Scena 1. On - właściciel dużego przedsiębiorstwa. Ona - nowoczesna pani domu. Małżeństwo po czterdziestce z dwójką dzieci w tle. On - koszula w kratę, duży brzuch, wąs i okulary. Pobudka o świcie, czarna kawa i kolacja późnym wieczorem. Ona - długie blond włosy, drogie perłumy, markowe ubrania. Do tego obowiązkowo siłownia i fitness, a popołudniu lunch z koleżankami i pokaz mody.
Odkąd stworzona Biedronkę, Lidla i Tesco obraz studentów rodem z „Lalki” (biednych i głodnych) zmienił się drastycznie. Dzięki tym sklepom polscy Żakowie mogą żyć niczym młodzi bogowie, zawsze stać ich na chleb, piwo i co najważniejsze… jabłko. Postanowiłem wraz ze znajomymi spojrzeć krytycznym okiem na jakość produktów oferowanych przez te sklepu, oraz ocenić komfort robienia zakupów.
LEGO to już nie tylko klocki. Obecnie to również niesamowita platforma konstrukcyjna dla młodych adeptów robotyki. Powstałe niedawno zestawy LEGO Mindstorms, dają użytkownikom nieskończone możliwości budowy naj przeróżniejszych maszyn.
Współcześni studenci należą do pokolenia dzieci wychowanych w znacznym stopniu na zabawkach. Jedynie nieliczni dużo czasu poświęcali klasyce gier komputerowych, jak choćby Deluxe Ski Jump 3y Heroes of Might and Magic III czy FIFA 98. Zdecydowana większość natomiast spędzała czas na świeżym powietrzu lub bawiąc się owymi zabawkami. Do najpopularniejszych z nich należały niewątpliwie klocki LEGO.
Oprócz pisania o szeroko pojętej rozrywce i kulturze, sam także staram się ją tworzyć, a ten news jest dowodem na to, że chcę się nią dzielić. Oto piąta część pierwszego z moich opowiadań pt. "Ecce Homo", które wygrało kilka konkursów literackich. Opowiada ono o tym jak podejmowane przez nas kluczowe decyzje wpływają na naszą przyszłość. Kolejne części już wkrótce. Opowiadanie będzie można przeczytać w lutowym periodyku "Prób. Nieregularnik Literacki".
Lord Eddard Stark, jako suweren północy, z niechęcią godzi się na objęcie stanowiska Królewskiego Namiestnika, ofiarowane mu przez oddanego przyjaciela i towarzysza wojennego, Króla Roberta. Poczytuje to za zły omen. Jego troska o zachowanie czystości honoru jest najgorszą wadą jaką może posiadać człowiek obracający się wśród ludzi obłudnych i dwulicowych, którymi wypełniony jest królewski dwór. Starzy bogowie są bezczeszczeni na Południu. Rodzina Starków jest podzielona, a zdrada czai się na każdym kroku. Co gorsza, oszalały żądzą zemsty prawowity dziedzic tronu planuje szeroko zakrojoną odsiecz z Wolnych Miast. Lato zbliża się ku końcowi i nadchodzący czas pokaże, kto jest na tyle przebiegły, aby zasiąść na Żelaznym Tronie i z niego władać Westeros. Nadchodzi zima!
Zapraszam do przeczytania recenzji "Gry o Tron" - pierwszego tomu "Pieśni Lodu i Ognia".
Sacha Baron Cohen - urodzony 13 października 1971 roku, angielski komik (stand-up), pisarz, aktor. Absolwent Cambridge University, szerszej publiczności znany dzięki czterem fikcyjnym postaciom, które stworzył: Ali G, Borat i Bruno i Dyktator. Ludzie, którzy występują w jego projektach, są z reguły nieświadomi tego, iż są ich częścią. Wszystko to w prześmiewczym klimacie, by ukazać absurdy naszej codzienności. Bullshit! - czas na prawdziwy komentarz dojego twórczości.
Dyplomacja jest jak szachy. Zero losowości, prostota zasad, ogromna złożoność i kilkunastogodzinne partie. Porównanie do gry planszowej wszech czasów jest być może na wyrost, lecz nie ulega wątpliwości, że Dyplomacja to klasyka mająca swoich miłośników.
Tysiące lat temu na żyznych ziemiach między Tygrysem a Eufratem narodziła się zupełnie nowa cywilizacja. Na terenach Mezopotamii powstała kultura, która przetrwała tysiące lat. Wynaleziono matematykę, astronomię i rozwinięto żeglarstwo. Właśnie w tej rzeczywistości rozgrywa się akcja gry Eufrat i Tygrys, a każdy z graczy wciela się w rolę przywódcy jednego z niezależnych królestw.
Już na początku gra zaskakuje jakością wykonania. Kolorystyka planszy nawiązuje do czasów, których dotyczy tematyka gry. Cieszących oczy. wykonanych z drewna lub twardej tektury elementów jest mnóstwo, co powoduje, że cały „zestaw” do gry jest dość ciężki. To nie jest karcianka, którą możemy zabrać ze sobą na spontaniczny wypad do pubu.
Kilka dni temu wertując gazetę z programem telewizyjnym natrafiłem na ciekawą propozycję serwowaną przez jeden z kanałów. „Truman Show” produkcja z 1998 roku, którą do tej pory polecało mi wiele osób uznających ją za klasyk kina współczesnego.Było mi trochę wstyd, że jeszcze nie miałem z nim do czynienia, więc postanowiłem jak najszybciej nadrobić zaległości, owocem których jest niniejsza recenzja.
