Raz na jakiś czas każdy gracz ma dość zabijania. Ile to razy można w bezsensowny sposób mordować wirtualne postacie. Strzelanie, rozpruwanie, duszenie i rozjeżdżanie potrafi się przejść. Wtedy trzeba znaleźć coś innego. Jeśli nie bawią na szeroko pojęte gry sportowe i wyścigowe zostają tylko pozycje dla młodszych. Cukierkowate, kolorowe i często zbyt proste. Czasem jednak pośród gier przeznaczonych dla osób, które niedawno pozbyły się zębów mlecznych trafiają się perełki. Czy sequel jednej z ekskluzywnych na Wii produkcji jest jedną z nich?
Jestem hejterem Gravity Rush. Nie chodzi o to, że tytuł wydany pierwotnie na PlayStation Vita to jakiś crap. Z tego co wiem to nikt z ekipy odpowiedzialnej za tą grę nie zrobił mi nic złego. Wręcz przeciwnie studio, które stworzyło Gravity Rush należy do moich ulubieńców. W czym więc problem? Za tytuł ten odpowiada Project Siren, twórcy genialnego Forbidden Siren. Jakby tego było mało to część tej ekipy maczała palce przy Silent Hill. I nie mówię tutaj o lipnych czeskich czy amerykańskich silentach. Mam na myśli oryginalną grę, która zapoczątkowała najlepszą serię survival horrorów. Dlatego też nie jestem w stanie zrozumieć jak ci ludzie mogą tracić czas przy grach typu Gravity Rush. Project Siren powinno tworzyć kolejne fenomenalne horrory. Z tego powodu za każdym razem gdy słyszałem o Gravity Rush zalewała mnie krew. Przez lata zdarzyłem ochłonąć i chyba już nie zionę taką nienawiścią do projektu o dziewczynach manipulujących grawitacją. Może teraz będę w stanie obiektywnym okiem spojrzeć na Gravity Rush 2?
Co roku przychodzi moment, gdy rozdawane są przeróżne nagrody. Powstają listy z najlepszymi filmami, książkami, grami. Zestawienia największych zaskoczeń i najgorszych zawodów. Pośród tych tekstów musi się także zależeć miejsce dla tradycyjnej listy crapów. W tym roku tematem przewodnim jest lista szajsu, w który musiałem grać i z tego powodu nienawidzę całego świata. Ciekawe czy znajdzie się chociaż jedna osoba, która weźmie w obronę jakąś grę z listy?
Lara Croft, czyli pierwsza dama gier wideo może pochwalić się całą masą dobrych gier. Oczywiście przez te 20 lat kariery, pani archeolog kilka razy powinęła się noga. Jednak na ogół było przynajmniej nieźle. Dlatego też zainteresowany byłem sposobem w jaki zakończono celebrację 20 lat ikony wirtualnej rozrywki. Nie dawno, praktycznie z powietrza na Steam wylądowała gra Lara Croft GO. Czyżby miało to oznaczać, że nasza ulubiona bohaterka doczekała się kolejnego niewypału?
Nie będę udawał jakiegoś super fana gry Nier. Jest to całkiem interesujący tytuł, który bez wątpienia zasługuje na status produkcji kultowej. Ja jednak nie czuję jakiejś specjalnej sympatii w stosunku do tego tytułu. Dlatego też do nadchodzącego sequelu gry podchodziłem z ostrożnym optymizmem. Demo Nier: Automata pozwoliło mi zweryfikować swoją opinię i przesunąć ten tytuł z kolumny „może” do „muszę mieć” na mojej liście zakupów. Co takiego w tym demku sprawiło, że zacieram ręce na kolejną japońską gierkę?
Oto kolejny tekst z cyklu Tomek bierze się za gierkę, o której nie ma zielonego pojęcia. Całość jest wynikiem mojej nieustannej misji poszerzenia swoich horyzontów. Trudno powiedzieć gdzie zawędruje dalej ale odhaczyłem kolejny kawałek kompletnie obcej mi japońszczyzny i jestem z tego faktu zadowolony.
Cykl The Legend of Zelda osiągnął kultowy status wieki temu. O każdej z odsłon tej legendarnej serii napisano już tyle, że spokojnie można by zapełnić całą bibliotekę tylko publikacjami na temat kontrowersyjnej kwestii płci Linka. Nie dziwi więc, że na przestrzeni lat powstało wiele gier inspirowanych dziełem Nintendo. Jedną z takich produkcji jest właśnie Blossom Tales: The Sleeping King. Czy to oznacza, że ta produkcja trafi w gusta fanów Zeldy?
Należę do pokolenia wychowanego na Dragon Ball. Nie było to moje pierwsze anime ale trudno ukryć wpływ jaki Goku miał na dzieciaki w mojej podstawówce. Za dawnych czasów biegaliśmy po szkolnym wybiegu i udawaliśmy walki z ulubionej bajki. Każdy wyobrażał sobie wspaniały film jaki po prostu musi powstać na bazie przygód Bulmy i Goku. To co mieliśmy w głowie na pewno nie przypominało Dragon Ball: Evolution. Teraz żałuję, że zamiast wyczekiwać na Hollywoodzkiego crapa sami nie nakręciliśmy filmu o poszukiwaniu smoczych kul. Na szczęście, dawno temu jakaś inna banda amatorów się za to wzięła. Efektem ich chałtury jest dzisiejsza perełka, która zdecydowanie zasługuje na swe miejsce pośród Klasyki Kina Crapowatego.
