Czy da się w to jeszcze grać - Ultima IV - DrSlaughter - 25 listopada 2014

Czy da się w to jeszcze grać - Ultima IV

Ultima to coś więcej, niż seria gier. To legenda i prekursor w gatunku RPG, która swój początek miała w latach 80-tych ubiegłego wieku. Każda kolejna odsłona wprowadzała elementy, bez których nie moglibyśmy sobie wyobrazić dzisiaj gry fabularnej. Otwarte światy, swoboda i wolność wyboru, przemyślane i rozbudowane uniwersum, dylematy moralne, zapadające w pamięć postacie oraz dojrzała i angażująca historia. To wszystko, w połączeniu z amibcją twórców i ryzykownymi, ale udanymi decyzjami, dało nam jedną z najważniejszych serii gier, jakie powstały w XX wieku. Każdy gracz powinien zagrać w chociaż jedną z wielu części Ultimy, jednak czy jest to nadal wykonalne dla współczesnego gracza? Jak te gry przetrwały próbę czasu? To dzisiaj sprawdzimy, na przykładzie Ultimy IV, przez wielu uważanej za najlepszą odsłonę cyklu.

Na początek nieco o historii tej serii i powstaniu czwartej części. Wszystko zaczęło się w 1980 roku, z oficjalną premierą Akalabeth: World of Doom, czyli protoplasty pierwszej Ultimy. W całości została stworzona przez Richarda Garriotta, znanego pod pseudonimem Lord British. Sama gra była prostym RPGiem zainspirowanym przede wszystkim papierowym Dungeons and Dragons oraz twórczością Tolkiena. Ten eksperyment ściągnął uwagę wydawców i pozwolił Garriottowi na rozwinięcie skrzydeł, a dotychczasowe hobby stało się szansą na lukratywny biznes.

Pierwsze dwie części Ultimy były tak naprawdę jednym wielkim zlepkiem gatunków i inspiracji. W jednym momencie byliśmy szlachetnym rycerzem walczącym ze szkieletami i czarnoksiężnikami, a w następnym wyciągaliśmy fazery i lecieliśmy w kosmos walczyć z TIE Fighterami. Nawiązań można było doszukać się dosłownie we wszystkim – mieliśmy trochę z Gwiezdnych Wojen, Doktora Who, DnD, Star Treka i oczywiście Władcy Pierścieni. Dopiero w trzeciej części Lord British usunął większość elementów science-fiction, a kolejną chciał już osadzić we własnym, całkowicie oryginalnym uniwersum, bez zrzynania z Tolkiena i DnD. Tak powstała Ultima IV.

Świat Britanni kryje wiele tajemnic, nie trzeba daleko szukać, żeby znaleźć coś ciekawego.

Ciekawy jest już sam cel tej gry. Nawet dzisiaj wiele gier role-playing opiera się na najprostszych schematach w stylu „Dobry bohater – zły władca – iść i zabić – koniec” jednocześnie niemal promując możliwość grania kompletnym dupkiem, który bezkarnie okrada i zabija niewinnych wieśniaków, a ostatecznie i tak okrzyknięty jest bohaterem. Ultima IV nie miała wielkiego złego, ani ostatecznego bossa. Celem bohatera był wewnętrzny rozwój i osiągnięcie oświecenia, poprzez opanowanie ośmiu cnót, na których zbudowana została główna filozofia świata Britanni, aby ostatecznie stać się Awatarem, czyli takim „Ultimowym” odpowiednikiem Jezusa. Przeważnie wyglądało to dość klarownie – podczas gry niewskazane było bycie łajzą, należało pomagać słabszym, wspomagać biednych, oddawać krew i tym podobne. Gra skupiała nas więc na dogłębnej eksploracji świata, a ostatecznie gracz wkraczał do wielkiego podziemia, w celu odnalezienia świętej księgi.

To wszystko brzmi oczywiście naprawdę zachęcająco, przynajmniej dla mnie. Gdy tylko usłyszałem o tej serii miałem ogromną chęć zagrania w którąś z odsłon. Z pomocą nadszedł GOG, który właśnie czwartą część udostępnił za darmo, nie miałem więc żadnych problemów z uruchomieniem gry z czasów Apple'a II i DOSa i wkroczeniem do Britanni. No i tu zaczynają się schody. Odpala się całkiem fajnie zrobione menu no i... co dalej? Widzimy jakie opcje mamy do wyboru, jednak klawisze strzałek i enter nic nie dają, a o myszcze możemy zapomnieć. Po chwili ślepego klepania w klawiaturę okazało się, że działania wybiera się za pomocą pierwszej litery danej opcji, tak więc nową grę rozpoczynamy klawiszem „i”, od „Initiate New Game”. Wpisujemy imię dla naszej postaci i wybieramy jej płeć. Na razie jakoś idzie.

Gra zaczyna się przyjemną pokazówką, która wprowadza nas do wyboru klasy postaci. Polega to na tym, że przedstawione nam zostanie kilka dylematów moralnych powiązanych ze wspomnianymi wcześniej ośmioma cnotami.  Odpowiadać będziemy na przykład, czy pozwolimy głodnemu człowiekowi ukraść trochę jedzenia z królewskiej spiżarni, albo czy pozostaniemy lojalni przysiędze wierności wobec lorda, który dopuścił się zbrodni. Po kilku minutach na podstawie naszych odpowiedzi ustawione zostaną dla nas statystyki postaci, a my staniemy w końcu na ziemiach królestwa i wyruszymy w poszukiwaniu świętości.

