Mroczna Wieża pod wieloma względami jest magnum opus Stephena Kinga. I choć po części zgadzam się z tym stwierdzeniem, to zastanawiałem się, czym saga o Rolandzie jest, tak osobiście dla mnie. Zapraszam na Inny Regał #25 i krótki tekst o pierwszym tomie Mrocznej Wieży pt. Roland.
Muszę jednak zacząć od początku i usprawiedliwić się przed czytelnikami, dlaczego postanowiłem powrócić do tej sagi po tylu latach. Wszystko znów zaczęło się dla mnie po oglądnięciu filmu Mroczna Wieża według reżyserii Nikolaja Arcela. W rolach głównych Idris Elbaw jako Roland oraz Matthew McConaughey jako czarny charakter. Sam film jest streszczeniem całej sagi i masa rzeczy została po prostu opuszczona. Skromnie mówiąc wielka szkoda, że film nie skończył się tak, jak pierwszy tom sagi. Furtka do kolejnych części byłaby otwarta, a tak czekamy na kolejne próby. Na horyzoncie widać serial, więc może wreszcie zobaczymy coś dłuższego i konkretniejszego, z masą potworów i strzelania. Drugim powodem jest ciekawość odnośnie do bohaterów i całej przygody Rolanda. Czytałem całość jako młody chłopak i zastanawiałem się, czy po trzydziestce cała saga będzie mi się również podobać. Po trzecie oczywiście promocja w jednej z dużych sieci handlowych na książki. Akurat udało mi się wygrzebać w dobrej cenie trzy pierwsze tomy za trzydzieści złotych. Swoje stare książki dawno już sprzedałem i od jakiegoś czasu zaczynam uzupełniać ponownie twórczość Stephena Kinga. W tym miejscu dziękuję wydawnictwom za wersje kieszonkowe. Po czwarte odgrzebałem komiksy i przeczytałem pierwsze pięć tomów. Dzięki temu nabrałem ochoty na przypomnienie sobie losów samotnego rewolwerowca i jego ekipy. Po piąte dla recenzji i podzieleniem się własnymi spostrzeżeniami na blogu. I po szóste dla kasy i sławy.
Czym więc jest dla mnie cały cykl Mrocznej Wieży? Jest nostalgicznym powrotem do młodych lat (to na pewno), gdzie zachęcony kilkoma książkami Stephena Kinga o stricte mrocznych rzeczach, postanowiłem sięgnąć po coś innego — western, a zarazem postapokaliptyczną przygodę. W tamtych czasach (koniec XX wieku) można było przeczytać tylko pierwsze cztery tomy i odstraszały mnie wtedy grubością. W sumie w tamtych czasach każda książka przerażała mnie. Mimo to 272 stron przeczytałem w istnie rekordowym czasie. Zajęło mi to tylko jeden weekend i mogłem lecieć z drugim tomem. Książka od pierwszej strony wciągnęła mnie swoim klimatem oraz bohaterami. Mieliśmy mrocznego mężczyznę, który uciekał przed zimnym stanowczym rewolwerowcem. Mamy świat pośredni, który poszedł naprzód i stał się bardzo chaotyczny i mroczny. Mamy w końcu cel podróży, czyli Mroczną Wieże, do której główny bohater Roland Deschain próbuje dotrzeć. Mamy w sumie dobry początek, który zachęca nas czytelników, by wyruszyć ku przygodzie przez świat, który swoje lepsze dni ma już dawno za sobą.
Wszyscy co czytali cykl dobrze wiedzą, że pierwszy tom został napisany przez Stephena Kinga za sprawą przeczytanego fragmentu wiersza „Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął” Roberta Browninga, w dodatku we wczesnym jego wieku. Był rok 1982 i młody King chciał napisać coś wielkiego i epickiego na miarę Władcy Pierścienia. Patrząc po czterdziestu latach chyba mu się to udało. Autor ma wiele dobrych, zapadających w pamięć książek, ale jednak ten cykl czasami jest trochę bardziej z boku przyćmiony takimi tytułami jak To, Miasteczko Salem oraz Lśnienie. Ja osobiście uwielbiam cały cykl i przygody samego Rolanda, nie umniejszając innym książką Kinga, które również doceniam. Uwielbiam cały wymyślony świat, który jest dla mnie mieszanką wybuchową, i w której nie raz gubiłem się i odnajdywałem na przestrzeni tych kilkunastu lat. Lecz najważniejsza jest sama podróż. Podróż rewolwerowca do Mrocznej Wieży i to uczucie satysfakcji, gdy znów z Rolandem stanę pod Mroczną Wieżą wykrzykując imiona swoich bliskich.
Wszyscy co nie czytali jeszcze żadnej z części Mrocznej Wieży lub nie sięgnęli po komiksy, mam jedno pytanie? Gdzieżeście byli przez ostatnie 40 lat? Żal mi was, bo jeśli lubicie westerny i postapokaliptyczne klimaty, to najwyższy czas to nadrobić.
O czym jest sam pierwszy tom. Wprowadzeniem oraz przedstawieniem samej postaci Rolanda Deschaina i jego Ka-tet, czyli jego drużyny. Jego podróżą przez pustynię i wspomnienie dotyczących przyjaciół swojego rodzinne miasta oraz rodziców. Jest też pierwszym spotkaniem z tajemniczym chłopcem nie z tego świata, który jest pionkiem w grze mrocznego mężczyzny. Zachęcam z całego serca do zagłębienie się lub odświeżenia sobie całego cyklu. Po trzydziestu latach smakuję równie przepysznie jak za pierwszym razem.
Podsumowując. Zakup kieszonkowej wersji Mrocznej Wieży, stał się dla mnie powodem do odświeżenia całej sagi i spojrzenie na przygody Rolanda z bardziej dojrzałego kąta (żona twierdzi zupełnie coś innego), jak i sprawdzenie czy nadal cała historia robi na mnie takie duże wrażenie, jak to było 30 lat temu. Osobiście w pierwszy tom wszedłem jak w masło. Nie udało mi się przeczytać całej książki w jeden weekend, ale i tak miałem dobre tempo. Kolejny raz wyruszam z Rolandem na mroczny szlak i już nie mogę się doczekać kolejnych tomów sagi. Polecam z czystym sercem i do zobaczenia w świecie pośrednim.
Inne moje recenzje książek Stephena Kinga.