Spotify, czasem był powrót z krótkiego urlopu. Kliknąłem, posłuchałem i lekko oszalałem, a teraz chętnie się tym szaleństwem podzielę. Oto krótka recenzja wydawnictwa Heaven & Earth autorstwa Arcane Roots.
Grupa jest brytyjskim trio, które na szersze wody światowej muzyki wypłynęła dzięki organizowanej przez magazyn Kerrang! sesji nagraniowej z coverami z okazji dwudziestolecia Nevermind Nirvany. Ich cover Smells Like Teen Spirit możecie sprawdzić poniżej - dosyć odważnie poradzili sobie z klasycznym riffem. Panowie wcześniej mieli demówki udane występy na żywo, ale to właśnie 2011 roku rozpoczęła się powolna droga do międzyplanetarnego uznania, którego im szczerze życzę. Obecnie na koncie mają kilka małych wydawnictw i jeden pełnoprawny album Blood & Chemistry. Do większości nie mam jeszcze przekonania, bo brakuje im charakteru obecnego na najnowszej płytce, wydanej jesienią 2015 roku Heaven & Earth.
Ile razy już chciałem skazać jakiegoś wykonawcę na straty, nawet nie jestem w stanie zliczyć. Czasem jednak, przed całkowitą rezygnacją, coś mnie jeszcze tchnie i zmusi do drugiego lub trzeciego odsłuchu, z bardzo interesującymi efektami. W takiej sytuacji znalazła się również Julia Wolfe, która początkowo w ogóle nie przypadła mi do gustu - teraz za to uważam ją za jedną z ciekawszych kompozytorek, z jakimi miałem do czynienia. Co jest takiego wyjątkowego w jej muzyce?
Instrumenty klawiszowe dają nieograniczone możliwości coverowania różnych utworów. Muzyk może (teoretycznie) grać jednocześnie po 10 nut, co daje nam (już praktycznie) 10 różnych dźwięków składających się w jedną całość. Dzięki temu pianista jest w stanie zagrać różne aranżacje orkiestrowe, czy piosenki z podkładem oraz wokalem jednocześnie - i choć rzadko wykorzystuje wszystkie 10 dźwięków naraz, to i tak kompozycje są znacznie bardziej złożone niż w przypadku większości innych instrumentów.
Zdecydowanie zbyt często miałem okazję poczuć rozczarowanie i smutek gdy zespół wraz z kolejną płytą porzucił swój wcześniejszy dorobek na rzecz bardziej przystępnego masom brzmienia. Może kiedyś dowiem się co jest tego przyczyną, teraz jednak zajmę się tym co się dzieje na Ocean by Ocean, najnowszym krążku The Boxer Rebellion.
Comic-Con jest ciekawym fenomenem. Nigdy nie wiem, kiedy się rozpoczyna i kiedy kończy, ale jednak zawsze jestem na bieżąco – szczególnie z filmowymi zwiastunami. Bo, przyznam szczerze, ze wszystkich informacji te interesują mnie najbardziej i, na całe szczęście, tych też w zasadzie nie da się przeoczyć. Tegoroczne trailery podobały mi się, lecz tylko jeden z nich obejrzałem drugi raz. I trzeci. Czwarty i piąty prawdopodobnie też i nie wiem, czy to za sprawą samego filmu, montażu, czy może muzyki. Przechodząc więc do meritum – jak tam piosenki z Suicide Squad?
Daleko mi od chęci dyskutowania na temat indywidualnych list Top 10 OST-ów z gier i jest możliwe, że dla części z Was soundtrack, do którego chcę teraz zalinkować, będzie nudny, zbyt powolny czy z innych powodów wywoła u Was co najwyżej wzruszenie ramionami. Ale do licha, zdążyłem już pokochać muzykę z I Am Setsuna.