Seth Rogen i Evan Goldberg, komediowy duet odpowiedzialny za niezwykle udany film To już jest koniec, a także niesławny Wywiad ze Słońcem Narodu czy dwie części Sąsiadów, od 6 lat myśleli nad wulgarnym, animowanym filmem skierowanym do dorosłego widza. Gdy stało się jasne, o czym dokładnie będzie traktowała ich kolejna produkcja, problemem stało się znalezienie finansowego i producenckiego zaplecza. Najwyraźniej ich marka jest na tyle solidna, że cały proces odbył się względnie bezboleśnie, a ja teraz mogę z wielką radością napisać Wam recenzję filmu Sausage Party.
Jeśli widzieliście choć jeden zwiastun tej animacji, to mniej-więcej wiecie, czego możecie się spodziewać. W ogromnym supermarkecie sieci Shopwell's żyją setki tysięcy produktów spożywczych, które są w pełni świadome, mają swoje charaktery, plany i marzenia. W tym to jedno, największe: bycie wybranym przez bogów i udanie się za drzwi, do lepszego świata. Piękna obietnica wybawienia sprawia, że warzywa, napoje, paczki z ciastkami, wypieki i mięso zaczynają każdy dzień piosenką (napisaną przez Alana Menkena, gościa od disneyowskich hiciorów!), a potem modlą się o to, by zostać wsadzonym do koszyka i wywiezionym do domu klienta. Ale tam, zamiast obiecanej wiecznej błogości czeka horror - bogowie to pożeracze, mordercy i sadyści. Tną, siekają, gotują, rwą i gryzą. Film przedstawia wszystko z perspektywy wybranej grupki bohaterów i rzecz prezentuje się dosyć przerażająco. I bardzo zabawnie, oczywiście.
Parówka Frank i bułka Brenda to główne postacie tego dramatu, a ich motorem napędowym jest miłość. Wszak chodzi tu o zespolenie, cudowną spożywczą jedność. Tego pragną wszystkie parówki i wszystkie bułki. Ale po drodze spotykamy też m.in. koszernego bajgla, homoseksualną Teresę del Taco, indiańską wódkę i nieprzetłumaczalnego na język polski brachol-buraka w postaci intymnego żelu (douche). Do tej ekipy dołącza też kilka ludzkich postaci, a wszyscy oni miotają się na ekranie przez nieco ponad 80 minut, bo dotrwać do zakończenia, którego nie jesteście sobie w stanie wyobrazić.
Sausage Party to rasowa komedia dla dorosłych. Pełna przeklinania, całej masy seksualnych aluzji, odwołań do narkotyków i cytatów z innych popkulturowych dzieł. Żeby wiedzieć, czy ten film Wam się choć trochę spodoba, musicie odpowiedzieć sobie na jedno, zaje*iście ważne pytanie: Czy lubię filmy Setha Rogena? Jeśli odpowiedź brzmi "tak", to do kina marsz. Za przeproszeniem, poetyka tej produkcji doskonale wpisuje się w linię wielu filmów reklamowanych nazwiskiem Rogena. Trik polega na tym, że wszystko wygląda jak niezła animacja dla najmłodszych, co tylko dokłada się do komizmu całego dzieła. Jasne, można poczuć się zmęczonym karabinowy wystrzeliwaniem "fucków" i "shitów" w stronę widza, ale robione jest to z taką swadą, że mi zupełnie nie przeszkodziło. W cudowny sposób zostały ograne rasowe i seksualne stereotypy, znalazło się nawet miejsce na oczywisty komentarz na temat politycznej sytuacji Izrael-Palestyna czy zorganizowanej religii, a cameo pewnego starego rock'n'rollowca jest genialne w swej prostocie. Zmiana perspektywy, na której opiera się cały komizm filmu, dała twórcom niezłe pole do popisu i zostało ono dobrze wykorzystane.
Osobny akapit należy się aktorom, których głosy usłyszycie w filmie. Czytając żart na papierze lub słysząc go od kogoś innego, trudno wyobrazić sobie, jak zostanie od przedstawiony na filmie. Tymczasem Seth Rogen jest po prostu sobą, ale przecież za to go widzowie lubią, Salma Hayek ocieka pożądaniem jako panna taco, Kristen Wiig jest jak zwykle urocza, Michael Cera w roli małej, przestraszonej parówki, która znajduje odwagę stanął na wysokości zadania, ale i tak największe uznanie należy się Edwardowi Nortonowi - w roli żydowskiego bajgla gada jak najprawdziwszy Woody Allen sprzed lat. Czad!
Podobno wszyscy animatorzy pracujący na co dzień przy standardowych bajkach, mają w głowie mnóstwo pokręconych pomysłów, które czekają na uwolnienie. Patrząc na to, że faktycznymi twórcami Sausage Party są goście od Madagaskarów i bajek o lokomotywie Tomku, to nie powinny dziwić bezeceństwa odbywające się na ekranie. Bezeceństwa, które trafiły w mój weekendowy gust. Sausage Party nie jest ani rewelacją od strony technicznej, nie posiada też najlepszych żartów i ani najdoskonalszego dubbingu, potrafi zażenować, ale jako całość daje na tyle dużo radości, że mogę z czystym sumieniem ten film polecić. Pod warunkiem, że Wasze poczucie humoru jeździ do pracy tym samym obleśnym autobusem, co moje.