W co gracie w weekend? #261 - squaresofter - 3 sierpnia 2018

W co gracie w weekend? #261

Witajcie. W ten weekend zamierzam w dalszym ciągu ogrywać Warhammera 40000: Space Marine, Crysis 2, Radiant Historię i Dead Nation. Postaram się napisać w kilku zdaniach o postępach w tych produkcjach, chwaląc je, o ile będzie to możliwe. Zapraszam również i Was do dzielenia się z innymi graczami tytułami i wrażeniami z ogrywanych gier.


Warhammer 40000: Space Marine (PS3, Relic Entertainment, 2011r.)

Wreszcie udało mi się zaliczyć wszystkie wyzwania kilkunastu broni w Space Marine. Kilka lat temu to czasochłonne przedsięzięcie sprawiło, że porzuciłem tą produkcję. Wtedy wystarczyło mi w niej przejście kampanii dla jednego gracza i rozegranie kilku starć w w całkiem przyjemnym trybie multiplayer. W poprzednich odcinkach wspominałem już o tym, co sprawiło, że wróciłem do tego śrdeniaka graficznego, w którym można nieźle się wyżyć na orkach. Pisałem także o tym, co mnie denerwuje w polityce wydawniczej wydawcy owej gry, więc nie mam zamiaru się dziś powtarzać. Wykorzystam raczej nadzarzającą się szansę, aby podziękować wszystkim graczom, dzięki którym udało mi się zrealizowac jeden z najważniejszych celów związanych z tą trzecioosobową odsłoną Warhammera. Zabijanie po dwieście-trzysta razy z każdego typu broni dłużyło mi się niemiłosiernie, ale dopiąłem swego, więc teraz mogę odpocząć od tej żmudnej roboty, relaksując się przy orczej rzezi w trybie singleplayer, do którego wróciłem z kilku powodów.

Po pierwsze, o czym już wielokrotnie pisałem, masakrowanie orków na wiele różnych sposobów jest w tej grze fachowe a przecież te 40000 zabójstw samo się nie zrobi. Szybciej idzie to wykonać, gdy za każdym razem szarżuje na Ciebie chmara wrogów a nie raptem kilku graczy, którzy przecież muszą odczekać kilka sekund, aby się odrodzić po śmierci.

Po drugie, zamierzam zebrać wszystkie serwoczaszki w Space Marine, czyli audiologi odnoszące się do wydarzeń w grze. Kilka lat temu zebrałem 32 za jednym przejściem. Teraz udało mi się znaleźć jeszcze jedną, co w znaczący sposób zmobilizowało mnie od ich dlaszych poszukiwań. Oczywiście mógłbym zajrzeć do poradnika na YouTube, który pokazałby ich lokalizację we wszystkich rozdziałach w grze, ale gdzie by tu wtedy była zabawa związana z ich poszukiwaniem? Ze wszystkim krukami Odyna z God of War mi się udało bez żadnej pomocy, więc i tu spróbuję.

Na całe szczęście Space Marine pokazuje mi jasno i wyraźnie, które czaszki znalazałem, a których muszę jeszcze poszukać w konkretnym rozdziale. Wiele z tycn rozdziałów ogarnąłem już kilka lat temu, więc ten fakt zdecydowanie ułatwi mi wykonanie tej czynności.

Po trzecie, muszę potrenować w pierwszej części produkcji Relic, gdyż zamierzam spróbować swoich sił również i na najwyższym poziomie trudności a wtedy spróbuję stanąć do wyzwania polegającego na przejściu pierwszej połowy gry, na którą składają się cztery rozdziały, bez żadnej skuchy. Wiem już, że będę miał problemy pod koniec dwóch ostatnich rozdziałów, gdzie w pierwszym przypadku gracz jest zmuszony strzelać do orków znajdujących się na wysokiej półce, jednocześnie użerając się z jednostkami lądowymi, w których szeregach znajdują się mali wybuchowi samobójcy. Drugi przypadek zaś, to moment na końcu czwartego rozdziału, gdy musimy strzelać do orczej maszyny latającej z działa plazmowego. Broń owa jest bardzo potężna, ale zarazem i powolna, dlatego celne strzelanie do tego ustrojstwa do najłatwiejszych rzeczy nie należy. 


Crysis 2 (PS3, Crytek, 2011r.)

W poprzedni weekend udało się odblokować wszystkie bronie dostępne dla gracza w trybie dla wielu graczy, no i udało mi się zwerbować do grupy grającej/boostującej Crysis 2 kolejnych graczy, w tym też i graczy polskich.

