Witajcie. Astral Chain i Control już ograny? Czy gracie może w coś innego? U mnie to co zwykle: Yakuza 0, Umineko, Final Fantasy XI plus piekielnie trudne Celeste. Zainteresowanych zapraszam do lektury i komentarzy. Uwaga na spoilery.
Celeste – Wspinanie się na szczyt dawno nie było tak trudne
Informacje Platforma: PC Producent: Matt Makes Games Data wydania: 25 stycznia 2018r. Gatunek: Platformer |
Za dzieciaka uwielbiałem grać na Pegasusie. To było jedno z moich pierwszych spotkań z konsolami. Wtedy jeszcze nie miałem jeszcze własnych sprzętów do grania, więc kombinowałem. Nie było mi trudno przekonać któregoś z kolegów, żeby pożyczył mi konsolę w zamian za możliwość zabawy moimi klockami Lego. W ten sposób poznałem wiele kultowych gier, które na zawsze odmieniły moje życie. Minęło naprawdę wiele lat, gdy zagrałem w nie ponownie już nie na konsoli-podróbce a na prawdziwym NESie. No dobra, tak w zasadzie na emulatorze zamkniętym w obudowie NESa Mini, ale pady do jednej z pierwszych retro konsol był praktycznie identyczne jak te oryginalne, więc chociaż przez chwilę mogłem znów poczuć się jak dziecko.
Dlatego też po odpaleniu Celeste gęba nie przestawała mi się cieszyć na samą myśl jak ta hardkorowa pozycja bardzo przypomina mojego ukochanego Ice Climbera. Tak jak Thomas Was Alone nie mógł mi się nie spodobać, bo od razu zacząłem go traktować jak Tetrisa z łabulą, tak samo jest z Celeste, które jest dla mnie połączeniem Ice Climbera z koszmarnie wysokim poziomem trudności z Super Meat Boya.
Zupełnie nie przeszkadza mi w nim rozpikselowana grafika, bo przygodom Madeline towarzyszy bardzo dobra ścieżka dźwiękowa. Tworzy ona nie tylko wyjątkową atmosferę tej produkcji, ale potrafi także odpowiednio dostosować się do wydarzeń na ekranie. Podczas zwykłej eksploracji świata gry często jest ospała, ale wystarczy, że nasze działania zmienią nasze otoczenie lub zacznie ścigać nas boss, wtedy zmienia się o 180 stopni i powoduje przyrost adrenaliny adekwatny do sytuacji, w której mamy serce na ostrzu noża.
Celeste to platformer, który uczy pokory. Autorzy zachęcają, żeby chwalić się przed innymi graczami ilością zgonów, więc śmiało mogę napisać, że w dwóch pierwszych godzinach gry zginąłem ponad trzysta razy, co czyni tą małą produkcję jedną z najtrudniejszych, z jakimi zmierzyłem się w ciągu kilku ostatnich lat. Uwielbiam tytuły, które siadają graczowi na ambicję i ten zdecydowanie należy do tej grupy. Obiecałem sobie, że zrobię wszystko, żeby go ukończyć. Podziwiam ludzi, którym udało się zebrać w nim wszystkie truskawki, bo choć nie dają one nic poza satysfakcją, to sprawiają, że jeden gracz czuje się lepszy od kogoś, kto nie dokonał tej sztuki.
Jednak nie to jest największym plusem Celeste. Są nimi barwni bohaterowie i świetnie napisane dialogi, które potrafią mocno rozbawić. Jedną z takich postaci jest ciemnoskóry Theo, który próbuje przekonać protagonistkę, że pisanie blogów w dzisiejszych czasach to anachronizm i jeśli chce się zaistnieć, to trzeba działać na Insta i szukać osób, które będą nas tam śledzić. Dawno się tak nie uśmiałem. Chcę ukończyć tą wymagającą pozycję tylko po to, by poznać więcej takich zwariowanych bohaterów a po wizycie w opustoszałym hotelu widzę, że nie będzie o to wcale tak trudno.
