Najnowszy film Mariusz Pilsa stara się pokazać dobrą twarz osobników nazywanych w mediach pseudokibicami. Z jednej strony ich wybiela, z drugiej pokazuje, że naprawdę nikt inny nie chce dotrzeć do tego co fanatycy piłkarscy robią dobrze i za co należy być im wdzięcznym.
W każdym kraju, co jakiś czas pojawiają się płyty przebijające medialną osłonę, pokazujące, że jest jeszcze miejsce na coś nowego. Dizzee Rascal, jako 18-letni szczeniak, podczas swego debiutu zgarnął dublet. Gdy w 2003 roku wyszło Boy In da Corner nie tylko na dobre skierował oczy Wielkiej Brytanii w stronę rapu, ale i całkowicie przemianował jego brzmienie. Mieszkaniec wschodniej części Londynu na zimnych, syntetycznych bitach obwieścił słuchaczom na całym świecie pojawienie się czegoś nowego – był to grime. Łamanie tempa i linii bassu, dużo elektroniki, wypadkowa ciężaru jaki potrafi nieść za sobą trip hop z wyraźnymi naleciałościami Drum and Basse’u, garażowego grania i typowymi dla wyspiarzy odlotami... Tłumaczenie czym jest grime zajmuje zresztą zdecydowanie więcej czasu niż jego słuchanie, a najlepszym wykładnikiem tej muzyki jest po prostu album Dylana Millsa.
Wielu muzyków śpiewa o jednej miłości, koncepcie do którego sam się przychylam – trudno jednak przenieść tak trudną do uchwycenia ideę na inne media. Spośród filmów jakie widziałem najbardziej urzekło mnie podejście pana Miyazakiego, reżysera m.in. Mój sąsiad Totoro, obrazu ciepłego, mądrego i zdecydowanie ponadczasowego.
Wyobraźcie sobie życie dwóch dziewczynek przenoszących się na japońską wieś, na której wciąż panuje sporo zabobonów oraz silna wiara w moce natury. Pewnego dnia młodsza z nich zauważa małego, włochatego duszka lasu przypominającego skrzyżowanie królika z niedźwiadkiem. Oczywiście zaczyna go śledzić, wchodzi w krzaki i nagle spada na brzuch wielkiego Totoro – futrzastego pana lasu dbającego o otaczającą go przyrodę…
Już po najnowszym Nintendo Direct poświęconym w głównej mierze konsolce Nintendo 3DS. Mimo dość odtwórczej listy zapowiedzi, pełnej kontynuacji nie jestem w stanie nie być pod wrażeniem line-upu jaki w najbliższym czasie zaoferuje nasza dwuekranowa maszkara.
Wiosna nareszcie dotarła nie tylko do naszych kalendarzy, ale i oczu, uszu, nosów, kurtek – a to oznacza dwie podstawowe sprawy: zmiany i porządki wyczuwalne w powietrzu. Sony i Microsoft mają już pod koniec tego roku zmienić nasze postrzeganie grania, wprowadzić nowe standardy i sprawić, że uwierzymy, że warto jeszcze raz zainwestować w ich konsole. Zanim jednak to się stanie warto podsumować, czym dla branży jest obecna generacja i jakie trendy ją charakteryzują:
Jako europejczyk kocham piłkę nożną po prostu od zawsze, nie mogę też pojąć czemu najlepsze gry o tym sporcie powstają, w krajach które nie odnoszą w nim sukcesów – czyli w Kanadzie i Japonii, a nie w Niemczech, Francji, Anglii czy Holandii... Odrzucając ten niezbyt porywający wywód na bok, przejdźmy do pozycji starającej się połączyć futbol, RPG, hodowlankę i wielką przygodę dla najmłodszych. Przejdźmy do Inazuma Eleven.
Czasem obserwuję walki na forach, w których fani grania (tak po prostu) są ranieni przez pozbawione serca zero-jedynkowe umysły tym, że wsteczna kompatybilność jest nikomu nie potrzebna bo „kto kupuje nową konsolę żeby grać w stare gry?”. Prawda jest taka, że nie robi tego nikt, jednak jest to opcja, która po prostu się sprawdza i rozgrzewa serce każdego kto co jakiś czas lubi nadrobić swoje zaległości.
Szum wokół serii Grand Theft Auto zawsze mnie nieco drażnił, nawet jeśli sam ją bardzo lubię i uważam za pewniaka. Rockstar wykopał sobie studnię bez dna, z której czerpie kolejne wiadra pomysłów i świetnej zabawy – ponieważ jednak skąpi nam informacji to musimy tworzyć je sami.
Ciekawym zabiegiem dotyczącym GTA V jest z pewnością to, że wraca do Los Santos nie tylko jako miejsca akcji, ale i z okładki. Fronty obu gier są strasznie do siebie podobne co można zobaczyć na superextra infografice!