Trumania – 1. Obsesyjne zainteresowanie surrealistyczną zwyczajnością Trumana Burbanka, podsycana przez trwający 30 lat telewizyjny show dokumentujący każdy jego ruch. Manifestowane chęcią zobaczenia „najbardziej nijakiego” epizodu z życia Trumana, który traktuje się jako doniosły i wypełniony emocjami. Bary Trumana, koszulki z Trumanem (T-shirty?), czapki, piosenki, teledyski wskazują na głębokie pokłady medialnego szaleństwa stojącego za całą akcją.
2. Wyimaginowana planeta nazwana przez Trumana Burbanka.
3. Euforyczny odbiór filmu „Truman Show” jako poruszającego portretu, świata wchodzącego w nowe milenium, wyreżyserowany przez Petera Weira. Prawdziwy „must-see”, zapewniający ciekawą rozrywkę na wysokim poziomie zasługujący na śpiew hossan w czasie wychwalania wynoszącego, aż pod samo niebio.
Jak przekonać Koreańczyków, żyjących w świecie żywcem wyjętym z Orwellowskiego „Roku 1984”, że ich poświęcenie jest grą wartą świeczki? Oczywiście, za pomocą propagandy, przedstawiającej Koreę Północną w mocarstwowym świetle, a także rzucającej na „zgniły Zachód” cień degrengolady. Pewnie nie odbiłoby się to tak szerokim echem w światowych mediach, gdyby nie użycie przerywników filmowych z gry Call of Duty: Modern Warfare 3, okraszonych instrumentalną wersją piosenki We are the World. Całość sprawia naprawdę „niepowtarzalne” wrażenie.
Seriale kręcone z większym rozmachem niż „codzienne soap-opery” są obecnie na topie. Przyciągają rzesze fanów, szukających w rozrywce większego sensu i głębi, niż ta oferowana przez blockbustery. Seriale takie jak „Lost”, „Dr House”, Prison Break” czy „Gra o Tron” stały się świtowymi fenomenami przyciągając przed telewizory ludzi, którzy do tej pory gardzili „tasiemcami”. Wraz z niedawno zakończonym siódmym sezonem do tego zacnego grona dołącza „Dexter” opowiadający o perypetiach seryjnego zabójcy, usprawiedliwiającego swoje czyny kodeksem, a także chroniącego swoją wewnętrzną tożsamość pod maską nudnego technika policyjnego. Czy „Dextera” dopadł syndrom wypalenia znany z innych wielosezonowych produkcji? A może scenarzyści znaleźli nową ścieżkę, którą mogliby pociągnąć fabułę w atrakcyjny dla nowych widzów sposób. Po odpowiedzi zapraszam do recenzji przedostatniego już sezonu „Dextera”.
Ostrzegam przed spoilerami!
Od kiedy tylko pamiętam Avantasia znajdowała się w stanie wojny. Ciągła, monumentalna bitwa pomiędzy ludźmi i orkami, karłami a siłami ciemnościami, elfami a czarodziejami… i oczywiście mną, dokładnie pośrodku tego wszystkiego. Miałem dość nieustannego zmieniania stron konfliktu, dość przyjmowania rozkazów i dość strachu o własne życie. Wykorzystałem możliwość ucieczki i od tej pory moje życie jest w moich rękach! Co może pójść źle?” – otóż na szczęście (dla graczy) wszystko!
Chyba nikomu nie trzeba przybliżać tego, czym jest Top Gear - najpopularniejszy program motoryzacyjny na świecie. Nawet największy ignorant/ignorantka kojarzy, z czym to się je. A jeśli nie wie, to powinien się wstydzić i zastanowić nad sobą, bowiem, przynajmniej w męskim towarzystwie, powiedzenie, że nie zna się Clarksona, Hammonda, Maya i Stiga jest jak przyznanie się do bliskich kontaktów ze zwierzętami - nawet jeśli tak jest, to po prostu się o tym nie wspomina.
Lubimy myśleć o nas jako o jednostkach ponadprzeciętnych, ludziach lepiej poinformowanych i w ogóle mądrzejszych od tej całej szarej masy. Kluczowym słowem jest tutaj ponadprzeciętny, czyli znajdujący się w tej lepszej połówce społeczeństwa. Na społeczeństwo ogółem patrzymy jak na rzeszę głupców, która gdzieś tam sobie żyje, ale tak naprawdę o niczym nie ma pojęcia. Co ciekawe, kogo byśmy nie spytali, to praktycznie wszyscy są na ten temat podobnego zdania. Większość uważa, że większość to idioci. Gdzie więc jest ta gorsza połówka narodu, od której wszyscy są lepsi?
Polskie komedie. Najstarsi, zasłużeni przedstawiciele tego gatunku, jak Sami Swoi czy Kogel-Mogel do dziś ściągają tłumy przed telewizory, natomiast nowe obrazy, których tytuły z szacunku dla czytelnika pominę, ściągają raczej ból głowy. Nie ma się więc co nam dziwić, że bombardowani wyrobami komedio-podobnymi, wolimy to co stare i sprawdzone. Oglądając zwiastun Być jak Kazimierz Deyna, żywiłem się nadzieją, że film będzie pierwszą jaskółką, która pokaże talent polskich twórców, nie tylko do kręcenia łzawych dramatów z martyrologią w tle. Na szczęście, nie zawiodłem się.