Mam już 45 poziom doświadczenia na 50 możliwych, więc inni stary wyjadacze proszą mnie już nawet o hostowanie meczów całej grupy. Jeśli tak się dzieje, to wtedy nie istnieje dla świata przez dwie godziny, bo tyle muszę mniej więcej grać jako lider, żeby każdy z grupy odszedł zadowolony po sesji. Może i jest to niewdzięczna rola, ale cieszę się z tego faktu, bo jest to jakaś forma nobilitacji ze strony tej społeczności, która potrafi nieraz zaskoczyć.

Niby ustawki potarfią być piekielne nudne, ale jak już dojdzie do tego, że chcemy pograć na poważnie, to nie ma zmiłuj. Nikt nie patrzy wtedy na to, ile zdobędzie doświadczenia w meczu, ile razy pokona swoich adwersarzy a ile razy zginie z ich ręki. Wtedy nawet najgorsi trolle, którzy starają się nam wejść w paradę podczas sesji muszą się mieć na baczności, gdyż czasem umiejętności najlepszych graczy to niewystarczająca karta przetargowa w meczu, gdy ma się do czynienia z dobrze zorganizowaną grupą graczy.

Może tak się zdarzyć, że słabujesz kilka starć pod rząd. A to nie umiesz sadzić celnych trafeń w głowę na zawołanie, a to ktoś zachodzi Cię z boku lub zabija granatem z zaskoczenia, a to mapa nie leży, bo chesz walczyć w ciasnych uliczkach lub korytarzach a gracie na mapach z dużym otwartym terenem, na których jesteś jak kaczka gotowa do odstrzału. W skrócie: nie idzie Ci zupełnie nic i zastanawiasz się już nad tym, czy nie tracisz zupełnie czasu?

Innaczej jednak się nie dało. Zaraz po powrocie z roboty lobby graczy, z którymi grasz codziennie było pełne. W takich chwilach albo grasz w coś innego, albo idziesz spać, wierząc, że Twoja szansa nadejdzie. Budzisz się o drugiej w nocy, żeby zagrać jakikolwiek mecz. Grasz z nieznajomymi, osamotniony, zdany na swoje własne umiejętności, których brak jest dla Ciebie coraz bardziej widoczy po każdej kolejnej porażce. W Twojej ekipie grają tylko dobrzy gracze. Nie masz żadnego wpływu na wynik meczu, bo ciągle tkwisz w dole tabeli wyników i wtedy nadchodzi ten mecz.

Ni stąd, ni zowąd oponenci, którzy jeszcze niedawno robili z Ciebie pośmiewisko giną na potęgę z Twoich rąk. Zaczynasz zachowywać się jak niewidzialna maszyna do zabijania czekająca na nieostrożny ruch swojej ofiary. Nagle okazuje się, że kończysz mecz na pierwsym miejscu, bo jedynym sposobem na unieszkodliwienie Ciebie w jego trakcie były tchórzliwe strzały w plecy ze strony przeciwnika. Dla takich chwil chce się grać w Crysis 2 bez końca. Nic nie smakuje tak dobrze jak zemsta na trollach, którzy nie dawali Ci pograć z kolegami kilka dni wcześniej.


Radiant Historia (NDS, Headlock + Atlus, 2011r.)

Mój progres w Radiant Historii odbywa się w dość ślamazarnym tempie. Niedawno pisałem, że zmierzam do odizolowanej wioski wojowniczych gutrali i nic się nie zmieniło w tej kwestii. Zmieniła się jedynie odległość między moją drużyną a miejscem, do którego zmierzamy. Fabularnie stoję w martwym punkcie, ale kiedy już uda mi się przedrzeć przez wrogie siły i odpocząć gdzie tylko się da po drodze, to jestem pewny dotarcia do celu  mojej destynacji. Przynajmniej mam mozliwość wypróbowania nowych umiejętności członków drużyny. W szczególności mam tu na myśli ich nowe ataki specjalne, z których chyba moim ulubionym jest atak małej Aht, która dwoi się i troi a na końcu swoich wygibasów zrzuca ogromną gwiazdę na oponentów. Największą zaletą tej umiejętności jest to, że atakujemy nią wszystkich przeciwników na polu walki, co skutecznie przerzedza ich szyki.

Atack Sotocke'a nie jest tak dobry, gdyż działa jedynie na jeden cel, ale za to doskonale sprawdza się na dobicie rannego żołnierza z wrogiej armii lub jakiegoś wściekłego potwora, który miał nieszczęście znaleźć się na drodze mojej wesołej kompanii. Cieszę się, że do mojej ekipy wrócił twardy jak skała Rosch, bo bez niego jednak ten jrpg wiele by stracił a jego rola w zawiązaniu sojuszu z siłami gutralskimi jest bardzo ważna. Myślę, że szybko go zaakceptują go, gdy poznają jego motywy działań i potencjał bitewny na polu walki.

