W co gracie w weekend? #321: Umineko Rocket League FFXIV i Resident Evil 3 - squaresofter - 2 listopada 2019

W co gracie w weekend? #321: Umineko, Rocket League, FFXIV i Resident Evil 3

Cześć. Niedawno był Halloween i choć jest to święto niepopularne w naszym pięknym kraju, to uwielbiam jego stylistykę a co za tym idzie w ten weekend na pewno odpalę jakiś tytuł z dyniami, wiedźmami, demonami lub innymi potworami. Dajcie znać w komentarzach czy ogrywacie jakieś straszne pozycje w ten weekend?

Umineko no Naku Koro ni: Rondo of the Witch and Reasoning

Pierwsze co przychodziło na myśl w tym wyjątkowym czasie to Umineko, którego nie widziałem przez jakiś czas, gdy byłem zajęty walką z kosmitami w XCOM: Enemy Unknown. Produkcję Firaxis ukończyłem przez ostatni miesiąc aż czterokrotnie, męcząc się niemiłosiernie w trybie Ironman i na niemożliwym poziomie trudności. To już jednak przeszłość.

Zatęskniłem za wiedźmami z Umineko, ich demonicznymi sługami oraz za rodziną Ushiromiya, która na pierwszy rzut oka wydaje się idealna. Zmienia to się dopiero wtedy, gdy poznamy lepiej jej poszczególnych członków. W dalszym ciągu jestem w czwartym odcinku opowieści o Złotej Wiedźmie, skupiającym się  na Ange i Marii.

Wspominałem już kiedyś, że pierwsza z nich jest sierotą po całej rodzinie. Wiecznie smutna, nienawidzona przez własną ciotkę, której jako jedynej udało się wyjść cało z katastrofy, w której zginęli wszyscy jej bliscy i prześladowana w szkole przez rówieśnice popadła w taką depresję, że częstokroć zastanawiała się nad tym, po co w ogóle żyje, skoro już nigdy nie spotka brata, rodziców i swoich krewnych? Cały konglomerat finansowy Ushiromiyów miał zostać oddany jej w spadku, ale Eva wpadła na taki szatański plan nie ze względu na współczucie dla samotnej małej Ange. Zrobiła to tylko po to, aby ktoś z jej dalekich krewnych dybał wiecznie na jej życie, próbując zagarnąć dla siebie wielką fortunę.

Dziewczyna miała więc na koncie nieudane próby samobójcze i została zmuszona żyć w ciągłym strachu o swoje życie. Jeśli nie wierzymy w żadne wyimaginowane stwory, to możemy przyjąć, że cały ten ciężar ją przytłoczył i jej trochę odbiło, bo zaczęła rozmawiać ze swoją zmarłą siostrą Marią, intensywnie studiując jej magiczny grimuar przy każdej możliwej okazji i zaprzyjaźniła się z Siedmioma Siostrami Czyśćca, stanowiącymi uosobienie siedmiu grzechów głównych, które mordowały wcześniej w bestialski sposób wszystkich jej bliskich.

Bardzo mi się podoba to, że Umineko w przeciwieństwie do innych gier wideo lub dóbr kultury, w których wiedźmy są ich integralną częścią stara się podejść do tej sprawy w sposób naukowy lub przynajmniej quasi naukowy.

Maria tłumaczy więc siostrze, że demony służące przymierzu wiedźm nie są widoczne dla zwykłych śmiertelników przez antymagiczną toksynę. Im większe skupisko niedowiarków w pobliżu tym trudniej posługiwać się magią.

Twórca tej japońskiej visual noveli nigdy nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: Czy w morderstwa przedstawione na ekranie była wplątana magia, czy były one wynikiem ludzkiej chciwości? To od gracza i od jego przekonań zależy prawda. Co więcej, stara się on nas przekonać, że może ona mieć różne oblicza a jej kształt zależy od obserwacji poczynionych przez konkretnego obserwatora. Jest jak kot zamknięty w pudełku Shrodingera. Nigdy nie dowiemy się tego, czy zwierzę jest żywe lub martwe, jeśli wpierw nie otworzymy pudełka a ludzie, którzy nigdy nie dostąpią tego zaszczytu będą jedynie mieć własne mniemania na ten temat.

Wystarczy przenieść ten paradoks logiczny a grunt gier wideo w celu zobrazowania jego praktycznej wartości. Jeśli zapytamy gracza o to, jak jest najlepsza maszyna do gier wideo, co jest grą 2019 roku lub która generacja konsol PlayStation jest najlepszą generacja w historii, to bardzo szybko zrozumiemy, że prawd na te temat jest tyle, ile odpowiadających.

Historia w Umineko jest zbudowana dokładnie w ten sam sposób. Cała jej struktura fabularna opiera się na pytaniu dotyczącym istnienia wiedźm, więc doskonale nadaje się do ogrywania podczas halloweenowego weekendu.