Yakuza 0 – Pan Dziesiona, miliony jenów na ulicy i walki kociaków
Informacje Platforma: PS4 Producent: Sega CS1 Data wydania: 24 stycznia 2017r. Gatunek: Przygodowa gra akcji |
Rozdział szósty. Moje postępy w Yakuzie 0 opowiadającej historię dwóch bohaterów japońskiego półświatka z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku nie są zbyt duże. Chcę oczywiście poznać tajemnicę opuszczonego terenu, o który toczy się walka dwóch organizacji przestępczych, ale gdy tylko zbliżę się na krok do odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie pojawiają się nowe aktywności poboczne oraz misje dodatkowe i wątek główny znika w mgnieniu oka z orbity moich zainteresowań. Prędzej czy później czyha na ulicy jakiś Pan Dziesiona (Mr. Shakedown brzmi dla mnie zbyt obco, więc postanowiłem spolszczyć sobie ich nazwę), którzy żyją z okradania innych, no i weź takiemu nie obij mordy. Wystarczy pobiegać kilka minut wokół takiego jegomościa, bijąc go od czasu do czasu dwoma-trzema ciosami i jesteśmy bogatsi o miliard jenów.
Zepsuta ekonomia w Yakuzie chyba nigdy nie przestanie mnie bawić, ale jak w grę wchodzi tak olbrzymia kasa a z czegoś przecież trzeba opłacić tych wszystkich agentów i ochroniarzy, którzy pomogą mi w przejęciu wszystkich nieruchomości w okolicy, to przecież nie odmówią sobie łatwego zarobku.
Jest jeszcze inny sposób na zdobycie ogromnej kasy, ale wiąże się on z wzięciem udziału w jednej z najgorszych mini gier w Yakuzie 0. Walki dziewczyn na arenie brzmią zachęcająco i umożliwiają zdobycie ponad dwustu milionów jenów w kilka minut…lub w kilka godzin, bo wszystkie te walki zostały oparte nie o nasze umiejętności a o szczęście podczas zabawy w papier-kamień-nożyce. Możemy przejrzeć listę dostępnych zawodniczek, na które postawimy kasę, porównać ich mocne i słabe strony oraz sprawdzić jakie szanse mają na wygraną w turnieju, ale to niewiele zmienia, gdy w grę wchodzi decydująca o wszystkim losowość.
Denerwuje mnie ta mingra niemożebnie, dlatego włączam ostatnio Yakuzę 0 po to, żeby stoczyć maksymalnie kilka pojedynków i wyłączam. Nie chcę się zbytnio denerwować.
Jeśli jednak uda mi się wygrać te dziesięć razy to stanę się obrzydliwie bogaty. I tak mam już prawie trzy miliardy jenów i chodzę po ulicach, rozrzucając kasę na ziemię mieszkańcom Kamurocho. To doskonały sposób na unikanie niechcianych potyczek z miejscowymi oprychami. Nie ukrywam jednak faktu, że robię to bardziej dla draki, bo nie mam pojęcia na co wydawać pieniądze?
Nie wiem też po co powstały kolejne Yakuzy, skoro Kazuma jest już miliarderem i mógłby sobie kupić posłuszeństwo rodziny, do której chce wrócić lub wynająć płatnych zabójców, którzy zlikwidowaliby osoby, które mu w tym usilnie przeszkadzają?
Jestem już chyba za stary, aby dziwić się takim absurdom. Przecież na ustach milionów graczy jest jrpg, w którym ginie jedna postać i nie da się jej ożywić, pomimo faktu, że mamy władzę nad Feniksem posiadającym zdolność ożywiana, potrafimy używać zaklęć przywracających życie a przedmiotów pełniących ta samą rolę znajdujemy przez całą grę dziesiątki jeśli nie setki.
