Recenzja filmu Atomic Blonde. Styl styl i jeszcze raz przemoc - fsm - 25 lipca 2019

Recenzja filmu Atomic Blonde. Styl, styl i jeszcze raz przemoc

Prawie dwa lata temu na kinowych ekranach pojawił się film Atomic Blonde. Z różnych względów wtedy seans mnie ominął i perypetie atomowej blondyny nadrobiłem dopiero teraz, bo film wskoczył do biblioteki polskiego Netfliksa. Jedną recenzję na Gameplayu mogliście już przeczytać, ale może znajdziecie czas na drugą?

Gdy w 2014 roku duet Chad Stahelski - David Leitch dał światu Johna Wicka, okazało się, że gatunek klasycznego filmu "napadacko-strzelackiego" nadal może zaoferować współczesnemu widzowi tony stylu i godziwej rozrywki. Później Stahelski został przy Johnie Wicku, a Leitch wyreżyserował właśnie Atomic Blonde oferując więcej tego samego, ale w damskim wydaniu.

Scenariusz filmu bazuje na graficznej powieści Antony'ego Johnstona pod tytułem The Coldest City - oryginalny tytuł zmieniono przed premierą na, dużo lepszy moim zdaniem, Atomic Blonde, co zresztą zostało uwzględnione w najnowszych wydaniach powieści. Akcja ma miejsce się tuż przed upadkiem Muru Berlińskiego. Agentka MI6 Lorraine Broughton zostaje wysłana do stolicy Niemiec, by odzyskać zagubioną listę z tożsamościami wszystkich tajnych agentów (wiadomo) i zdemaskować podwójnego agenta (wiadomo!).

Konstrukcja filmu jest do bólu wręcz klasyczna - wszystko zaczyna się tuż przed ostatnią chronologicznie sceną, szefowie przesłuchują Lorraine, która zdaje relację ze swojej nie do końca udanej misji w Berlinie. Widzowie obserwują tę opowieść jako właściwą akcję filmu, z okazjonalnymi powrotami do pokoju przesłuchań. Motyw znany, sprawdzony, pozwalający wycisnąć do ostatniej kropli szpiegowską intrygę bazującą na zdradzie, ale przez to też film może wydawać się oklepany i przewidywalny. Twórcy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, dlatego postawili na wizualny spektakl.

Atomic Blonde broni się trzema elementami: zimną, profesjonalną do szpiku kości, główną bohaterką graną przez niezmiennie zjawiskową Charlize Theron, fenomenalnie zainscenizowanymi scenami walk i niewymuszonym, naturalnym stylem wbijanym widzom do głowy przez świetnie dobraną oprawę muzyczną. I nawet jeśli niektóre zwroty akcji okazują się przewidywalne, a film momentami stara się wyglądać na mądrzejszy, niż faktycznie jest, to w ostatecznym rozrachunku rozrywka jest przednia. Bo film się dobrze ogląda i dobrze się go słucha. Dodatkowy ogromny plus za obłędną sekwencję walki w berlińskiej kamienicy pod koniec filmu nakręconą tak, by sprawnie udawała jedno, ponad 10-minutowe ujęcie i świetną obsadę towarzyszącą - James McAvoy jest dziki, Sofia Boutella jest kusząca, a Bill Skarsgard jest niespodziewany.

Tylko tyle i aż tyle, ale film Davida Leitcha robi wszystko to, co w tym roku chciał osiągnąć Luc Besson filmem Anna, ale lepiej. Przełom dekad pokazany jest wzorcowo, film jest lepiej nakręcony i trwa krócej. W tym pojedynku atomowa blondyna wygrywa z "modelkową" blondyną, choć oba filmy dostarczają dużo rozrywki i sprawdzą się jako letni filmowy odstresowywacz. Ocena: siedem za film i dodatkowe pół punktu za soundtrack.


fsm
25 lipca 2019 - 16:19