Rocket League

Ostatnie dwa tygodnie i przynajmniej kilkanaście rozegranych meczów w dziele Psyonix uświadomiły mi, że raczej już nie zostanę mistrzem rakietowej ligi, jednak nawet po wielu, wielu nieudanych i wysoko przegranych spotkaniach udaje mi się błysnąć raz na jakiś czas w meczu i przyczynić się choćby w małym stopniu do wygranej mojego zespołu.

W Rocket League i tak zawsze grałem ze względu na klimat, ścieżkę dźwiękową i pomysłowość autorów tego połączenia gry samochodowej z piłkarską, która tak w zasadzie jest jedyną grą sportową, która zrobiła na mnie wrażenie od czasu ISS Pro’98. Co niby miałoby na mnie zrobić wrażenie w najnowszych odsłonach FIFy? Skala mikrotransakcji? Kiedyś byłem wielkim fanem piłki nożnej, ale gdy człowiek dorasta to dostrzega rzeczy, które wypaczają jej piękno. Przekupni działacze piłkarscy, burdy na trybunach, utalentowani piłkarze, którym tylko kasa w głowie, legendy kończące kariery w sposób skandaliczny albo po ciężkich kontuzjach spowodowanych przez ostrą grę ich rywali albo wyniki najważniejszych meczów piłkarskich w historii wypaczone przez pomyłki sędziowskie to dla mnie właśnie piłka nożna.

W Rocket League tego nie ma. Jak przegrywasz to dlatego, że jesteś słaby albo trafiłeś do słabszej drużyny a koniec końców i tak kiedyś uda Ci się wygrać.

Co więcej, ludzie odpowiedzialni za ten przedziwny acz rajcowny twór połatali grę i teraz można słuchać w niej muzyki podczas spotkań. Coś co tak bardzo przeszkadzało mi w pierwotnej wersji Rocket League zostało naprawione. To nie była oczywiście żadna wada, ale lubię grać w interesujące mnie tytuły w sposób najbardziej komfortowy a bez świetnej elektronicznej muzyki nie wyobrażam sobie tej pozycji samochodowo-piłkarskiej.

Final Fantasy XIV: A Realm Reborn

Moja wielka podróż po Eorzei trwa nadal. Jeden znajomy, który spędził w niej kilka lat ciągle straszy mnie odnośnie tego, ile czasu zajmie mi zabranie się za trzy dodatki do Final Fantasy XIV, ale zupełnie się tym nie przejmuję, bo przygotowałem sobie w tym celu plan, który pomaga nie zgubić się w ogromnym świecie Czternastki. Myślę, że wypunktowanie najważniejszych jego elementów rozjaśni Wam całą sytuację.

1.Ukończyć Final Fantasy XI

Chciałem to zrobić zanim serwery w Jedenastce zostaną definitywnie zamknięte. MMORPG z zamkniętymi serwerami to w zasadzie martwa i bezużyteczna gra. Nie bawię się w zakładanie prywatnych serwerów, więc zależało mi na sprawdzeniu pierwszego sieciowego Finala, póki jeszcze żyje a raczej dogorywa.

2.Zdobyć 50 poziom w FFXIV w celu ukończenia wątku głównego

Pierwsze misje w ostatnim MMORPGu Square Enix składające się na wątek główny to raczej taki większy samouczek, starający się wyjaśnić nam podstawowe elementy rozgrywki. Wielu graczom się to nie podoba, natomiast mi zupełnie to nie przeszkadza. Przynajmniej nie trzeba siedzieć przy głównej fabule z poradnikiem w ręku, żeby ją ukończyć tak jak przy Jedenastce. Wszystko jest czytelne i zrozumiałe. Uczymy się m.in. używania przedmiotów kluczowych i zaznaczania punktów dwomowych, do których możemy się natychmiastowo przenieść co każde piętnaście minut, oszczędzając w ten sposób całą masę czasu na szlajanie się po świecie na piechotę. W głównym scenariuszu dochodzi też do pierwszych starć z bossami, które musimy wygrać. Są one jednak banalne w porównaniu z poprzednim MMO w świecie Final Fantasy i nie powinny stanowić problemu dla żadnego gracza.

3.Klasy postaci i crafting

W główny scenariusz FFXIV są wplecione także podstawowe informacje dotyczące systemu gry oraz rozwoju postaci. Po zdobyciu dziesiątego poziomu uzyskujemy możliwość zmiany klasy i profesji, więc nawet jak zaczynałem grać jako gladiator to teraz mogę grać zupełnie kimś innym jak chociażby używającym czarów taumaturgiem. Do tego dochodzą także profesje craftingowe polegające na tworzeniu przedmiotów takie jak alchemik, zbrojmistrz, kowal lub stolarz  polegające na zdobywaniu przedmiotów w świecie gry jak rybak, górnik lub botanik. Cześć z nich jest zablokowana dla każdego eorzeańskiego poszukiwacza przygód, gdyż klasa, jaką wybieramy na początku determinuje wybraną przez nas lokację startową.

4.Podróżowanie

Aby zdjąć tą blokadę terytorialną musimy popchnąć wątek główny FFXIV tak daleko, aż otrzymamy zadanie polegające na udaniu się do dwóch pozostałych krain startowych. W Czternastce są trzy takie krainy.

