Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Ostatnim (póki co) filmem, jaki opiszę tu w ramach netfliksowej kwarantanny jest dziełko nietuzinkowe i zupełnie inne od poprzednich pięciu. I nie tylko przez wzgląd na fakt, że jest to anime. Sturgill Simpson presents Sound & Fury jest wizualnym albumem, czterdziestonimutowym teledyskiem, krótkim muzycznym filmem bezpośrednio powiązanym z muzykiem i jego najnowszą płytą.
Sturgill Simpson to amerykański muzyk wywodzący się z nurtu country. Jako taki nigdy nie był w kręgu moich zainteresowań, a pierwszy raz usłyszałem jego twórczość w filmie Jima Jarmusha, Truposze nie umierają. Tymczasem gdzieś zauważyłem, że jego ostatni album, Sound & Fury, ma w sobie więcej hard rocka, psychodelii i bluesa, więc się zainteresowałem. A potem przyszedł czas na powiązany z albumem film.
Ja wychodzę z domu do sklepu, ale do kina jeszcze nie pójdę, bo nie ma po co. Kino mam w domu. Głównym dostawcą usług "oglądalniczych" nadal pozostaje Netflix. Piątym filmem jaki zrecenzuję w ramach kwarantanny, jest jeden z czterech tytułów, które platforma udostępniła widzom podczas zeszłorocznego Halloween - Trauma.
Film jest dziełem reżysera odpowiedzialnego za Mechanika z Christianem Bale'em (to tam był taki przeraźliwie chudy), można więc spodziewać się dusznego obrazu z wyraźnie niepokojącą atmosferą. Trauma spełnia te oczekiwania, ale jednocześnie nie oferuje niczego wyjątkowego. Ot, solidna robota dla fanów filmów, w których bohater popada w coraz większą paranoję.
Mimo tego, że Netflix oficjalnie obciął jakość przesyłanych materiałów na terenie Unii Europejskiej (bo dużo oglądamy w czasie izolacji, więc zaczyna brakować przepustowości łącz), to nadal ten dostawca VOD pozostaje najpopularniejszy. Czas zatem na film, który kilka miesięcy temu był znakiem popularności, wysokobudżetowości i efektowności zasobów "wielkiego N". Oto 6 Underground.
Jeśli jeszcze tego nie wiecie, to 6 Underground jest filmem Michaela Baya i jako taki generuje pewne oczekiwania. Autor m.in. Armageddonu i pięciu części Transformersów przyzwyczaił nas do eksplozji, pięknych ludzi, eksplozji, pięknych widoków, dużej ilości VFX, eksplozji i wybuchów. Nikt nie szykuje się na seans Dobrego Kina. Tu chodzi o wysokooktanową zabawę, której 6 Underground dostarcza, chociaż są pewne "ale".
Stan epidemiczny w Polsce trwa w najlepsze, a serwery Netflixa pracują ze zdwojoną mocą. Wśród ponad 3600 pozycji dostępnych w polskiej bibliotece streamingowego giganta znajduje się film Fyre, opatrzony dodatkowym podtytułem Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła. I tak oto trzecią pozycją w czasie kwarantanny, którą dla Was zrecenzuję, okazuje się film dokumentalny.
Proszę powiedzieć, z ręką na sercu i palcem w budce, kto z Was słyszał o skandalu związanym z Fyre Festival zanim pojawiły się pierwsze zwiastuny rzeczonego filmu? Rzecz działa się w pierwszej połowie 2017 roku, ale chyba byłem/jestem zbyt daleko od tego świata, bo żadne nagłówki o oszustwie do mnie nie dotarły. Na szczęście jest film.
Ile odcinków seriali obejrzeliście w ostatnich dniach? O ile filmów skróciły się listy produkcji do obejrzenia? Ja dzielnie odhaczam kolejne pozycje i kontynuuję zapoczątkowaną w sobotę serię szybkich recenzji netfliksowych produkcji. Dziś zapraszam na odcinek drugi, którego bohaterem jest film Śledztwo Spensera, bazujący na książce Wonderland (ale z nią podobno ma niewiele wspólnego).
Widzieliście kiedyś jakiś film sensacyjny albo kryminalny? Taki, w którym główny bohater jest niesłusznie oskarżony, ewentualnie wrabiany? Taki bez efektownych scen i technicznych sztuczek? Taki, w którym jest w zasadzie jedna, wyłącznie ozdobna, rola kobieca, jest starszy pan - mentor, jest niedobrany partner, ci dobrzy okazują się źli i tak dalej? W takim razie widzieliście Śledztwo Spensera.
Pozamykane kina nie mogą stanąć na drodze do poznawania nowych, filmowych historii. Wielu z Was na pewno sięgnie do bibliotek serwisów VOD, jako i ja to uczyniłem. Spróbuję więc stworzyć mini-cykl, w którym będą pojawiać się krótkie recenzje świeżych premier z cyklu "Netflix Original Movie". Na pierwszy ogień idzie film zatytułowany Koniara.
Tytuł nietypowy, bo samo słowo wydaje się niezbyt często spotykane. No, chyba że ktoś jest prawdziwą koniarą i kocha konie. Ale czy o miłości do kopyt da się o tym zrobić ciekawy film? Zwiastun okazał się być na tyle interesujący, że produkcja z Alison Brie w głównej roli szybko wskoczyła na listę do obejrzenia. Och, jakie szczęście, że seans nie był stratą czasu.
To nie jest OK lub, jeśli wolicie tytuł oryginalny, I'm Not Okay With This, to świeża propozycja platformy Netflix dla fanów krótkich seriali o dojrzewaniu, małych miasteczkach, sympatycznych dzieciakach, poważnych problemach i tajemniczych mocach. To nie jest OK jest reklamowane jako wypadkowa The End of the F***ing World i Stranger Things, a ja jeszcze dorzucam do tego worka nową ekranizację kingowskiego To. I to wszystko jest bardzo OK.
Serial składa się z 7 odcinków, które w sumie trwają około 2,5 godziny. To mniej niż nowy Bond albo Avengers: Endgame. Idealna długość dla wszystkich narzekających na rozwlekanie fabuły do 10 epizodów i dla tych, którzy lubią czuć lekki niedosyt po zakończeniu seansu. To nie jest OK zabiera widzów do mieściny Brownsville w stanie Pennsylvania. To jest taki typ miasta, w którym nic się nie dzieje, a piątkowy mecz licealnej drużyny footballu jest wielką atrakcją. Sydney mieszka tu z mamą i bratem, jest z natury samotniczką i pogardza niemal wszystkim i wszystkimi. Fakt, ma najlepszą przyjaciółkę, a sąsiad Stan okazuje się być fajniejszy, niż się wydawało, ale dopiero manifestujące się znienacka moce telekinetyczne wprowadzają pożądane zamieszanie w życiu bohaterki.