Soundtrack akcji - recenzja filmu Baby Driver - fsm - 11 lipca 2017

Soundtrack akcji - recenzja filmu Baby Driver

Edgar Wright to skarb. Reżyser konsekwentny, pomysłowy, który zawsze przekuwa swoją wizję na konkretny, autorski film. Tak było w przypadku tzw. trylogii Cornetto, tak było w przypadku Scotta Pilgrima, tak było w przypadku Ant-Mana (no, prawie - Wright zrezygnował po tym, jak Marvel zapragnął stworzyć nowy scenariusz w miejsce jego własnego tekstu, czyli pozostał wierny swojej wizji, której nie pozwolono mu zrealizować) i tak też jest w przypadku jego najnowszego filmu, Baby Driver.

Wysyp żywych trupów wykręcał na lewą stronę motyw zombie, Hot Fuzz robił to samo z policjantami, To właśnie jest koniec bawił się motywem inwazji kosmitów, zaś Scott Pilgrim kontra świat to do dzisiaj jedna z najlepszych ekranizacji komiksów w historii kina. Baby Driver też jest wyjątkowy i charakterystyczny. To opowieść o szybkiej jeździe samochodem i napadach, ale wszystko jest podporządkowane muzyce.

Pierwsze kilkanaście minut filmu to rozrywkowy geniusz w czystej postaci, który łapie widza za fraki, wbija w fotel i każe w nim siedzieć przez kolejne 100 minut. Baby Driver zaczyna się najlepiej - poznajemy tytułowego młodego kierowcę imieniem Baby i od razu ruszamy do akcji (czyli napadu na bank). Czerwone subaru robi cuda na drodze, a wszystko dzieje się w rytm Bellbottoms grupy The Jon Spencer Blues Explosion. Później jest moment uspokojenia i mamy okazję zobaczyć spacer Baby'ego po ulicach Atlanty - jedno długie ujęcie, a świat wokół zostaje stuprocentowo podporządkowany utworowi Harlem Shuffle. Filmowa poezja, zaiste powiadam!

Dalej już nie jest aż tak super, ale Baby Driver bez większego wysiłku dołącza do najlepszych rozrywkowych filmów roku. Fabuła jest dosyć oklepana, na szczęście Wright prezentuje ją z wdziękiem, a świetnie dobrane piosenki tylko podkręcają radochę. Baby jest świetny w tym, co robi, ale na horyzoncie pojawia się miłość i pretekst do zerwania z przestępczym życiem. Ostatni skok i takie tam. Wiecie, czego się spodziewać, a i tak gęba sama się uśmiecha podczas seansu. Chciałbym tu podkreślić obecność choreografa wśród nazwisk na początku filmu - od razu wiadomo, że wszystkie sceny akcji będą cieszyć oko. Jedyny problem polega na tym, że po tym GENIALNYM otwarciu, nic nie wskakuje na taki sam poziom. Jest naprawdę dobrze, ale nie aż tak dobrze.

Cieszą aktorskie popisy całej ekipy: niespecjalni charyzmatyczny Ansel Elogrt poradził sobie świetnie, Lily James jest tak urocza, że aż strach, Jon Hamm zaskakuje połączeniem łotra i miłego gościa, Jamie Foxx jest szalony, Kevin Spacey może za bardzo "jest sobą", ale pasuje to do klimatu opowieści. Doskonale zrealizowany dźwięk podkreśla motyw niedoskonałego słuchu głównego bohatera, szczypta humoru miesza się z toną akcji, a tony, w jakie uderza Wright, mogą momentami zaskakiwać.

Baby Driver to wysokiej klasy rozrywka. Tak po prostu. Doskonale nakręcona, dobrze zagrana, stylowa i z pomysłem. Ma momenty zadyszki, czasem oczekiwania zostają lekko zawiedzione przez zbyt intensywne zachwyty z różnych stron internetu, finał może się wydawać przesadzony, ale to wszystko nie jest aż tak istotne jak: to się po prostu dobrze ogląda!

fsm
11 lipca 2017 - 14:22