Recenzja Yesterday Origins - w drodze po śmiertelność - Materdea - 19 grudnia 2016

Recenzja Yesterday Origins - w drodze po śmiertelność

Materdea ocenia: Yesterday Origins
85

Po niezwykle kolorowych i luźnych point & clickach od Pendulo Studios (m.in. The Next Bing Thing czy seria Runaway) Hiszpanie wzięli się za Yesterday i dość poważny temat – kult poświęcony samemu Lucyferowi, tajemnicze morderstwa, ciała pozostawiane w rynsztokach i klimat sprzyjający bardziej horrorom niż przygodówkom. Dzięki temu dziś możemy zagrać Yesterday Origins – kontynuację przygód tytułowego Pana Wczoraj!

W przerwie między poświęceniem kolejnych ofiar szatanowi, czasami trzeba wyjść i się przewietrzyć.

W Yesterday Origins historię poznajemy dwutorowo, wcielając się w Johna Yesterdaya. Odwiedzamy zarówno jego “początki” z XV wieku, ale także angażujemy się współczesną walkę o własną pamięć oraz rozwiązanie kwestii nieśmiertelności. Fabuła obraca się wokół powstania Zakonu Ciała – satanistycznego kultu, który narodził się w pewnych chrześcijańskich kręgach w odległej, górskiej miejscowości – a także jego dalszego funkcjonowania. Główną osią są tutaj przede wszystkim retrospekcje, które pozwalają graczowi zapoznać się z samym rozpoczęciem działalności protagonisty we wspomnianym zgromadzeniu.

W trakcie zabawy spotkamy nie tylko kilka nowych postaci (m.in. Pannę Baxter, ekscentryczną miliarderkę), lecz również z radością przywitamy starych znajomych (tych bardziej i mniej lubianych). Zdecydowana większość obsady będzie znana fanom oryginału z 2012 roku – głównie za sprawą faktu, że nie tylko my po śmierci, jak gdyby nigdy nic, wracamy do świata żywych. Na szczęście nie stanowi to przeszkody w komfortowej rozgrywce – przynajmniej, jeśli Yesterday ogrywaliście bliżej premiery! Tym bardziej nie wadzi nieznajomość poprzedniczki, ponieważ nie uświadczymy tu zbyt wielu nawiązań lub pomostów fabularnych, więc jeśli nie chce Ci się nadrabiać oryginału – spokojnie, nie musisz!

Drink to bardzo kusząca propozycja, ale ta pani nam coś do niego dosypała

Mimo swojej komiksowej otoczki, Yesterday Origins oferuje momentami naprawdę ciężki i sugestywny klimat - niejednokrotnie oddziałując na emocje gracza! Oczywiście “jump-scare’ów” czy też innych, tandetnych zagrywek tu nie uświadczymy, ale klimatyczne, dwuwymiarowe lokacje w połączeniu z przygnębiającą (oczywiście tylko w konkretnych chwilach) oprawą muzyczną powodowały ciarki na skórze!

Co innego sławetne poczucie humoru projektantów, którzy przy okazji pierwszej części wykazali się nie lada odwagą i do – momentami – dość poważnej otoczki dodawali swoje, nierzadko niewybredne, żarty. Tym razem jednak patent ten nie do końca zdał egzamin – trywialne i niejednokrotnie zbyt proste gagi oraz gry słowne kompletnie rujnowały misternie wykreowany klimat, wprowadzając tylko konsternację, aniżeli poprawiając “wczutkę”. Można mówić o bezkompromisowości lub iściu pod prąd, ale w mojej ocenie nadto błahe krotokwile częściej rozpraszały i wzbudzały uśmiech politowania niż faktycznie rozbawiały!

Moduł rozwiązywania zagadek środowiskowych w akcji.

Zdecydowanym wyróżnikiem gry od hiszpańskiego studia jest nieszablonowy, jak na definicję klasycznego point & clicka, pomysł na gameplay. Pierwszą wskazówką takiego stanu rzeczy jest informacja, że lepiej gra się przy pomocy kontrolera od konsoli. Kłamstwo! Sterowanie padem jest nieintuicyjne i nieprecyzyjne. Nie tylko opornie idzie poruszanie bohaterem, ale również słabo działa ruch prawej gałki analogowej, służącej do wskazywania interaktywnych punktów na mapie. Niejednokrotnie przekonałem się o fuszerce deweloperów w tym temacie, kiedy godzinę głowiłem się nad daną łamigłówką, a finalnie okazało się, że program łaskawie nie podświetlił mi przedmiotu, na którego najeżdżałem kursorem kilkukrotnie. Oszczędźcie sobie tej frustracji i Yesterday Origins zaliczcie na zwykłej myszce. Poczuwam się do tego typu ostrzeżenia, ponieważ aplikacja wprost sugeruje nam, że pad jest lepszy od poczciwego gryzonia.

Tak, on ma na imię Borys.

Kolejna sprawa to poboczne interakcje. Pendulo Studios nie ograniczyło się wyłącznie do zbierania przedmiotów i łączenia ich ze sobą. Do rozwiązywania zagadek środowiskowych potrzeba teraz również spostrzegawczości i dodatkowo wytężonej uwagi, ponieważ pod jednym przyciskiem mamy klasyczny ekwipunek, a pod drugim – menu z dedukcją! Każdą postać możemy obejrzeć na trójwymiarowym modelu, odnaleźć jej charakterystyczne elementy, co pozwoli nam – o ile jest to potrzebne, albo spełniliśmy inny warunek – “zapisać” tę informację we wspomnianym “inwentarzu myśli”. Naturalnie możemy zdobyć je również ze zwykłej rozmowy, jednak koniec końców i tak wszystkie elementy przeplatają nam się podczas stawiania czoła łamigłówce. Ten element – a więc czasami skorzystanie z zachowwanej informacji zamiast przedmiotu zza pazuchy – może przyprawić mniej wprawnych fanów przygodówek o ból głowy. Na szczęście różnorodność wygrywa nad poziomem trudności i mimo iż czasami będzie trzeba skorzystać z poradnika, to nikt nie powinen czuć się winny.

Same zagadki środowiskowe to sprytne wymieszanie od tych najbardziej absurdalnych pokroju kaczki i klucza francuskiego, przez “tylko” łatwe, kończąc na dość skomplikowanym (co nie jest synonimem do “nielogiczny”) “tworzeniu planu” – całość w skrócie prezentuje się tak, że aby np. ukraść strażnikowi rękawice, musimy wykombinować spójny ciąg zdarzeń, a później tylko go odtworzyć.

Niestety, czeka rozwiązanie zagadki nieśmiertelności.

Mimo kilku wymienionych przeze mnie bolączek ze sterowaniem i kiepski w odbiorze poczuciu humoru autorów, Yesterday Origins to naprawdę kawał świetnej przygodówki. Podróż przez różne stany tytułowego Johna Yesterdaya, historyczne retrospekcje, współczesny – nieco sensacyjno-kryminalny – wątek – to wszystko przyciąga i nie chce oderwać! Z wypiekami na twarzy poznawałem kolejne, często zaskakujące, wydarzenia, zaś finał był doskonałym tego dopełnieniem. Otrzymaliśmy bardzo przystępnego, choć z drugiej strony wymagającego, point & clicka, z niebanalnym pomysłem i klimatem!

Materdea
19 grudnia 2016 - 20:08