Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Ach, Ci Norwegowie. Zamożni, zadowoleni, zdolni. Ale mrok i zima siedzą im głęboko w sercu, bo strasznie się wydzierają z okrutnym jazgotem w tle i robią smutne gry. Among the Sleep, dofinansowana przez rząd Norwegii i tysiące hojnych internautów na Kickstarterze, opowieść o pewnym dwulatku, któremu ginie mama, jest ciekawym eksperymentem gdzieś na granicy horroru. Jak widać obok, warto dać mu szansę, choć rewelacji tu nie widzę, a główna siła drzemie tu w wyjściowym pomyśle i prostej interpretacji przestawionej historii.
Ponad 7,1 miliarda dolarów zarobiły w kinach na świecie wszystkie wypuszczone do tej pory filmy z Marvel Cinematic Universe (MCU). To potwornie dużo pieniędzy, o których studio Marvel jeszcze kilkanaście lat temu mogło najwyżej pomarzyć (a w myśleniu o rzeczach niestworzonych są przecież nieźli). Na świecie właśnie debiutuje druga część Avengersów, która do naszych kin zawita 7 maja. Czas Ultrona bez wątpienia odpowiednio podkręci finansowe statystyki firmy. Ale jak doszło do tego, że MCU powstało i okazało się tak ogromnym sukcesem?
Świeżutka, oficjalna zajawka Dawn of Justice, pierwszego filmu, w którym Batman spotka się z Supermanem, miała zadebiutować w poniedziałek w kilku kinach IMAX gdzieś za wielką wodą. Impreza biletowana. Ale trailer pokazano szybciej, do sieci wyciekło nagranie kamerą, więc Warner i DC szybciutko wrzucili oficjalną HD-kopię na YouTube. Słusznie. Z kolei dzień wcześniej pojawił się zwiastun tej bajki o kosmicznych rycerzach. To jak, który lepszy?
Czasami gracz potrzebuje oddechu od wymagających rozbudowanych gier, ale nie ma ochoty rezygnować z ulubionej formy zapewniania sobie rozrywki. Wtedy z pomocą przychodzą mobilne produkcje uruchamiane na telefonach, które tak często wielu z nas zabiera ze sobą np. do toalety. Obecnie ja zabieram tam komórkę z uruchomioną gierką The Quest Keeper, którą teraz zrecenzuję w kilku krótkich, acz treściwych, akapitach.
[Ten tekst adresowany jest do wszystkich 8 osób, które dzisiaj wyjątkowo nie zamierzają grać w GTA V lub zadawać durnych pytań w stylu "a pujdzie mi?".]
Twórca The Quest Keeper, Tyson Ibele (który zrobił też sympatycznie wyglądającą grę o hipopotamie udającym łosia), nie ukrywa wzorowania się na zeszłorocznym hicie Crossy Road. Nawiasem mówiąc, tamta produkcja z kolei jest wariacją na temat stareńkiego Froggera, więc The Quest Keeper to tak naprawdę "frogger RPG" :P.
Już za kilka miesięcy w kinach pojawi się kolejne filmowe wcielenie Agenta 47. Zwiastun nowego Hitmana jasno daje do zrozumienia, że adaptacja będzie miała możliwie jak najmniej wspólnego z oryginałem. Innymi słowy, szykuje się rzetelna popkulturowa kaszanka z iście bayowską ilością wybuchów. Zatem zadajmy sobie pytanie: dlaczego filmy na podstawie gier komputerowych niemal zawsze są złe?
Silent Assassin jak się patrzy!
Na przestrzeni ostatnich nieco ponad dwóch dekad pojawiło się prawie 30 kinowych, wypuszczonych na międzynarodowe rynki produkcji bazujących na grach wideo (nie liczę całej masy produkcji tylko japońskich czy telewizyjnych). Kilka z nich zarobiło sporo, kilka jako-tako, reszta nie popisała się w box-office, żaden nie zdobył powszechnego uznania. A jednak one ciągle powstają. Jak nieśmiertelny, niesłychanie irytujący boss, podnoszący się po każdej porażce. Dlaczego? Why? Warum?!
Zanim napiszę, że The Day Is My Enemy to nowy album The Prodigy, na który czekaliśmy aż 6 lat (i zanim użyję innych obowiązkowych wstawek w ramach otwarcia tekstu), wspomnę o czym innym. Gdy sobie wyobrażam, co Liam Howlett, Keef (wcześniej Keith) Flint i Maxim odpowiedzieli na pytanie "jaka ma być ta płyta", na myśl przychodzi tylko jedno: więcej mocy! More firepower! Cios za ciosem! Atak! Szaleństwo! Czyli w sumie więcej, niż jedno. Ale chyba rozumiecie, o co chodzi? The Day Is My Enemy to wielka ogromna bomba imprezowa.
Mówią, że to najważniejszy posiłek dnia. Że bez dobrze skomponowanego śniadania ciężko przetrwać kolejne godziny na wymaganym poziomie energetyczno-umysłowym. Potraficie wyjść z domu bez godziwej porcji rozrywki dla żołądka? Ja nie. I z tego też powodu postanowiłem specjalnie dla Was sprawdzić, cóż takiego wczoraj zjadłem na śniadanie. Oto wyjątkowa, wyposażona w delikatne lokowanie produktu recenzja dwóch kanapek z okładziną.