Według wielu filmowych krytyków tegoroczne filmowe lato nie wygląda najlepiej pod kątem jakości wysokobudżetowych kontynuacji hitowych serii. Mroczna Phoenix poległa w box office, spin-off Men in Black radzi sobie lepiej, ale oceny w recenzjach nie są pochlebne (moim zdaniem zabawa jest niezła, ale szybko z głowy wylatuje), uwielbiany tylko w USA Shaft to finansowa porażka. No i jest jeszcze Godzilla. Druga odsłona nowych przygód radioaktywnego jaszczura, trzeci film będący częścią MonsterVerse (po Godzilli z 2014 i Kongu z 2017), posiada najlepszy wśród wymienionych tegorocznych premier wynik w serwisie RottenTomatoes (ale 40% to nadal słabo), podobał się aż 84% zwykłych widzów i - póki co - zarobił też najwięcej pieniędzy. Zatem sukces? Tak! I nie. Ale głównie tak!
Najprostszy sposób, by opisać (i polecić) Króla potworów to: scenariusz jest niemądry, ludzcy bohaterowie są głupi, a jedyne emocje są generowane przez wielkie potwory, bo wszystko, co jest z nimi związane, jest zacne. Jeśli to Wam wystarczy, będziecie bawić się dobrze.
Zakładam, że niektórzy potrzebują wiedzieć nieco więcej. Służę uprzejmie. Od walki Godzilli z MUTO w San Francisco minęło 5 lat. Ulubiony atomowy gigant się ukrywa, a naukowcy znajdują coraz więcej śladów innych tytanów - na szczęście większość jest uśpiona. Na nieszczęście ktoś obejrzał Infinity War o kilka razy za dużo i pragnie wcielić w życie plan Thanosa - tytani mają zaprowadzić równowagę w naturze i uzdrowić planetę, kosztem ludzkich żyć. Innymi słowy - pojawią się kandydaci do tytułu drapieżnika alfa, który należy przecież do Godzilli. Ergo: będzie gorąco!
Od razu uporajmy się z tym, co się w filmie nie udało. Ludzkie dramaty, motywacje postaci (w szczególności FATALNIE wymyślonej i napisanej postaci granej przez Verę Farmigę), ich psychologiczna głębia czy nawet charyzma to prawdopodobnie największa bolączka filmu. Król potworów poświęca gigantom dużo więcej czasu, niż film z 2014 roku, ale ludzi nadal jest dużo i jedyne, co ratuje ten aspekt, to fakt, że to, co dostali do zagrania, zostało zagrane dobrze, a kilka okazjonalnych samoświadomych żartów szczerze mnie rozbawiło. Scenariusz słabuje też pod względem tego, jak popycha akcję do przodu - głupi ludzie robią głupie rzeczy tylko po to, by było efektownie. Jednych to zaboli mniej, innych bardziej, ale nie da się na to nie zwrócić uwagi.
Na szczęście wszystko to, co ma związek z ogromnymi stworami robiącymi ogromny bałagan jest na piątkę! Godzilla zyskał trochę osobowości i lepiej sprzedaje temat obrońcy planety, stylizowany na chińskie smoki King Ghidorah jest potężny i groźny, Rodan i Mothra pełnią funkcję dodatków, ale robią to z werwą i - jeśli wierzyć specom od japońskich filmów o potworach - oddają sprawiedliwość oryginałom. Sceny pojedynków potrafią wywołać ciarki, ataki, efekty, monumentalny dźwięk... Tu twórcy się postarali, Godzilla 2 godnie reprezentuje "kino kaiju". Wszystko tak dobrze działa, że żal tylko zbyt małej ilości szerokich kadrów pokazujących ogrom widowiska (bo te, które są, są obłędne).
Godzilla 2 z nawiązką spełnia obowiązek rozbudowania uniwersum, dokładając więcej mitów i historii, obiecując przy tym ekscytujący ciąg dlaszy. A to wszystko przy akompaniamencie niezłej muzyki (wraca klasyczny godzillowy temat), dobrego tempa opowieści i ogólnej frajdy z seansu. Oczywiście luddzy bohaterowie nadal są nieznośni (no dobra, Ken Watanabe jest spoko, tak jak chwilowe przebłyski normalności w wykonaniu postaci granych przez O'Shea Jacksona Juniora i Bradleya Whiftorda), a scenariusz nadal momentami głupszy, niż przewiduje norma. No ale te potwory...
Król potworów w reżyserii Michaela Dougherty'ego (który prócz tego na koncie ma dużo scenariuszy, ale tylko jeden pełnometrażowy film - Krampus) to zacna rozrywka dla ludzi spragnionych bezwstydnej orgii CGI, wielkich monstrów i ekscytacji rodem z późnej podstawówki. Jasne, fajna ludzka "współhistoria" byłaby świetna, ale nie tym razem. W przypadku Godzilli 2 minusy nie przesłoniły mi plusów i bawiłem się dobrze. Mocna siódemka.