Wii to bardzo ciekawy przypadek konsoli. Maszynka Nintedno odniosła spektakularny sukces po czym przepadła z rynku. Z obecnej perspektywy sprzęt ten kojarzony jest raczej ze szmelcem zalegającym w sklepowych koszach z grami za 5 złotych. Sprzęt którego nazwa może kojarzyć się z sikaniem doczekał się jednak kilku wybitnych gier. Dlatego też warto rzucić okiem jak przebiegała dekada Wii.
Planowałem tutaj napisać coś o shinobi, samurajach i Japonii w epoce Edo. Przypomniałem sobie jednak, że przez lata zaczynałem w ten sposób dziesiątki recenzji i tekstów. Dlatego zamiast powielać tamten schemat postanowiłem uderzyć w trochę inne nuty. Cieszę się, że żyjemy w czasach, gdy każdy może znaleźć dla siebie jakiś gatunek lub konkretny tytuł. Kickstarter, Steam Greenlight, twórcy indie i rozwój pecetowego rynku gier sprawiły, że zakończył się okres powielania tych samych schematów. Dlatego nie muszę obawiać się tego, że czyjeś głupie decyzje przyczynią się do powstawania kwiatków takich jak Commandos: Strike Force. Dzięki nowej sytuacji na rynku zamiast kolejnych klonów Call of Duty mogą pojawiać się produkcje takie jak Shadow Tactics: Blades of the Shogun.
Gdybym miał wskazać 5 moich ulubionych gier w historii bez wątpienia znalazłby się pośród nich Silent Hill 2. Uwielbiam cykl o Cichym Wzgórzu i chciałbym by był on jak najpopularniejszy. Dlatego też byłem zadowolony, że ktoś w końcu zdecydował się przenieść dzieło Konami z mojego kineskopowego ekranu na ten srebrny. Oczywistym było to że na filmidle się zawiodę. Jednak czy moje narzekania są uzasadnione?
Jako osoba, która od ponad 20 lat jest “na bieżąco” z każdym systemem do grania (tyczy się to nawet takich dziwadeł jak N-Gage) zbrzydło mi już ciągłe wydawanie tych samych tytułów. Lenistwo wydawców po prostu zaczyna mnie wnerwiać. Zamiast posługiwania się remasterami jako wyróżnieniem dla wyjątkowo dobrych lub niedocenionych w swoim czasie gier, mamy zalew bylejakości. Jeśli nawet takie Prototype jest w stanie dostać szajskiego remastera to nie ma dla tej branży ratunku. Mimo swojej opinii na temat całego procederu postanowiłem jednak wskazać kilka tegorocznych remasterów, które godne są naszej uwagi.
Żyjemy w epoce remastera. Od kilku lat na rynek wypluwane są niezliczone porty starszych gier. Z jakiegoś powodu ($$$) wydawcy decydują się nieustannie serwować nam odgrzewane kotlety. Przyszła pora na kolejny tekst na temat produkcji tego typu. Na tapetę biorę Amnesia Collection na PlayStation 4. Może zostanie w jakiś sposób pozytywnie zaskoczony?
Do dzisiaj prawdopodobnie nikt nie słyszał o firmie Qiaodan. Sam też prawdopodobnie nie miałbym zielonego pojęcia o takiej marce, gdyby nie kilka lat spędzonych w Chińskiej Republice Ludowej. Teraz sytuacja ta może ulec zmianie. Wszystko to za sprawą sądowego zwycięstwa prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalnego na świecie koszykarza.
W ostatnich latach produkcje ze studia Marvel mają sporo szczęścia. Całe odpalenie wielkiego uniwersum okazało się bardzo dochodowym przedsięwzięciem. Zarówno filmy jak i seriale zadowalają większość fanów superbohaterów. W uniwersum brakowało jednej postaci, która większości ludzi mocno kojarzy się z komiksami. Dlatego obecność Spider-Mana w ostatnim filmie o Kapitanie Ameryce była wielkim wydarzeniem. Teraz zbliżamy się jednak do pierwszego filmu, który na dobre włączy nowojorskiego bohatera do panteonu filmowego uniwersum Marvel.
Sion Sono jest jednym z moich ulubionych reżyserów. Japoński twórca w swych filmach bardzo często podejmuje się ciężkiej tematyki. Sono podchodzi do mrocznych tematów w niezwykły sposób, co owocuje obrazami takimi jak Love Exposure czy Strange Circus. Kto inny potrafiłby stworzyć hip-hopową operę, chory horror o skutkach przemocy w rodzinie i poruszający film o fotografującym kobiece majtki synu księdza? Jak dotąd nigdy nie zawiodłem się na żadnym tworze tego artysty. Kiedyś jednak każdy musi się potknąć.
Jak co roku przychodzi ten moment, gdy wszyscy bawią się w podsumowania, rozliczenia i inne sztampowe pierdoły. Każdy pod koniec roku publikuje listy naj. Postanowiłem zhackować system i wypluć swoje wypociny w pierwszych dniach grudnia. W ten sposób mam przewagę nad resztą paczki. Dlatego też na pierwszy ogień idzie lista gierek z Wii U.
Współczesna niemiecka literatura fantasy jest mi kompletnie obca. Dlatego gdy usłyszałem, że powieść The Dwarves doczeka się gry wideo, w głowie nie zapaliła się żadna lampka. Prawdę mówiąc przez dłuższy czas myliłem ten tytuł z innymi grami o krasnoludach. Teraz kiedy ograłem ten tytuł, zastanawiam się czy nie poszukać w bibliotece książek autorstwa Marcusa Heitza.