Pisarz cierpiący na twórczą niemoc za sprawą zdrowotnych kłopotów ojca wraca do rodzinnego miasteczka. Tu każda ulica, budynek i krzew przypominają mu o widmach przeszłości. Jednym z nich jest zmarły brat. W przeciwieństwie do pozostałych wspomnień brat zwraca się do bohatera bezpośrednio i zgłasza konkretne roszczenia.
Przedwczesna śmierć jednego z bliskich jest oczywistym "trupem w szafie" rodziny protagonisty. Znacznie mniej oczywiste jest to czy jego na poły metaforyczna, na poły eteryczna forma faktycznie ukazuje się bohaterom. Pisarz nie jest bowiem jedynym, który doświadcza odwiedzin zmarłego chłopca, a w oczach każdego z nich ten przyjmuje zupełnie inną formę.
Jeff Lemire snuje nostalgiczną, przpełnioną niepokojem historię, która przypomina nieco serial: „Nawiedzony dom na wzgórzu”. Tu również echa przeszłości wracają pod postacią ezoterycznej grozy. Komiks nie posiada podobnie mrocznej aury. Dominują w nim obrazy małego miasteczka, które stoi u progu rewolucji. Plany zamknięcia fabryki grożą utratą pracy, a świetlanym obietnicom orędowników nowej inwestycji nie wszyscy dają wiarę. Być może zabrzmi to jak banał, ale to przede wszystkim opowiedź o ludziach. Trzyma się, mimo metafizycznego akcentu, bardzo blisko ziemi.
Podobnie jak w przypadku wydanego niedawno „Łasucha” Jeff sam ilustruje „Royal City”. Jego styl jest jedyny w swoim rodzaju. Niedbałe, wręcz turpistyczne rysunki uzupełniają znakomite akwarele, a płynność i tempo narracji są bliskie perfekcji. Wszystko po to, by stworzyć znakomity, gęsty klimat, który zachwyci miłośników gatunku.
„Royal City” to współczesna wariacja na temat powieści społeczno-obyczajowej i choć jest to obszar daleki od moich zainteresowań, to niesamowity klimat, wyjątkowa estetyka i zagadkowe widmo wystarczyły, bym dał się porwać historii i z niecierpliwością czekał na więcej.
Więcej komiksów na Instagramie: @komiksowy_pamietnik