You had one job, Taika... One job! And... you did it awesome! Tymi słowami najprościej można skwitować najnowsze dziecko w filmowej rodzinie Uniwersum Marvela – Thora: Ragnarok, w reżyserii Nowozelandczyka Taiki Waititiego (znanego szerzej głównie dzięki „wampirzym Trudnym Sprawom”, czyli dokumentalizowanej komedii What We Do in the Shadows – Co robimy w ukryciu).
Zainspirowany tekstem fsma o najnowszej płycie Bring Me The Horizon, postanowiłem wtrącić swoje „trzy grosze” do burzliwej dyskusji na jej temat. Album zatytułowany „amo”, co po portugalsku znaczy „miłość” jest kolejnym otwarciem zespołu na nowe, jeszcze lżejsze niż wcześniej brzmienia, co w oczywisty sposób dzieli fanów.
Nowe DON BROCO nie zaskakuje – po raz kolejny jest jeszcze więcej, mocniej i po prostu lepiej. Technology, trzeci album Anglików z Bedford miał premierę kilka dni temu, a już po pierwszym jego przesłuchaniu mogłem jasno stwierdzić, że zagości na moim odtwarzaczu na kilka najbliższych tygodni, podczas których będzie na pewno intensywnie zapętlany.
Ostatnie lata są bardzo owocne dla Stephena Kinga. W samym 2017 roku, oprócz wydania dwóch kolejnych powieści (tym razem jako współautor), pisarz może cieszyć się kilkoma ekranizacjami swojej twórczości. Po dość chłodno przyjętej Mrocznej Wieży, przyszła pora na To.
Emocje związane z finałem 7 sezonu Gry o Tron powoli już opadają. Kto postanowił zapoznać się z nim w kinie, ten dawno ma go za sobą. Kto miał obejrzeć ostatni jego odcinek w domowym zaciszu, prawdopodobnie już to zrobił. Kto zaś nie jest zainteresowany całym hypem związanym z produkcją HBO, ten pewnie nigdy nie zrozumie tego fenomenu. W ciągu ostatnich kilku dni w internecie pojawiło się także mnóstwo nowych teorii fanowskich, ale także komentarzy, mniej lub bardziej krytycznych. Spróbuję dorzucić do tego wszystkiego swoje „trzy grosze”.
Lana Del Rey w czasie swojej kariery zdążyła już ugruntować swoją pozycję na rynku muzycznym oraz zdobyć rzesze fanów, czy wręcz wyznawców. Od premiery najnowszego krążka amerykańskiej wokalistki minął już ponad miesiąc. Lust for Life jest czwartym „kanonicznym” albumem w dyskografii artystki i podobnie jak jej poprzednie płyty dotarł na szczyty list przebojów. Jako fan piosenkarki postanowiłem sprawdzić, czy zasłużenie.
Rynek gier z gatunku grand strategy od lat jest zdominowany od lat przez Szwedów z Paradox Interactive. Kolejne odsłony Europy Universalis, Crusader Kings, Victoria, Stellaris czy pomniejsze tytuły zdają się nie mieć rywali na swoim polu. Jak na ich tle wypadło dzieło debiutującego w gatunku katowickiego studia Jujubee? Moim zdaniem całkiem nieźle.
Co prawda nigdy nie czułem się muzycznym ekspertem, lecz jak chyba każdy posiadam swoje mniej lub bardziej ulubione zespoły. Niektóre z nich są popularne, a ich płyty sprzedają się w milionowych nakładach, inne zaś nie przebiły się do szerokiego grona słuchaczy i list przebojów. Do tej drugiej grupy zaliczyłbym amerykański zespół Cigarretes After Sex, którego debiutancki album ujrzał światło dzienne niecałe dwa miesiące temu.
Christopher Nolan za kamerą, a przed nią Cillian Murphy czy Tom Hardy. Hans Zimmer odpowiadający za ścieżkę dźwiękową. Do tego niecodzienny temat jak na film wojenny... Od najwcześniejszych zapowiedzi Dunkierka była zapowiadana jako hit i jeszcze przed premierą stawiano ją jako potencjalnego kandydata do Nagród Akademii Filmowej. W mojej ocenie wszystkie te zachwyty są jednak tyleż niezrozumiałe, co przedwczesne.
W obliczu premiery nolanowskiej Dunkierki postanowiłem w ramach przetarcia szlaku filmów wojennych nadrobić jednego z oscarowych zwycięzców i nominatów, czyli Przełęcz ocalonych. W momencie premiery wiązałem z tym filmem duże nadzieje, ale niestety okoliczności nie pozwoliły mi zapoznać się z nim wcześniej – jak się okazało ze szkodą dla mnie, ponieważ Przełęcz jest filmem absolutnie wybitnym.
Zanim wreszcie rozpocznę cykl nadrabiania Leonów (niezależne okoliczności skutecznie uniemożliwiły wcześniejszą realizację ambitnego planu, a wakacje są świetną ku wszelkiemu nadrabianiu okazją), mała filmowa dygresja w postaci moich odczuć po obejrzeniu ekranizacji bestsellerowego Inferna Dana Browna.
Od samego początku House of Cards trudno było opisywać bez spoilerów. Wszak serial bazujący przede wszystkim na intrygach politycznych, spiskach, zakulisowych działaniach oraz bezpośrednim kontakcie z widzem aż prosi się o bezpośrednie nawiązania do konkretnych sytuacji. Zadanie opisania staje się jeszcze trudniejsze z każdym kolejnym sezonem, by przy obecnej już 5. odsłonie produkcji Netflixa stanowić niemałe wyzwanie.
Studiuję stosunki międzynarodowe, interesuję się historią, a gry komputerowe są moją pasją. Co łączy te trzy pojęcia? W tym przypadku... wojna w Wietnamie. Wydaje się to kompletnie bez sensu? Możliwe, ale tylko na pierwszy rzut oka. Zresztą już wyjaśniam od początku, dlaczego.
Od rozdania tegorocznych Oscarów (nazywanych przeze mnie pieszczotliwie Leonami, na cześć wiadomo kogo) minęła już ładna chwila. Emocje zdążyły opaść. Piękne kreacje wróciły do szaf albo poszły na aukcje charytatywne. O wpadkach na jakiś czas zapomniano. Jednakże najważniejsze w tym wszystkim przecież były, są i będą filmy. Czas przypomnieć sobie o niektórych z nich, a inne po prostu nadrobić. Do dzieła!
W styczniu do Polski dotarła wreszcie dość niszowa, aczkolwiek ciekawie się zapowiadająca koprodukcja kanadyjskiego Discovery Channel oraz Netflixa, czyli Frontier. Pozycja mogłoby się wydawać obowiązkowa tak dla fanów Assassin’s Creed (do których dumnie się zaliczam) ze względu na umiejscowienie akcji w klimatach rodem z trzeciej części serii, jak też dla miłośników Khala Drogo (do których zdecydowanie nie należę), gdyż główną rolę gra Jason Momoa. Jaki jest efekt końcowy? Niestety, moim zdaniem, dość kiepski.