Wpis zawiera duże spoilery z gry Shadow of the Colossus i jeśli nie macie za sobą tej przygody (obojętnie, w której wersji), lepiej nie czytać go do czasu ukończenia rozgrywki.
Shadow of the Colossus – zarówno oryginał z PS2, jak i remaster HD oraz świeżutki remake – nie rozpieszczają nas zbyt wieloma detalami dotyczącymi fabuły czy świata przedstawionego, wiele elementów pozostawiając domysłom. Na przykład kwestię tego, jak oceniać działania Dormina – prastarego bytu, który zleca nam zabicie tytułowych kolosów. Na pierwszy rzut oka wydaje się on głównym antagonistą gry, złym bytem o niecnych intencjach… tyle, że nie do końca. Pewne fakty sprawiają, że ocena moralna działań Dormina wykracza poza tak jednoznaczną klasyfikację.
Przyjrzyjmy się temu, co wiemy o tej istocie. Dormin jest prastarym, potężnym bytem o mocy tak wielkiej, że może nawet przywracać do życia martwych. Wieki temu władał zakazanymi ziemiami, z czasem jednak ludzie uznali go za wielkie zło i doprowadzili do jego uwięzienia. By osłabić Dormina, rozbito jego esencję na szesnaście części – każda z nich trafiła do jednego z kolosów, rozsianych po dawnej domenie władcy. W tym samym czasie ludzkość opuściła te ziemie, odgradzając je od zewnętrznego świata i pozostawiając same sobie.
Ten status quo utrzymał się przez wieki, aż do wydarzeń przedstawionych już w samej grze. Wander wstąpił na zakazane ziemie, gdzie zawarł pakt z Dorminem – w zamian za zabicie szesnastu kolosów, Mono, ukochana młodzieńca, zostanie przywrócona do życia. Gdy Wander wywiązał się z zadania a Dormin miał stać się wolny, w ostatniej chwili powstrzymał go Lord Emon i jego ludzie, którzy ścigali głównego bohatera gry. Zabili oni Wandera, następnie zaś przy użyciu świętego miecza zapieczętowali Dormina (który „pożyczył” sobie ciało chłopaka) i ponownie opuścili zakazane ziemie. Gdy opadł kurz po dramatycznych wydarzeniach, okazało się, że Mono została przywrócona do życia, a w miejscu, w którym zniknął Wander/Dormin znajduje się niemowlak z charakterystycznymi rogami.
Tyle konkretów. Narracja Lorda Emona, nawiedzenie ciała Wandera w finale oraz nieoczekiwane ujawnienie, że nasze działania dążyły do uwolnienia Dormina, stawiają ten byt w negatywnym świetle, czyniąc z niego oczywistego antagonistę. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo diabeł tkwi (albo w tym wypadku raczej wręcz przeciwnie) w szczegółach.
Zwróćmy uwagę na pierwszą rozmowę Dormina z Wanderem. Obaj dokonują targu – zabicie kolosów w zamian za wskrzeszenie Mono. Dormin jednak nie ogranicza się wyłącznie do tego i bardzo dobitnie ostrzega bohatera, że cena, jaką temu przyjdzie za to zapłacić, może być bardzo wysoka. Moim zdaniem wyraźnie można w tym odczytać niewypowiedziane „Twoja dusza” i myślę, że Wander doskonale sobie z tego sprawę zdawał, w pełni gotów zapłacić tę cenę. Co zresztą innego mógł on jeszcze stracić, skoro jego ukochana była martwa, a łamiąc zakaz wstępu stał się zdrajcą dla swoich ludzi? Jest on narzędziem w rękach Dormina – ale narzędziem w pełni tego świadomym i gotowym pełnić tę rolę.
A nawet mimo tego, gdy już kolosy zostały powalone, to wcale nie Dormin doprowadził do śmierci Wandera. To ludzie Emona zaatakowali w zasadzie niesprowokowani i zadali mu zabójczy cios. Nawiedzenie martwego ciała młodego mężczyzny (prawdopodobnie zresztą tymczasowe, skoro Dormin określił je „pożyczeniem”) również nastąpiło dopiero po tym, jak życie opuściło protagonistę, do tego w dramatycznych okolicznościach, które zmusiły pradawną istotę do desperackiej walki (bynajmniej nie zainicjonowaną przez niego…) o dopiero co uzyskaną wolność.
