Seria Rebel Fleet. Tom 2 Flota Oriona - B.V. Larson - Froszti - 14 maja 2019

Seria Rebel Fleet. Tom 2 Flota Oriona - B.V. Larson

Od momentu wplątania Ziemi w wielką wojnę z Imperium Kherów, mija ponad rok. Ludzka załoga poradziła sobie z powiężonymi zadaniami, lepiej niż ktokolwiek zakładał. Nie oznacza to jednak, że przeciwnik został pokonany. Wraca on wściekły i żądny zemsty mając ze sobą nowe wojenne zabawki. Tym razem jednak nasza planeta ma do zaoferowania rebelii coś więcej niż tylko załogantów ich statków.

Amerykanie są równie dobrzy w kopiowaniu, jak inżynierowie Państwa Środka. Jeśli tylko w ich ręce wpadła pozaziemska technologia, nie mogli nie pokusić się o jej wykorzystanie. Głęboko w ukrytych laboratoriach i stoczniach, stworzyli oni pierwszy ziemski okręt kosmiczny. Kto lepiej sprawdziłyby się w roli załogi, jak nie stara zaprawiona w kosmicznych bojach ekipa z Leo Blakem na czele. Po raz kolejny będą musieli pokazać oni swój spryt i odwagę, stając w szranki z nowym orężem przeciwnika. Daleko na rubieżach galaktyki, śmierć i zniszczenie sieje ogromny obiekt pochłaniający całe planety. Tym razem ludzie na pokładzie swojego własnego statku nie tylko będą musieli wesprzeć armię rebeliantów, ale co ważniejsze bronić zaciekle swojej rodzimej planety, która może stać się kolejną przekąską mechanicznego stwora.  

Książka w stosunku do pierwszego tomu dość mocno ewoluowała lub bardziej pasowałoby tutaj określenie „dojrzała”. „Rebelia” (pierwszy tom - recenzja) był swoistym wstępniakiem do dłużej opowieści (zachęcam do przeczytania recenzji). Połączenie kilku podgatunków sci-fi, czerpanie ze sprawdzonych filmowych pomysłów, wszystko to miało na celu zaprezentowanie czytelnikowi (szczególnie temu młodszemu) bohaterów i stworzonego świata, przy jednoczesnym zachęceniu go do sięgnięcia po kolejne części serii Rebel Fleet. Natomiast „Flota Oriona” w wykonaniu autora to już pełnoprawna space opera z masą wartkiej i ciekawej akcji. Autor sprawia, że czytelnik na pewno nie będzie się nudził i na każdej kolejnej stronie znajdzie jakieś dynamiczne wydarzenia. Kolejne strony pochłaniane są z wielkim apetytem przez dzierżącego w rękach książkę. 

Nowe technologie, nowi przeciwnicy, intrygi, różne zależności emocjonalne pojawiające się pomiędzy członkami załogi i dużo widowiskowej walki. B.V. Larson postanowił tym razem skupić się głównie na ziemskim okręcie gwiezdnym i jego załodze. Jak wiadomo spora grupa ludzi na małej przestrzeni, to nie jest zbyt dobry pomysł. Zróżnicowane charaktery i odmienne podejścia do przeróżnych problemów, muszą wywoływać liczne spięcia. Blake jako dowódca statku musi radzić sobie ze swoją załogą i jej temperamentem, jednocześnie dbając o jej bezpieczeństwo i ratowaniem bezbronnych istot przed zagładą. Wyraźnie czuć drzemiące na jego barkach brzemię odpowiedzialności. Każda jego decyzja może mieć znaczenie nie tylko dla milionów istnień w kosmosie, ale dla samej Ziemi. Próba emocjonalnego podejścia do opisanych wydarzeń nadaje tytułowi swoistej głębi. Niestety pomysł ten kłóci się w niektórych momentach z wizją autora dotyczącą „ziemskich herosów”, który jako jedyni mogą ocalić zagrożone planety. W jednej chwili Blake i jego załoga oddają się filozoficznym rozmyślaniom nad ich misą, Leo martwi się o swoich podwładnych, aby jakiś czas potem rzucić się na lepiej uzbrojonego przeciwnika. Na całe szczęście nie jest tego dużo, ale niektóre podejmowane przez bohaterów decyzje są kompletnie irracjonalne. Postacie (szczególnie ziemianie) już od pierwszego tomu mają tutaj wymiar superbohaterów o niebywałym szczęściu (jest parę momentów, w których powiedzenie „głupi ma zawsze szczęście” pasuje jak ulał. Na pewno sprawia to, że książka ma odpowiednią dynamikę, ale niektóre wali stają się przez o przewidywalne. Trudno przecież oczekiwać, że już na początku serii autor uśmierci kogoś z głównych bohaterów (chociaż sojusznicy giną masowo). 

Mocne skupienie się w tym tomie na ziemskiej załodze, nie oznacza, że obce rasy zostały całkowicie pominięte. Pojawia się kilka nowych gatunków, z którymi związana jest pewna kiełkująca tutaj tajemnica. Larson stara się również zaprezentować czytelnikowi szerszy obraz piony dowódczego rebelii. Wyraźnie można dostrzec, że nie każdy zajmujący wysokie stanowisko zagada się z zasadą „walcz i giń honorowo”. Liczne knowania, pojawiające się intrygi na szczytach władzy, niespełnione ambicje polityczne i zdrady. Obce rasy zaczynają się coraz bardziej upodabniać do ludzi (co nie powinno dziwić, przecież wszyscy są genetycznie spokrewnieni).  Sprawia to, że seria nabiera wielowymiarowości, która powinna przypaść do gustu osoba poszukującym odrobinę bardziej ambitnej literatury science fiction.

„Flota Oriona” to naprawdę solidny kawałek literatury sci-fi, w której ludzie i widowiskowa akcja odgrywają znaczące role. Drugi tom serii Rebel Fleet czyta się naprawdę przyjemnie, szybko pochłaniając kolejne rozdziały, a na końcu czytelnik odczuwa przemożną chęć dowiedzenia się co będzie dalej.

Radosław „Froszti” Frosztęga


Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Drageus Publishing House.

Froszti
14 maja 2019 - 12:01