Na ten dysonans systemowo-fabularny cierpią niemal wszystkie najlepsze gry fabularne, więc staram się po prostu o tym nie myśleć. Gry (lub inne formy medium) nie muszą przecież bazować na logice. Ich celem jest dostarczanie rozrywki a tej Yakuza oferuje sporo jak na duchowego spadkobiercę Shenmue przystało.
Umineko no Naku Koro ni: Rondo of the Witch and Reasoning – Niesamowita Eva, księżycowe króliki, cudowna Beatrice i wejście smoka Ange
Informacje Platforma: PS3 (gra ogrywana na PC w postaci moda) Producent: Alchemist + 07th Expansion Data wydania: 26 grudnia 2010r. Gatunek: Dojin soft, visual novel |
Nie ukrywam, że po tym, co się wydarzyło w trzecim odcinku Umineko mam wielką ochotę rzucić wszystkie inne gry w kąt i zagłębić się bez opamiętania w chyba najlepszą historię o wiedźmach jaką znam. Nie potrafię określić tego jak bardzo zachwycił mnie pojedynek Beatrice z jej nauczycielką i wszystko to, co wydarzyło się później. Początek to stara dobra Złota Wiedźma, mordująca bez skrupułów, i rechocząc przy tym jak najprawdziwszy demon z piekła rodem. To jednak nic, bo przecież pierwsze skrzypce w trzecim odcinku opowieści o mewach (czy morskich kotach jak je nazywają Japończycy: umi – morze, neko –kot) gra Eva Ushiromiya, jedno z czwórki dzieci głowy rodu, Kinzo. Od najmłodszych lat była bardzo pracowita, zbierała w szkole najlepsze oceny i została wybrana na przewodniczącą klasową, ale to było za mało dla jej ojca. W jego oczach rolą kobiety jest stać w cieniu u boku męża, usługując mu do końca dni i ewentualnie urodzić jakieś dziecko, najlepiej płci męskiej. Kobieta i kariera zawodowa? Własne aspiracje? Zaszczytna rola w rodzinie? Nie robimy tego w naszej rodzinie.
Eva była wściekła na ojca, który wybrał jej starszego brata na swojego następcę, bowiem ustępował jej na każdym polu. Mógł jednak liczyć na jego względy, bo był najstarszy z wszystkich jego dzieci a na dodatek był jeszcze mężczyzną. Dyskryminacja płciowa potrafi być przerażająca. Nikt kto doświadczy jej za młodu nie skończy dobrze. Evie było ciężko, ale postanowiła, że nigdy nie zrezygnuje z marzeń tylko dlatego, że jest kobietą. Pomogła jej w tym…ona sama. Zrodziła się w niej druga Eva, samolubna dziewczyna, która jeszcze pokaże wszystkim wokół ile jest naprawdę warta. Eva ukończyła edukację, poślubiła zdolnego przedsiębiorcę Hideyoshiego a gdy na świat przyszedł George to nawet jej ojciec zapomniał o tym jak krnąbrną była nastolatką.
Magia pozwoliła jej także w osiągnięciu najważniejszego zwycięstwa nad Kraussem, który zawsze szczycił się tym, że przejmie schedę po ojcu a jedyne co robił, to trwonił przez wszystkie lata jego ogromną fortunę, angażując się w niepewne przedsięwzięcia finansowe. Eva rozwiązała zagadkę epitafium Beatrice a ten komu się to uda, zostanie przyszłą głową rodziny i oddziedziczy w spadku po Kinzo dziesięć ton złota. To była magia. Beatrice uznała w niej swoją następczynię i przekazała tytuł Wiedźmy Bezkresu.
