Recenzja mangi: Akame ga Kill! #6-#10 - Froszti - 27 października 2019

Recenzja mangi: Akame ga Kill! #6-#10

Akcja coraz bardziej nabiera tępa, krew leje się większymi strumieniami, a starcia z oponentami są coraz to bardziej widowiskowe. Zarówno Takahiro, jak i Tashiro po kilku bardzo dobrych pierwszych tomach serii nie usiedli na laurach i ciągle mają nowe pomysły na dalszy rozwój Akame Ga Kill!

Mówią, że miłość potrafi przezwyciężyć wszelkie różnice i zmiękczyć każde serce. Czy aby na pewno lodowate wnętrze Esdeath ma szansę stopnieć pod naporem gorącego uczucia? Przywódczyni wojsk Imperialnych ma teraz dwa cele zniszczenie armii rebeliantów i odnalezienie swojego ukochanego. W tym czasie Tatsumi i jego towarzysze opłakują swoich kolejnych poległych przyjaciół i starają się zgrać z nowymi członkami grupy. Sytuacja w państwie nieubłaganie kieruję się w stronę bezpośredniego starcia Night Raid i Jaegers. Po każdej ze stron są silne jednostki przeświadczone o słuszności swojej walki. W takiej sytuacji nie może się obejść bez ofiar śmiertelnych po obu stronach konfliktu. Grupa zabójców nie może jednak liczyć na chwilę wytchnienia i odpoczynek. Dość szybko otrzymują oni nowe istotne zadanie, od którego wykonania zależy sukces całej rewolucji. Tym razem Najenda i jej podwładni będą zmuszeni do małego starcia z samą generał Esdeath co uświadomi ich, jak wiele im jeszcze brakuje, aby móc ją pokonać. Mieszkańcy kraju zaczynają się coraz liczniej buntować przeciwko władzy, a sąsiednie kraje zaczynają swoją ofensywę, to wszystko to tylko przebiegły plan dowódców armii rebelianckiej mający na celu związanie walką jak największych sił nieprzyjaciela. W tym czasie stolica przeżywa poważny kryzys za sprawą nowej grupy użytkowników teigu, którzy pod dowództwem syna premiera sieją strach pośród obywateli. Sytuacja staje się na tyle poważna, że nawet członkowie Jaegers, zaczynają dostrzegać zgniliznę toczącą ten kraj. Nowy wymagający wróg staje się wspólnym celem dla nich, jak i Night Raid, ten jeden jedyny raz staną oni po jednej stronie barykady.

Akcja, akcja i jeszcze raz akcja, Takahiro tworząc scenariusz do kolejnych części serii, miał jasno określony plan, że fabuła musi z każdą kolejną częścią nabierać coraz większego tempa, a walki muszą zajmować coraz to więcej miejsca. Dynamiczne potyczki wcale jednak nie wykluczają bardziej merytorycznej treści. Widzimy jak członkowie Night Raid, muszą godzić się ze stratą swoich bliskich i jak coraz bardziej zaciera się granica dobra i zła. Świetnym posunięciem fabularnym jest jasne pokazanie, że zabójcy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich czyny wcale nie są chwalebne i prędzej czy później będą musieli odpokutować za swoje zbrodnie. W tomikach znalazło się również odrobinę miejsca na retrospekcje, pokazująca przeszłość niektórych postaci. Czytelnik ma okazję poznać wydarzenia, które ukształtowały zarówno Esdeath, jak i Najende, ich przeszłość nie należała do najprzyjemniejszych, ale każda z nich inaczej postanowiła pokierować swoim losem. Podobnie jak w poprzednich tomach nie zabrakło tutaj również nutki humorystycznej, a dodatkowo pojawia się tutaj mały, ale przyjemny wątek romantyczny. Znacznemu rozwojowi uległa pokazywana w komiksie przemoc. O ile w poprzednich tomach krew i widowiskowa eksterminacja wroga była widoczna, ale zachowywała pewne granice, tutaj autorzy postanowili pójść o krok dalej. Są momenty, kiedy z kadrów mangi wylewa się sadyzm i fascynacja przemocą (niektórych postaci), ale również pokazane są tortury, fetysze czy dewiacje seksualne (gwałty, pedofilia itp.). Nie ma tego nazbyt dużo, ale i tak w kilku monetach manga może być ciężkostrawna dla bardziej wrażliwych czytelników, tym bardziej że jest ona dedykowana odbiorcy 16+.

Niestety jest kilka momentów, w których czytelnika może dopaść dysonans poznawczy. Pierwsza taka sytuacja pojawia się w momencie śmierci jednego z członków Night Raid, który dopiero co dołączył do jednostki. Postać ta moim zdaniem zbyt szybko została wyeliminowana, biorąc pod uwagę jej potencjał, na dodatek jej śmierć była kompletnie bezsensowna. Drugi moment to pojawienie się nowych użytkowników teigu w stolicy. Sam szkielet pomysłu, być może nie jest zły, miał ona na celu pokazanie, że członkowie Jaegers również mają swoje uczucia i tak bardzo nie różnią się od rebelianckich zabójców. Jednak już samo wykonanie pozostawia wiele do życzenia, wpasowują się oni w dotychczasowy klimat fantasy, niczym przysłowiowa pięść do nosa. Nie są ni straszni ani śmieszni, co najwyżej dziwni i to tak jest bardzo delikatnie określenie. Kompletnie nie wiem skąd taki pomysł na takie postacie, ale był on kompletnie nietrafiony.

Na temat warstwy artystycznej nie można napisać nić więcej, że jest ona świetna i ciągle trzyma bardzo wysoki poziom. To samo dotyczy się rodzimego wydania, w którym ogromny znaczenie ma świetna praca tłumaczy i bardzo dobre przełożenie wszelkich wyrazów dźwiękonaśladowczych, nie zaburzając w ten sposób odbioru całości treści. Jedyne, do czego można się przyczepić to momentami dość wyraźne przycinanie poszczególnych stron na brzegach, na całe szczęście nie dotyczy to w żadnym przypadku umieszczanego tam tekstu.

Akame Ga Kill! to doskonały shounen, zawierającym wszystkie najważniejsze elementy mang tego gatunku. Tytuł czyta się z niekłamaną przyjemnością i zapewnia on odbiorcy nie tylko chwilę błogiego relaksu, ale również momenty niekontrolowanego skoku ciśnienia wraz z rozwojem bardziej dynamicznych fragmentów. Historia coraz szybciej zbliża się do wielkiego finału, który powinien być wielkim zwieńczeniem historii.

Radosław Frosztęga



Za udostępnienie mangi do recenzji dziękuję Wydawnictwu Waneko.

Froszti
27 października 2019 - 10:39