W zasadzie żadna z akcji Dormina, jakich byliśmy świadkami w Shadow of the Colossus, nie była skierowana przeciwko Wanderowi. Byt ten prowadził go przez całą grę, służąc do tego poradami, jak walczyć z kolosami. Jasne, z każdym kolejnym zabitym kolosem ciało protagonisty ulegało coraz większej degradacji pod wpływem wchłanianej esencji kolosów (czyli samego Dormina), ale to Wander pozostawał cały czas „u sterów” – nawet na końcu, już po wskrzeszeniu wciąż częściowo władał swoim ciałem.
Dormin zresztą ostatecznie zachował się fair i choć wcale nie musiał, a do tego miał w danej sytuacji całkiem sporo poważniejszych spraw na głowie (jak walka o własne przetrwanie), dotrzymał słowa danemu na początku gry - Mono została przywrócona do życia. Podobnie zresztą jak i sam Wander, wprawdzie najprawdopodobniej połączony z Dorminem i zmieniony w niemowlaka, ale jednak. Z Ico możemy wywnioskować, że posiadanie w sobie pierwiastka tej pradawnej istoty wcale nie oznacza bycia złem wcielonym – a jedynie bycie postrzeganym za takiego przez innych ludzi.
To samo tyczy się zresztą kolosów – choć były personifikacją esencji Dormina, w większości nie cechowały się przecież wielką agresywnością. Większość z nich atakowało dopiero po tym, jak została bezpośrednio sprowokowana.
Nawet motywacji Dormina nie można określić typowo złymi. Jego nadrzędnym celem jest uwolnienie się z więzienia, w którym tkwi od wieków. Żaden punkt gry nie ukazuje go jako istoty pragnącej destrukcji czy zniszczenia – a patrząc na to, jak pięknym miejscem nawet po wiekach braku ludzkiej opieki pozostają zakazane ziemie, powiedziałbym, że jest wręcz przeciwnie.
Po drugiej stronie „barykady” mamy natomiast Emona i jego ludzi. To właśnie ich słowa przekonują gracza, że Dormin jest wcieleniem zła. Stary szaman może budzić respekt posiadaną wiedzą o pradawnych rytuałach, ale bliższa analiza akcji jego oraz jego ludzi nie świadczy o nim już tak dobrze. Jako że on, Wander i Mono pochodzą z tego samego plemienia, można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że to właśnie on odpowiada za rytualne poświęcenie dziewczyny, mające jakoby zapobiec jej „przeklętemu przeznaczeniu”.
Bez względu na intencję, ciężko uznać takie działanie za szlachetne, a biorąc pod uwagę, że to właśnie jej zabicie rozpoczęło łańcuch wydarzeń prowadzący do uwolnienia Dormina, powiedziałbym, że mamy tutaj przypadek samospełniającej się przepowiedni i to właśnie nierozważna decyzja starca była katalizatorem całej tragedii.
Również jego działania w samych zakazanych ziemiach nie prezentują się zbyt szlachetnie. Gdy spotykają Wandera, ten wykazuje już fizyczne oznaki spaczenia esencją Dormina, ale wcale nie zachowuje się agresywnie. To Emon bez zastanowienia inicjuje konfrontację i rozkazuje swoim ludziom zabicie bez skrupułów w zasadzie bezbronnego przeciwnika. Gdy zaś przychodzi czas na ucieczkę, jego grupa nie waha się porzucić za sobą Mono – mimo że starzec prawdopodobnie zdaje sobie sprawę, że rytuał mógł przywrócić ją do życia.
Tak więc po jednej stronie mamy pradawną istotę, która chcąc uwolnić się z trwającej wieki niewoli, zawiera pakt, którego reguły dość jasno wykłada i których do samego końca uczciwie przestrzega. Istotę, która bynajmniej nie dokonuje niczego złego. Jedyne świadectwo tego, że jest ona potworem, daje nam starzec w imię własnych przekonań gotowy poświęcać niewinną dziewczynę, wydawać rozkaz morderstwa nieagresywnego oponenta oraz podczas ucieczki pozostawiającego za sobą wspomnianą dziewczynę, mimo że według jego wiedzy ona znów żyje. Moim zdaniem zdecydowanie silniej wpisuje się to w definicję „złoczyńcy”, niż działania Dormina, któremu zarzucić można w zasadzie jedynie wykorzystywanie Wandera – który jednak w pełni świadomie zgodził się na bycie narzędziem w zamian za ratunek ukochanej. Ratunek, który zresztą otrzymał.