Gdy osiągasz niewyobrażalną moc, o której śniłaś całe życie chcesz ją na kimś wypróbować a któżby nie nadawał się do tego lepiej jak nie rodzina, którą gardzisz? Eva rzeczywiście poszła w ślady Beatrice, mordując krewnych nieskończoną ilość razy, ożywiając ich i mordując dalej jak na prawdziwą wiedźmę przystało. Beatrice była zachwycona i wtedy w Battlerze coś pękło. Powiedział jej co o niej myśli i że już nigdy nie zagrają więcej w grę polegającą na tym, czy wiedźmy istnieją, bo nie potrafi zaakceptować jako przeciwnika kogoś, kogo bawią brutalne mordy. Więcej, po tym jak jej nauczycielka Virgilia zdefiniowała wiedźmy jako istoty, których celem jest pomaganie ludziom powiedział do Beatrice, że nie jest nawet prawdziwą wiedźmą.
Wcześniej chyba tylko słowa Shannon o tym, że ktoś tak podły jak ona nigdy nie zrozumie istoty miłości ubodły ją równie mocno. Beatrice została sama i bez potężnej mocy magicznej, którą wcześniej tak się szczyciła. Była smutna, zakłopotana i zagubiona. Była po prostu ludzka. Poszła więc do swojej nowej podopiecznej i próbowała jej wytłumaczyć, żeby była bardziej powściągliwa w wyrządzaniu krzywdy innym i choć nowa Złota Wiedźma jej początkowo posłuchała, coraz bardziej zaczęła ją irytować hipokryzja jej mistrzyni. Konflikt między wiedźmami był nieunikniony, tym bardziej, że EVA-Beatrice zrezygnowała nawet z usług służących jej sióstr, które nie potrafiły zlikwidować wskazanego celu. Wezwała więc księżycowe królicze siostry, o wiele skuteczniejsze w wypełnianiu jej makabrycznych zachcianek.
Beatrice w dalszym ciągu pozostawała jednak wiedźmą, która nie jest głucha na prośby ludzkie. Momenty, w których wyciąga Shannon i Kanona ze świata umarłych, do którego najpierw ich wepchnęła, aby mogli spędzić czas z ukochanymi to najbardziej wzruszające sceny w całym Umineko. Eva nie mogła znieść tego, że jakaś stara jędza przeszkadza jej w dobrej zabawie postanowiła więc, że się z nią porachuje, spłacając u niej dług wdzięczności za nauki, tak jak Beatrice spłaciła swój Virgilii.
Eva nie chciała za szybko zabijać swojej poprzedniczki. Najpierw chciała troche ją potorturować i zrozumieć dlaczego ktoś tak brutalny jak ona, ktoś, dla kogo życie ludzkie nic nie znaczy nagle tak spokorniał, na co była już Złota Wiedźma, skąpana we krwi odpowiadziała jej po prostu, że jeśli chce się tego dowiedzieć to niech poczeka kolejne tysiąc lat.
Po tym nie da się już nie kochać Beatrice, grając dalej w Umineko. I jeszcze ta scena jak pyta Battlera czy zasłużyła na to, żeby być jego przeciwniczką a on jej odpowiada, że w życiu, bo jego przeciwniczką jest Eva. Oj, było warto wrócić do Umineko. Trzeci odcinek tej japońskiej opowieści muzycznej jest magiczny a kończy się tak, że wszystko co się w nim wydarzyło wcześniej po prostu blednie. Ta gra to złoto a nie jestem jeszcze nawet w jej połowie. Skończyłem ją rok temu a teraz z jej odświeżoną wersją, opatrzoną fantastycznym dubbingiem bawię sie sto razy lepiej.
Czwarty epizod koncentruje się osobie Ange Ushiromiyi, młodszej siostry Battlera, która przez chorobę jako jedyna nie wzięła udziału w nieszczęsnym spotkaniu rodzinnym, które skończyło się tragicznie dla całego rodu. Media nie wierzą w zjawiska nadprzyrodzone, więc uznały Evę jedyną ocalałą z tej tragedii, za morderczynię własnej rodziny, która zabiła wszystkich krewnych, aby zdobyć niewyobrazalną ilość złota i pozycję głowy rodu. Jak było naprawdę to pytanie, które będzie dręczyć Ange całe życie, aż dwanaście lat później spotka Wiedźmę Cudów, Bernkastel, która powie jej, że jedynym sposobem, aby poznać na nie odpowiedź będzie przekonanie się o tym na własne oczy. Ange musi cofnąć się w czasie na wyspę Rokkenjima do chwili, o której narosło już wiele nieprawdziwych opowieści i legend. Kocia Wiedźma nazywa Ange Wiedźmą Ostateczną i ostatnią Beatrice, która może odkryć prawdę, jeśli tego zapragnie.
