The Downward Spiral - potężny album Nine Inch Nails skończył 25 lat - fsm - 10 marca 2019

The Downward Spiral - potężny album Nine Inch Nails skończył 25 lat

Nine Inch Nails to mój ulubiony zespół. Trent Reznor to mój ulubiony muzyk. Jego twórczość nadal kwitnie i zahacza o coraz to nowe rejony, ale - jak to z żyjącymi klasykami bywa - największą estymą cieszą się dzieła starsze. O The Fragile, najlepszym albumie świata, napisałem kilka lat temu. O The Downward Spiral, albumie numer dwa, jeszcze nie było okazji. Aż do teraz, bowiem ta płyta dwa dni temu skończyła 25 lat.

NIN zaczęło swój muzyczny żywot jako demoniczna wariacja na temat synth-popu, by po trzech latach na EPce Broken stać się zespołem industrialowym, metalowym. Ale dopiero 8 marca 1994 roku Trent Reznor pokazał wszystkim, czym Nine Inch Nails może być i z jak ogromną siłą uderzy w muzyczny rynek. I całe szczęście.

The Downward Spiral to płyta nagrywana przez rok na terenie niesławnej posiadłości w Los Angeles, w której rodzina Charlesa Mansona zamordowała m.in ciężarną żonę Romana Polańskiego, Sharon Tate. Reznor twierdzi, że nie znał ponurej historii tego domu - po prostu miejsce było w dobrej lokalizacji i za rozsądne pieniądze. Ale plotka poszła w świat - oto mroczny muzyk i jego szatańskie dzieło, które powstało w miejscu masowego morderstwa. Szok, kontrowersja, protesty. Szczególnie, że w czasie pracy nad The Downward Spiral, Reznor pomagał także swojemu młodszemu koledze, niejakiemu Marylinowi Mansonowi, o którym zaraz było bardzo głośno. Dobra reklama, nie ma co!

Patrząc dziś na to, jakim albumem okazała się być "spirala", ten morderczy, destrukcyjny klimat idealnie wpisuje się w poetykę treści proponowanych przez Reznora. Muzycznie TDS to rozwinięcie Broken - cięższe, bardziej skomplikowane, przywracające zagubioną na chwilę elektronikę. Wystarczy posłuchać tego albumu na dobrym sprzęcie, by docenić producencki geniusz Reznora - dziesiątki warstw, sampli, kreatywnie wykorzystanych instrumentów, porzucenie klasycznego układu zwrotka-refren, powracające muzyczne motywy w różnych utworach... Piggy czaruje spokojną linią basu, March of the Pigs to jedna z najszybszych, najbardzej szalonych piosenek w repertuarze NIN, Ruiner to wielowątkowy potwór z gitarą, która musiała zainspirować Matta Uelmena do stworzenia muzyki rozbrzmiewającej w jaskiniach Diablo, a Eraser czy Reptile to dwie muzyczne wariacje na temat steampunkowej maszyny.

Dzieje się tu bardzo dużo, na tyle dużo, że pierwsze spotkanie z płytą, po usłyszeniu ściany dźwięku, jaka pojawia się tuż po otwierającym album samplu z filmu THX 1138, może być niemalże nieprzyjemne. Ale chyba o to chodziło. The Downward Spiral jest concept-albumem przedstawiającym człowieka zamkniętego w spirali autodestrukcji. Bohater zapada się coraz głębiej w swoim własnym, okrutnym świecie, w którym nie ma boga, nie ma miłości, jest tylko przemoc, kontrola i ostateczne zniszczenie. Patrząc na układ piosenek i ich tytuły, łatwo ujrzeć tę smutną historię, a jeszcze łatwiej jest dać się jej porwać. Nawet jeśli nie ma się skłonności do depresji.

TDS sprzedało się świetnie, zdobyło masę wyróżnień, jest umieszczane na listach najlepszych albumów dekady albo gatunku, teledysk do singlowego Closer jest stałym elementem kolekcji Muzeum Sztuki Współczesnej w Nowym Jorku, a Hurt okazał się być na tyle uniwersalny, że "przejął go" sam Johnny Cash, z czym zresztą Reznor nie miał żadnych problemów. The Downward Spiral to płyta potężna, wyniszczająca, ponadczasowa. Wielu stawia ją wyżej niż moje ukochane The Fragile, ale to trochę tak, jak wybierać między jednym genialnym wynalazkiem, a drugim. Oba są genialne i nic tego nie zmieni. Wszystkiego najlepszego!

fsm
10 marca 2019 - 12:29