Przeciwnicy też nie próżnują i choć nie potrafią awansować na wyższy poziom tak jak główni bohaterowie, to kolejni, z którymi walczę wykorzystują coraz to nowe sztuczki, aby dać mi się we znaki. Pomijając wielu wymagających bossów, powiem tylko, że trafiłem na takich, którzy starają się mnie otruć, zamienić w kamień, paraliżować, rzucają strefy lecznicze lub zwiększające siłę ataku swoich kompanów, leczą ich czarami, starają się spalić mnie żywcem lub porazić piorunami a nawet rzucają tarcze ochronne, które w znaczący sposób redukują poziom otrzymywanych obrażeń. Praktycznie żaden atak na nie nie jest efektywny poza jednym. Wystarczy osłabić taką barierę atakiem składającym się z serii wielu ciosów i unieszkodliwienie takiego przeciwnika nie stanowi już kłopotu. Jakby się nad tym zastanowić, to miałem już do czynienia z podobnymi walkami w Breath of Fire: Dragon Quarter na PS2, w którym najtrudniejsi przeciwnicy używali obrony doskonałej, którą należało najpierw przełamać, żeby zrobić im duże kuku.


Dead Nation (PS3, Housemarque, 2010r.)

Froszti namówił mnie niedawno na powrót do jednej z moich ulubionych małych gier siódmej generacji konsol. Platynę zdobyłem w niej wiele lat temu, ale teraz, gdy zależy mi na wyciskaniu znacznie więcej z ogrywanych produkcji, platyna jest tylko jednym z kroków w tym celu.

W ostatnich dniach mogłem wreszcie przyjrzeć się bliżej dodatkowi Road of Devastation, który stanowi zdecydowanie większe wyzwanie od podstawowej gry, gdyż nie posiada punktów kontrolnych w trybie fali a apteczki ze zdrowiem to prawdziwa rzadkość.

O ile znalezienie dziewięciu emblematów na wszystkich ścieżkach wyboru lub uzyskanie odpowiednio wysokiej kombinacji zabójstw to kaszka z mleczkiem, tak dojście do dziesiątej fali jest naprawdę trudne i trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby to się udało. Moim zdaniem to jeden z najtrudniejszych testów dla gracza od autorów Super Stardust HD, Outland i Resoguna. Tak w zasadzie, to gdy gramy samemu, to nie możemy zginąć ani razu. Łatwiej jest oczywiście w kooperacji, gdyż wtedy nawet jak coś spartolimy, to jest jeszcze partner, który może nam uratować skórę.

Jak Froszti zaczął mi opowidać o polecanych zestawach broni do przejścia dodatku, to pierwsze co zrobiliśmy, to wyrzuciliśmy te porady do kosza, wyposażając się wyrzutnię rakiet, których wystrzelenie może zranić nieostrożnego gracza, ale nie ma nic lepszego niż seria pocisków skierowana z tej śmiercionośnej zabawki w stronę przeciwnika z granitową sktórą, który zabija jednym ciosem swych dłoni w kształcie maczet. Każda kolejna fala jest coraz trudniejsza, ale odrobina treningu i wszystko jest możliwe.

Poza tym aspekt planowania ścieżki, którą należy obrać w danym momencie i odpowiednie uzbrojenie to klucz do sukcesu. Wielokrotnie ginęliśmy z Frosztim, próbując osiągnąć nasz cel, ale nigdy nie przestałem w nas wierzyć po kolejnych porażkach. Dochodziliśmy coraz dalej, próbując wybrać optymalną trasę i ekwipunek a po kilku dniach odetchnęliśmy z wielką ulgą widząc na ekranie nagrodę za nasz wspólny trud. 

Teraz nareszcie mogę mu pomóc przejść podstawkę na przedostatnim poziomie trudności. Wielokrotnie słyszałem od niego jaki ten Dead Nation jest trudny i nie do przejścia, ale jego czterokrotne ukończenie i przypomnienie sobie ulubionych zagrywek sprzed lat takich jak flara, żeby przcyciągnąć zgraję nieumarłych w jeden punkt, połączona z wyrzuconym granatem w jej kierunku, działają nawet po siedmiu latach. Podobnie jest z podstawianiem min pod nogi skaczącym przeciwnikom lub tym wrzeszczącym, którzy przeciągają kolejnych nieumarłych tam, gdzie akurat biegamy.


A Wy w co gracie tym razem?

squaresofter
3 sierpnia 2018 - 08:52