Jeśli chcemy rozwinąć nasze współczucie, musimy być gotowi wydać tysiące sztuk złota na jałmużnę dla biednych, którzy mimo wszystko nadal są biedni.

Dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że gra nie zestarzała się zbyt dobrze pod względem technicznym. Nasz bohater to nieruchomy patyczak, a cała grafika to proste ikonki na czarnym tle. Poruszanie bohaterem odbywa się za pomocą klawiszy strzałek, tak więc wyruszyłem w kierunku najbliższego miasta. Tutaj obyło się bez problemów, a po krótkim spacerze napotkałem postać niezależną, z którą postanowiłem uciąć sobie krótką pogawędkę. Osobą tą okazał się Shamino, jedna z ważniejszych postaci pobocznych w serii. Dialogi w Ultimie polegają na samodzielnym wpisywaniu interesujących nas kwestii, nietrudno więc sobie wyobrazić, że rozmowa nie poszła do końca po mojej myśli. Spytałem, czy może rozmówca ma dla mnie jakieś zadanie, jednak w odpowiedzi otrzymałem „Nie mogę ci w tym pomóc”. Potem próbowałem pytać o wszystko co przychodziło mi do głowy – drugie najbliższe miasto, gospoda, kupiec, jedzenie, jakakolwiek pomoc. Na każde pytanie niezmiennie odpowiadał „Nie mogę ci w tym pomóc”. Co więc miałem zrobić? Oczywiście go zaatakowałem.

Gdy rozpoczynamy walkę, gra przenosi nas na swoistą arenę, w której bez przeszkód możemy rozprawić się z naszym wrogiem. Nie miałem najmniejszego pojęcia co mam teraz robić, próbowałem rozgryźć jak działa atak wciskając losowe klawisze, podczas gdy mój przeciwnik podchodził coraz bliżej. Stanęliśmy wreszcie w szranki i... nie jestem pewien co z tego wyszło. Ikonka mojej postaci trochę pomigała, podobnie jak ikona mego oprawcy. Po dłuższej chwili „arena” zniknęła, a ja znalazłem się ponownie tam, gdzie byłem przed walką. Mój nemezis zaginął bez śladu, więc uznałem to za niepodważalny dowód mojego miażdżącego zwycięstwa.

Zadowolony z siebie opuściłem mieścinę i wyruszyłem zwiedzić kawałek świata gry. Nie minęło wiele czasu, zanim pojawił się przede mną agresywny potwór, miałem więc kolejną szansę aby sprawdzić swoje siły w walce. Tym razem działałem ostrożnie i udało mi się ustalić w jaki sposób działa walka. To najprostszy system turowy, w którym wystarczy wcisnąć – niespodzianka! – klawisz „a” aby zaatakować i następnie wybrać tylko kierunek uderzenia. Uzbrojony w tę wiedzę sprałem monstrum bez większego problemu i z przyjemnością obejrzałem jak ucieka w popłochu. Na polu walki pozostała bardzo obiecująca skrzynia. Przemilczę już moje próby otwarcia kufra, w trakcie których przypadkowo kazałem mojej postaci założyć obóz i przespać kilka godzin.

To nie jest gra do szybkiego pogrania w niedzielne popołudnie, musimy zwracać uwagę na każdy szczegół, a czasem nawet zanotować to i owo, bo nie ma tu czegoś takiego jak dziennik zadań.

Kontynuowałem swą podróż przez królestwo. Minęło kilka minut zwiedzania gdy nagle... umarłem z głodu. Bądź ze zmęczenia, bo to co uznawałem za wskaźnik jedzenia zmniejszyło się tylko nieznacznie. Tak czy siak, po śmierci zostałem wskrzeszony w zamku samego Lorda Britisha, który okazał się także o wiele lepszym rozmówcą niż Shamino. Wytłumaczył mi cel gry i co trzeba zrobić aby go osiągnąć, a także gdzie mogę się udać, aby rozwinąć poszczególne cnoty. Doradził także, w jaki sposób werbować do swojej drużyny towarzyszy (takich jak Shamino). W zamku znalazłem również Wieszcza, który oceniał mój poziom opanowania każdej z cnót. Nareszcie otrzymałem jakiś punkt zaczepienia i mogłem zamienić błądzenie na ślepo w przygodę godną Awatara.

Pora odpowiedzieć na pytanie zadane w tytule. Czy w Ultimę IV da się jeszcze grać? Cóż, nie jest to zadanie najprostsze. Musicie być gotowi, żeby poświęcić sporo czasu na poznanie gry i jej mechaniki. Nawet pozornie proste działania, takie jak wchodzenie i schodzenie po drabinie trzeba będzie rozwiązywać metodą prób i błędów. Nie obejdzie się bez przeczesywania sieci w poszukiwaniu poradników, bo nie mam pojęcia w jaki sposób gracze przechodzili tę grę w latach 80-tych, gdy nie mogli zasięgnąć porady w internecie. Przeciętny współczesny gracz nie jest w najmniejszym stopniu przygotowany na zetknięcie z którąkolwiek z najstarszych odsłon Ultimy bez pomocy z zewnątrz. Jeśli więc czujecie się na siłach i jesteście wystarczająco zaradni i zdeterminowani, aby przeżyć na własnej skórze jedną z największych przygód w historii gier – spróbujcie. Czekają was godziny eksploracji w ciekawym i wciągającym świecie, który dał początek dzisiejszym cRPG-om.

DrSlaughter
25 listopada 2014 - 17:38