Średnio na jeżowca. Recenzja filmu Baywatch: Słoneczny patrol - fsm - 10 czerwca 2017

Średnio na jeżowca. Recenzja filmu Baywatch: Słoneczny patrol

Zakładam, że wielu z Was, oglądało Słoneczny patrol w latach 90-tych. Polsat w każdym domu, powiew zachodniej popkultury i chęć poznawania wszystkiego, co Amerykańskie. Niewiele rzeczy było wówczas bardziej amerykańskich niż serial o pięknych ratownikach na pięknej plaży, którzy ratowali pięknych cywilów i radzili sobie z różnymi sensacyjnymi lub kryminalnymi sprawami. Nawet pochodzący z Niemiec David Hasselhoff był na wskroś amerykański. Obecnie Hollywood konsekwentnie realizuje zasadę odkopywania starych marek i odświeżania klasyków. Przyszła więc pora na Baywatch.

Coś dla fanów męskich ciał...

Film trafił do polskich kin z dwutygodniowym opóźnieniem w stosunku do premiery w USA, więc wielu widzów miało okazję zapoznać się z falą krytyki, jaka zalała nowe dzieło autora całkiem zabawnego filmu Szefowie wrogowie. Idąc na seans nastawienie można było mieć dwojakie - poznawszy opinie zachodnich krytyków szło się z niewielkimi oczekiwaniami ewentualnie miało się w pamięci podobny zabieg, jaki był udziałem 21 Jump Street, i miało się nadzieję na kolejną udaną metamorfozę typowego rozrywkowego serialu w zabawną, wulgarną komedię. I co? I jajco.

Coś dla miłośników ciał kobiecych...

Słoneczny patrol zaczyna się dobrze. Poznajemy nowego Mitcha Buchannona (przesympatyczny i przeumięśniony Dwayne Johnson), który jest w tym świecie hybrydą Posejdona, Kapitana Ameryki i twojego najlepszego kumpla. Wszyscy go kochają, a on jest najlepszy nie tylko w ratowaniu ludzi, ale po prostu w byciu człowiekiem. No i jest też idealny sposób na pokazanie tytułu filmu. Uśpiło to moją czujność, pomyślałem - może naprawdę będzie spoko? Niestety nie było. A dokładniej - miejscami było, ale cały kinowy Słoneczny patrol jest za długi i nie bardzo wie, czym chce być, co trochę męczy.

Z jednej strony twórcy strasznie chcą być wyluzowani i starają się maksymalnie wykorzystać kategorię R (co i tak sprowadza się do ciągłego przeklinania i jednego martwego penisa) sprawiając przy tym ciągłe wrażenie gorszego i głupszego kuzyna wspomnianego Jump Street. Z drugiej strony gdzieś między lepszymi lub gorszymi scenkami z życia plaży jest słabo zarysowana kryminalna intryga, która w ogóle nie angażuje i nikogo nie obchodzi, jak się skończy. Czyli nadal, jak to mówią, średnio na jeża. Albo jeżowca, bo jest on bohaterem prawie niezłego, prawie żartu.

Coś dla miłośników kilku fajnych żartów...

Poza oczywistymi walorami (piękne plaże, piękni ludzie, piękne ciała, wszystko piękne) film stawia na postacie i dialogi. Bohaterów jest szóstka - Mitch jest dzielny i prawy, Matt Brody (Efron) to pewien swego kozak, który musi poznać miejsce w szeregu, Ronnie jest jedynym grubaskiem w całym filmie i ma być przez to sympatyczny (prawie się udaje). Towarzystwa panom dotrzymuje trójka pań, które - niestety - tylko wyglądają i nie mają za grosz osobowości. Stephanie jest trochę jak Mitch, ale gorsza, CJ symuluje Pamelę Anderson, a śliczna Alexandra Daddario w zasadzie tylko zwalcza zaloty Brody'ego i stara się być tak samo fajna, jak cała reszta. Pani główna przeciwniczka (Pryianka Chopra) to plażowa wersja słabego złoczyńcy z Bonda, a postacie poboczne po prostu są (z jednym małym wyjątkiem). Wszystko jest strasznie oczywiste i nawet jeśli film stara się podczas dialogów puszczać oko do widza, że dobrze wie, czym jest, to wypada to blado. Baywatch jest ulepiony z szablonów i to widać, a nagromadzenie fucków i absurdalnych scen nie pomaga tego ukryć. Aha, no i jeszcze CGI jest przez większość czasu potwornie słabe.

Ale przez większość czasu...

Baywatch uniknął bycia totalną katastrofą, bo znalazłem tu kilka momentów przemawiających do mojej duszy miłośnika komedii dla dorosłych. Poza wspomnianym wstępem bawiły mnie przekomarzanki między postaciami Efrona i Johnsona ("umią" komedię te chłopaki), a także ciągła walka o władzę w wykonaniu szefa ratowników i lokalnego gliniarza. Jest to śmieszne w niewymuszony, lekki sposób i pozwala odetchnąć od natłoku komediowej degrengolady. No i mimo wytknięcia filmowi zbyt długiego czasu trwania, tempo jest solidne, kilka scen akcji nakręconych jest nieźle, więc naprawdę trudno się nudzić. Szkoda natomiast, że wszystko jest strasznie bezpłciowe (tak, mimo obecności biustów i żartu o zaklinowanym penisie).

...coś dla niewiadomo kogo.

Nie wierzcie Johnsonowi, który na Twitterze pisał, że nie jest to film dla krytyków. To nie jest film dla krytyków, ale też nie jest dla widzów i nie jest dla fanów oryginalnego Słonecznego patrolu. To jest biznesowa kalkulacja mająca zarobić dużo kasy, co nie do końca się udało. Nowy Słoneczny patrol bywa zabawny, ma swoje momenty, ale z kina wyszedłem z wielkim "MEH" wymalowanym na twarzy. Pięć na dziesięć, więcej nie dam rady dać.

PS Chłosta dla tego, który uznał, że trzeba zareklamować w napisach początkowych nieuniknione gościnne występy Davida Hasselhoffa i Pameli Anderson, po czym zepsuć je oba. Hańba.

fsm
10 czerwca 2017 - 13:03