Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Przed Wami kolejny przykład horroru o reputacji, która go wyprzedza, a plakat dziarsko ogłasza - arcydzieło! Dziedzictwo. Hereditary było na moim filmowym radarze już od dłuższego czasu, gdy więc w końcu udało mi się doświadczyć (tak, to zdecydowanie lepsze słowo niż "obejrzeć") tej produkcji wyszedłem z kina z grymasem. Tu nie można bowiem mówić o uśmiechu - grymas był mieszaniną ulgi, zmieszania, przestrachu i satysfakcji, bo Hereditary to TAKI. FILM. ŻE. HEJ.
Ustalmy sobie kilka rzeczy na samym początku. Dziedzictwo nie jest filmem dla fanów horrorów spod znaku wyskakujących duchów, wrzeszczących zjaw czy dużej ilości naraz krwi. Nie jest też wycelowane w ludzi, którzy wiercą się na fotelu, gdy na ekranie mało się dzieje. To produkcja, która z jednej strony czerpie pełnymi garściami z gatunkowego inwentarza, a z drugiej stara się jak może, by to wszystko postawić na głowie. Efekt jest momentami piorunujący.
Nine Inch Nails to tak potężna muzyczna marka, że połykam ją bez popity zawsze i jeszcze nigdy mi się odbiło. Raz bywa gorzej, raz bywa lepiej, ale zawsze jakość twórczości Trenta Reznora stawiam na najwyższej półce. Po dyskusyjnym Hesitation Marks z 2013 (który to album zestarzał się nieco gorzej niż np. Year Zero czy With Teeth) przyszedł czas na eksperyment w EPkami. Not The Actual Events to mocny, drapieżny powrót do starego NIN. Add Violence to pomost między tym, co stare i tym, co nieco nowsze. Teraz dostaliśmy Bad Witch, na które trzeba było poczekać trochę dłużej.
Od premiery pierwszego Parku jurajskiego minęło 25 lat. Od premiery Jurassic World minęły 3 lata. Od premiery Upadłego królestwa minęło 12 dni. Chyba mogę więc zaserwować Wam spoilerową recenzję najnowszej odsłony dinozaurzej serii, w której ładnie opiszę wszystko to, co wyszło dobrze (a momentami nawet bardzo), zestawiając to z rzeczami słabymi, których też trochę się zebrało. Ale konkluzja jest jedna - nowy Świat jurajski jest lepszy niż się spodziewałem.
Fabuła nowego filmu podejmuje wątek urwany w poprzedniku - minęły 3 lata od zniszczenia parku, zagrożona wybuchem do niedawna uśpionego wulkanu Isla Nublar została pozostawiona samej sobie, a bohaterowie rozpierzchli się po świecie. Znana z biegania po dżungli w szpilkach Claire przewodzi organizacji pragnącej ochronić dinozaury od ponownego wyginięcia, zaś "zaklinacz rapotorów" Owen siedzi na pustkowiu i buduje chatkę. Prawidła narracji wymagają jednak, by ona i on spotkali się w punkcie krytycznym, by uratować wszystkie dinozaury i dać po łapach złym ludziom.
Fani strasznych filmów od dłuższego czasu mają z czego wybierać. Tylko w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy pojawiły się Uciekaj, To przychodzi po zmroku, netfliksowe Rytuał czy 1922, cudny body-horror The Void, uznany belgijski film Mięso czy hit-nad-hitami - To. Teraz do tego zacnego grona chciałby wejść brytyjski straszak zatytułowany Przebudzenie dusz, którego oryginalny tytuł jest dużo bardziej dosłowny - Ghost Stories.
Polski dystrybutor wybrał do promowania filmu ekstremalnie nijaki plakat, na którym obiecuje, że to "najlepszy horror od lat" i "10/10". Seria plakatów brytyjskich robi dużo lepsze wrażenie bez uciekania się do cytatów z recenzji, które - w moim odczuciu - z prawdą się trochę mijają. Przebudzenie dusz to niezwykle solidny film z dreszczykiem, ale dosyć daleko mu do statusu arcydzieła.