Seria Battlefield może się pochwalić sporą różnorodnością przedstawianych realiów, dzięki czemu różni gracze preferują różne odsłony. 1942 to klasyka, Vietnam wiele osób wspomina z sympatią, dwójka była przełomem, Bad Company to super silnik, dalej było szlifowanie formy, albo upadek wszelkich battlefieldowych obyczajów, zależnie kogo spytać. Na tej linii kolejnych odsłon brakuje jednak jednego ogniwa, które nie było specjalnie przełomowe, ale jednak pod względem “bycia ciekawą grą” przebijało połowę produkcji spod tego szyldu.
Gra nazywała się Battlefield 2: Modern Combat.
Premiera najważniejszej gry ostatnich trzech lat (taa, jasne) już za nami, więc miliony (miliardy) fanów z całego świata (ale głównie z USA) mogą opuścić kolejki pod sklepami i oddać się w domowym zaciszu polowaniu na Master Chiefa. Jako gracz, który nabył Halo 5 w dniu debiutu nie jestem w stanie wyrokować co do ostatecznej jakości dzieła 343 Industries, ale pierwsza noc zarwana z przygodami Spartan zasiała we mnie tyle wątpliwości/nadziei (11/10!), że nie mogę się nimi nie podzielić.
Jest kilka czynników, które decydują o tym czy gra o Transformerach będzie udana. Musimy dostać do dyspozycji kilka postaci, najlepiej również tych złych, Optimus musi mówić głosem Petera Cullena i rzucać ikonicznymi tekstami, przydałaby się piosenka nawiązująca do hitów z lat 80-tych, ale dla mnie najważniejsze zawsze jest wykorzystanie potencjału jaki drzemie w postaciach zmieniających się w każdy możliwy pojazd. Transformery są idealnym materiałem, by łączyć różne typy gameplayu, różne osobowości bohaterów i dwie przeciwstawne perspektywy.
A grą, która najlepiej w ostatnich latach wykorzystała potencjał tego uniwersum jest Transformers: Fall of Cybertron, przez co dzieło High Moon Studios to świetny przykład idealnego zróżnicowania rozgrywki.
Choć od dawna podobały mi się założenia epizodycznych produkcji od Telltale Games, nigdy nie skusiłem się na zakup żadnej z wydawanych przez nich serii. Wiązało się to głównie z nienajszczęśliwszym doborem licencji na bazie których tworzyli kolejne gry: nigdy nie byłem fanem zombie, nie mogłem wczuć się w klimat Fables, Grę o Tron mam w nosie, natomiast jeśli chodzi o Borderlands, to jestem zagorzałym krytykiem gier noszących tę nazwę. Z tego całego “motłochu” do Minecrafta było mi chyba najbliżej i między innymi dlatego to nim zainteresowałem się na premierę pierwszego epizodu.
Patrząc na zegarek w momencie pisania tego wstępu, widzę godzinę 2:15 i jestem świeżo po zaliczeniu odcinka zatytułowanego “The Order of the Stone”. I mój Boże, jakie to było dobre!
Do premiery Halo 5: Guardians jakieś 11 dni (9 godzin i 48 minut), więc warto zacząć przygotowania do zbliżającej się możliwości zapolowania na Master Chiefa w skórze Spartanina Locke’a. A jedną z lepszych okazji jest zapoznanie się z internetowym serialem Halo: Nightfall, w którym poznamy przygodę młodego porucznika Biura Wywiadowczego Marynarki, która sprawiła, że podjął on decyzję o dołączeniu do programu Spartan-IV.
Tylko czy to na pewno taka “dobra” okazja?
Gra którą widzicie na obrazku poniżej wywołała moją niezdrową fascynację już w momencie zapowiedzi. Transformers jest jedyną pozagrową marką, której egranizacje kupuję bez względu na jakość, a Platinum Games niedawno ochrzciłem moim ulubionym skośnookim studiem. Gdy usłyszałem, że z tych dwóch czynników powstanie gra na licencji (na szczęście samodzielna) uznałem, że doczekam się fajnej produkcji o zmieniających się robotach, która nie eksponuje aspektu strzelania, jak to było w grach High Moon Studios.
Wśród ofiar zeszłej generacji konsol często wymieniane są wersje demonstracyjne gier. Niegdyś praktycznie każda gra dostawała taką “próbkę” do ogrania za darmo. Dziś nie jest już tak różowo i rzadko kiedy mamy możliwość sprawdzenia fragmentu wyczekiwanego tytułu przed premierą. Wydawcy zdają się uważać, że w czasach niezwykle rozbudowanych produkcji, w których ciężko dopiąć wszystko na ostatni guzik, takie darmowe testowanie przynosi więcej szkód niż pożytku. Jednak, jakby nie patrzeć na negatywny wydźwięk tego zjawiska, można też zauważyć zalążki nowego podejścia do darmowego testowania gry przed premierą.
Umysły fanów cyklu Call of Duty rozpala aktualnie trzeci Black Ops i teoretycznie nie ma sensu wybiegać myślami w przyszłość. Tak było jeszcze kilka lat temu, ale teraz jesteśmy świadkami przechodzenia kolejnych serii gier na cykl coroczny, więc możemy z pewną dozą prawdopodobieństwa zastanowić się co ujrzymy w kolejnych odsłonach poszczególnych tasiemców. Zwłaszcza, gdy w 2013 roku pierwsza (i jak na razie jedyna) gra z Ghosts w tytule zostawia nas z zakończeniem, które tak jasno zapowiada kontynuację. W środku spoilery, więc jeśli chcecie jeszcze zagrać w CoD: Ghosts dla fabuły to nie klikajcie.