Tak więc poznajemy biedną sierotę, która z tęsknoty za ukochanymi, których już nigdy nie spotka stara się pójść w ślady Marii, zmarłej siostry, która przyzwana na jej prośbę uczy jej podstaw magii. Czy rozmawianie z siostrą, której już nie ma to przejaw niesamowitej magicznej mocy? Na pewno nie dla jej rówieśniczek, szydzących z niej jak z jakiegoś oszalałego dziwadła, któremu odbiło po utracie całej rodziny.
Najlepsze w Umineko jest to, że sami zadecydujemy o tym jaka jest prawda. Wystarczy zrozumieć piękne przesłanie tej gry, które mówi, że nie da się jej poznać bez _ _ _ _ _ _ _.
Final Fantasy XI – 71lv, 6.ranga i blisko 200 godzin spędzonych w Vana’diel
Informacje Platforma: PC Producent: Square Data wydania: 17 września 2004r. Gatunek: MMORPG |
Mam w Jedenastce 71 poziom, szóstą rangę w ojczystym Windurście, koło dwustu godzin na liczniku i zupełnie nie wiem co mam dalej robić? Chciałem ukończyć w tym tygodniu wątek główny w produkcji Squaresoftu i pożegnać się z nią na dłuższy czas, ale bossowie fabularni, którzy czekają na mnie są z innej bajki. Nie mam z nim najmniejszych szans z tak słabą postacią. Potrzebuję jeszcze ze dwudziestu poziomów i najlepiej ostatniego, piątego trusta, który można zdobyć w dodatku Rhapsodies of Vana’diel. Początkowe misje w tym rozszerzeniu były jak kaszka z mleczkiem. Wszystko zmieniło się, gdy spotkałem Syrenę, która mnie po prostu zmasakrowała. Nie dość, że była piekielnie silna i odporna na ataki fizyczne, to jeszcze rzucała na mnie urok, który powodował, że traciłem wszystkie trusty w walce. Nie chciałem wydawać fortuny na pierścień dający nań odporność, bo i tak wiedziałem, że nie dałbym jej rady z tak mizerna postacią. Poprosiłem więc o pomoc innego gracza, ale po jej pokonaniu dalej jestem w kropce. Okazało się bowiem, że do zdobycia przedmiotu kluczowego odblokowującego dostęp do ostatniego trusta muszę najpierw przejść połowę innego dodatku. Wcale się nie zdziwię jak później się okaże, że muszę jeszcze ograć ze dwa inne.
Poważnie więc rozważam odpoczynek od FFXI, i nie dlatego, że mi się nie podoba czy coś. Po prostu jestem przerażony na samą myśl o tym, ile jeszcze będę musiał wpompować czasu w tego MMORPGa, żeby zdobyć upragnioną dziesiątą rangę.
Z drugiej jednak strony wiem, że jeśli tak zrobię, to mogę nigdy go nie ukończyć. No nic, najbliższe dwa-trzy dni będą kluczowe w tej kwestii.
Walka z Mattem o możliwość zdjęcia blokady poziomu postaci do siedemdziesiątego piątego to jedyna rzecz, którą mogę się pochwalić. Gdybym nie grał we wspomniany wcześniej dodatek to nie zrobiłbym nawet tego. Jestem pełen podziwu dla osób, które pokonały go w samodzielnej walce. Jestem zbyt nieobeznany z gatunkiem, żeby pokusić się o podobne osiągnięcie.
Dziękuję Wam wszystkim za to, że się urodziliście.