Będę czepiał się, marudził i narzekał, od razu to deklaruję. Dawno nie miałem okazji natknąć się na grę z jednej strony solidnie reprezentującą dany gatunek, a z drugiej zawierającą tyle rzeczy do poprawienia lub zmiany. Blackguards zasłużyło więc sobie na własny tekst, poświęcony wszystkim niedoróbkom i rozwiązaniom, które bym wywalił, zmodyfikował lub usprawnił. Zdaję sobie sprawę, że to nie produkcja AAA i nie powinienem od niej wymagać perfekcji, ale mimo wszystko mam wrażenie, że pewne rzeczy można było przygotować lepiej. To zaczynajmy.
Pirates: Legend of Black Kat to jedna z pierwszych typowo pirackich gier na PlayStation 2, którą miałem szansę ograć. Niewielu dzisiaj o niej pamięta, bo nawet w momencie premiery miała ona problem, mimo solidnego wykonania, z przebiciem się do świadomości konsumentów. Po latach zadanie zdobycia serca gracza jest jeszcze trudniejsze, bo sporo się w świecie wirtualnej rozrywki przecież zmieniło. Czym więc próbuje uwodzić Katharina i czy potrafi skutecznie zamaskować swoje braki?
Nie jest łatwo, będąc graczem, zainteresować swoją drugą połówkę wirtualną rozrywką. Z reguły zaczyna się od Wii Sports, Just Dance i innych podobnych zabawek, by zarzucić haczyk i skłonić wybrankę do kluczowego pytania „a co tam jeszcze ciekawego masz na konsoli?”. Tutaj jednak zaczynają się schody, bo produkcji przystępnych, które jednocześnie nie będą prostackie, a i dadzą możliwość zabawy w parach na wspólnym ekranie jest niewiele.
Nie jestem fanem survival horrorów. Doceniam je i uważam w wielu przypadkach za znakomite i dopracowane produkcje, ale po prostu nie lubię się bać. Po kolejnym dniu pracy nie szukam okazji, by się przerazić i zestresować. Czasami jednak trzeba stawić czoła swoim lękom, tak? Po latach przerwy wróciłem więc do gatunku, w który gra mnie się najtrudniej. Padło na wydane w 2005 roku na PlayStation 2 Haunting Ground od ekspertów z Capcom.
Dwunastoodcinkowe anime mają to do siebie, że często sprawnie opowiadają bardzo ciekawe historie. Są też znakomitym wyborem dla osób, które nie mają czasu na popularne tasiemce lub szybko nudzą się tymi samymi bohaterami. Wśród tego typu produkcji, które ukazały się w ubiegłym roku, często wyróżniane jest Black Bullet. Czy warto poświęcić mu kilka godzin?
Hasło Jeźdźcy Apokalipsy kojarzy się obecnie graczom dość jednoznacznie z serią Darksiders. Autorzy ze studia Vigil Games sprawnie wykorzystali biblijną tematykę, by stworzyć solidne, miodne i wysoko oceniane przez branżowe media oraz odbiorców tytuły. Wszystko mogło potoczyć się jednak inaczej i tych dzieł prawdopodobnie nikt z nas by nie ujrzał, gdyby w 2003 roku 3DO nie zbankrutowało i zdołało doprowadzić do końca prace nad The Four Horsemen of Apocalypse. Legendarni jeźdźcy, jak się okazuje, mogli przybyć na wirtualny padół sporo wcześniej.
Filmowa saga Szybcy i wściekli to obecnie już siedem mniej lub bardziej udanych produkcji. Nie sposób nie przyznać, że przynajmniej kilka ostatnich odsłon serii potrafi sprawić sporo frajdy i zaskoczyć widza spektakularnymi scenami, w których samochody łamią wszelkie prawa fizyki, a demolka na ekranie zaczyna wyglądać kreskówkowo. Całość dysponuje naprawdę dużym potencjałem, którego jednak twórcy gier jakoś nie potrafią wykorzystać. Jeśli już za coś się zabierają to tworzą wyjątkowo nieudane tytuły na licencji w stylu Fast & Furious: Showdown. A to jest naprawdę koszmarek.