Ponad rok temu miał miejsce całkiem głośny telewizyjny powrót. "Łamiący ziemię" serial Z archiwum X został wskrzeszony przez Chrisa Cartera i szefów telewizji Fox, co zaowocowało sześcioodcinkowym sezonem numer 10. Jak to wszystko wyszło opisałem już na gameplayu, ale temat nie umarł. Oj nie. 11 sezon mego niegdyś ulubionego serialu stał się faktem, a ostatni odcinek tegoż został wyemitowany tydzień temu, mogę więc z czystym sumieniem przejść do omawiania najnowszego wcielenia The X-Files. Tu tu tutu tiii tu.
Ostatnim razem narzekałem na zbyt małą liczbę odcinków, która nie pozwoliła należycie zbadać zmodyfikowanego wątku o ufo i rządowej konspiracji. Chwaliłem natomiast odcinki zamknięte, jako całkiem dobrze zrobione. Sezon 11 robi wszystko dokładnie tak samo, z jedną tylko różnicą - wszystkich epizodów jest 10, więc mamy więcej miejsca na wszystkie ciekawe wątki. Prawda? Otóż nie. UFO, mitologia, koniec świata i Palacz to znowu temat na dwa słabsze odcinki z bonusowymi wspominkami tu czy tam, a reszta - ta dużo lepsza reszta - to tzw. monster of the week. Panie Carter, skoro i tak zwykłe śledztwa są lepsze, to po co o tym ufie robić cokolwiek? Oto moja szybka przebieżka po wszystkich odcinkach 11 sezonu - będą małe spoilery!
11x1. My Struggle III (-)
Otwarcie sezonu to - tak, jak rok temu - główny wątek fabularny, spinający całe X-Files. Szkoda zatem, że nie poprawiło się dokładnie nic. 45 minut dziwnego bełkotu, fatalnego montażu i z dwoma durnowatymi zwrotami akcji. Bardzo słaby początek, który nie daje nadziei na satysfakcjonującą konkluzję. No ale mitologia serialu skończyła się tak około sezonu 7 więc nie ma co się dziwić...
11x2. This (-/+)
Jest lepiej. Muldera i Scully odwiedza (tak jakby) stary znajomy. Pojawia się motyw super-symulacji sztucznego życia z umieszczonymi tam umysłami martwych osób, w delikatny sposób powiązany z wątkiem kosmicznej inwazji. Odcinek samowystarczalny, zdecydowanie lepiej skonstruowany od poprzedniego.
11x3. Plus One (+)
Odcinek numer 3 mocno nawiązuje do pięknego dziedzictwa klasycznych odcinków o nadprzyrodzonych sprawach. Ofiary widujące przed śmiercią swojego sobowtóra to fajny punkt wyjścia, a do tego twórcy znaleźli tu miejsce na ładne rozwinięcie relacji Muldera i Scully. Solidna robota.
11x4. The Lost Art of Forhead Sweat (+)
Tu mamy do czynienia z kolejną "kopią" poprzedniego sezonu. Wtedy najlepszym odcinkiem był ten ewidentnie jajcarski i dziwaczny. Teraz jednym z najlepszych odcinków jest taki sam epizod - komediowy, zwariowany, świetnie zagrany i w kreatywny sposób żerujący na nostalgii i tęsknocie za starymi śledztwami pary agentów. Brawo!
11x5. Ghouli (+)
Środek sezonu jest połączeniem klasycznej dziwnej sprawy i głównego wątku. Mulder i Scully nieświadomie stykają się z efektami działalności swojego syna, który potrafi zmusić ludzi wokół, by widzieli coś zupełnie innego niż w rzeczywistości. Solidny odcinek, dobra szansa na poznanie niemal dorosłego Williama.
11x6. Kitten (-/+)
Mało nadprzyrodzoności, dużo niezłego klimatu, ale ogólnie średnio. Odcinek ten poświęcony jest Walterowi Skinnerowi, który zabrał się za rozliczanie z przeszłością, w co przypadkiem zostają uwikłani nasi ulubieni agenci. Na plus rola znanego z Szóstego zmysłu Haleya Joela Osmenta, który coraz częściej gościnnie pojawia się na małym ekranie.
11x7. Rm9sbG93ZXJz (+)
Oto najciekawszy pod względem formy odcinek w całym sezonie. Tytuł oznacza "followers" zapisane w kodzie Base64, a fabuła skupia się na inteligentnych maszynach, bezzałogowych punktach usługowych, dronach i samochodach bez kierowców. Bardzo mało dialogów, sporo fajnych obserwacji i ogólna wysoka jakość przywodzą na myśl najlepsze lata serialu.
11x8. Familiar (+)
Pochwal ciąg dalszy. Familiar jest najbardziej klasycznym odcinkiem tego sezonu. Małe miasteczko, dziwna sprawa, w którą zamieszane są mroczne, czarnoksięskie siły, kilka cudownie niepokojących sekwencji, doskonała atmosfera... Można wymieniać długo. Gdyby młodsze wersje Muldera i Scully zajęły się taką sprawą np. w sezonie 6, nikt by nie zwrócił uwagi.
11x9. Nothing Lasts Forever (+)
Oto ostatni naprawdę dobry odcinek w tym sezonie i znowu mamy do czynienia ze sprawą, która nieźle sprawdziłaby się kilkanaście lat temu. Fabuła sprawia wrażenie trochę poszatkowanej, ale nadrabia strona wizualną - Nothing Lasts Forever jest wysoko na liście odcinków obleśnych i za to mu chwała. Plus za kolejny ważny krok postawiony na drodze relacji Muldera i Scully.
11x10. My Struggle IV (-/+)
Finał sezonu i być może finał serialu. Po słabiutkim początku Carterowi udało się wyczarować coś dosyć strawnego. Opowieść o obdarzonym mocami Williamie i zmodyfikowana za pomocą wątku o wirusie konspiracja mają spory potencjał, który da się w tym odcinku zauważyć. Ale znowu zabrakło czasu, by go solidnie rozwinąć. W odcinku dzieje się dużo, giną bohaterowie, a wszystko kończy się słodko-gorzką nutą z obowiązkowym zawieszeniem w postaci małego cliffhangera. Cytując internety: i co teras?
11 sezon Z archiwum X nie miał szans dorównać seriom sprzed lat, gdy produkcja była u szczytu sławy i formy. Miło mi jednak donieść, że większa liczba odcinków pozwoliła na poprawienie jakości i mój ogólny odbiór tego zestawu jest lepszy niż tego sprzed roku. Potwierdziła się jedna, ważna rzecz - Chris Carter ma moją dozgonną wdzięczność za stworzenie The X-Files, ale powinien wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Jego odcinki są tymi gorszymi, a gdy u steru są panowie Wong czy Morgan, od razu robi się ciekawiej. Nie żałuję tych 10 godzin spędzonych z agentką Daną Scully i agentem Foksem Mulderem, ale jeśli serial jednak miałby wrócić (na co się nie zanosi), potrzeba naprawdę dobrej koncepcji, by to doprowadzić do finału. Bo nostalgia już się wyczerpała.