Pierwszą z nich jest moja ojczyzna Ul’dah, a więc sułtanat, którego historia koncentruje się na wątku sułtanki Nanamo Ul Namo, przedstawicielki rasy lalafell. Sam zresztą jestem małym lalafellem, co niejako współgra z tym, że reprezentuje jej interesy w innych krainach.

Drugą lokacją startową jest Limsa Lominsa, która wygląda jak miasteczko portowe wybudowane wokół wysokich płaszczyzn skalnych górujących nad okoliczną rzeką lub oceanem. Kiedyś zaczynałem w tym miejscu triala Final Fantasy XIV, w którego grałem kilka lat temu. Niewiele pamiętam z tego okresu, poza tym, że nie miałem wtedy fazy na Final Fantasy, więc nawet jeśli dalibyście mi wtedy do rąk najlepsze gry z tej ponad trzydziestoletniej już serii jrpg, to i tak bym ich nie skończył. W Lominsie przeżyłem jedną z najpiękniejszych chwili w FFXIV a wszystko za sprawą jednego gracza, który grał na harfie na placu głównym. Tak mi się to spodobało, że przysiadłem bliżej, aby posłuchać owoców jego muzycznego talentu. Nie byłem jedyną osobą, która wpadła na taki plan. Widziałem nawet graczy, którzy tańczyli przy jego muzyce. Dla takich chwil warto właśnie grać w gry z gatunku MMORPG.

Trzecią taką lokacją jest leśna Gridania, w której spotkałem się w końcu ze swoją koleżanką. Final Fantasy XIV to gra umożliwiająca graczom dzielenie się posiadanymi przedmiotami za pomocą moogli pocztowych, z czego postanowiła skorzystać też moja znajoma, ofiarując mi 100000 gilów. W taki oto sposób stałem się zamożnym lalafellem.

Podróż do dwóch pozostałych lokacji startowych daje graczom dostęp do nowych klas postaci i profesji.

5.Role

Ważnym elementem tego MMORPGa są nie tylko klasy wybrane przez gracza, ale przede wszystkim role, które musimy dobrze poznać, jeśli chcemy być przydatni dla innych mieszkańców Eorzei. W Jedenastce grałem healerem. Teraz gram tankiem i jak ktoś za bardzo nie wie jaki jest zakres jego obowiązków w FFXIV, to najlepiej udać się do specjalnego trenera, który to wyjaśni w najbardziej łopatologiczny sposób. Dla mnie jako tanka najważniejsze jest używanie zdolności, które sprawiają, że przeciwnicy będą do mnie wrogo nastawieni. Im więcej cięgów zbiorę za towarzyszy tym lepiej. Bardzo pomaga w tym prowokowanie potworów albo używanie ataków obszarowych na większe grupy wrogów. Unikanie ich ataków specjalnych to też niezwykle przydatna umiejętność.

6.Obowiązki i raidy

Z takim bagażem doświadczeń możemy zająć się pierwszymi levequestami i guildhestami. Te pierwsze to nic innego jak misje poboczne, które musimy wykonać w określonym czasie. Ich charakter zależy tylko i wyłącznie od naszego zleceniodawcy. Trochę nie podoba mi się fakt, że możemy rozpocząć tylko ich określoną liczbę. Jeśli nie wykonamy części z nich, to nie uzyskamy dostępu do kolejnych. Takie misje możemy powtarzać niemal bez końca. Nie każda z nich polega na zabijaniu co trochę je urozmaica.

Znajomość naszej roli, o której wspominałem przed chwilą jest wymagana przy guildhestach, a więc krótkich instancjach, które możemy rozpocząć w każdej chwili, jeśli zbierzemy określoną ilość graczy. Nie musimy ich nawet wyszukiwać, bo robi to za nas sama gra. Wystarczy zgłośić chęć do wzięcia udziału w tej aktywności.

To wszystko jest jednak jedynie przedsmakiem do tego, co jest solą gier z gatunku MMORPG, czyli raidów. Tu już niestety gracze muszą ze sobą współpracować, aby je zaliczyć. Jeśli podczas oczyszczania lochu jakiś gracz gdzieś się podzieje lub wpadnie sam na większą grupę potworów to po zawodach i nici z późniejszych łupów.

FFXIV odkryło przede mną większość swoich najlepszych kart i nawet sam scenariusz nabrał rumieńców od kiedy udałem się na przyjęcie do mojej władczyni i poznałem ludzi, którzy brali udział w bitwie, która zakończyła się katastrofą dla całej Eorzei pięć lat przed akcją gry. Możemy to zobaczyć na kapitalnym wprowadzeniu do Czternastki.

Nie podchodzę do Realm Reborn jako do czegoś co jest tak olbrzymie, że nigdy tego nie ogarnę. Każdego dnia jestem bliżej realizacji swojego planu. Nie przeraża mnie ten tytuł, bo jest o wiele przystępniejszy od Jedenastki i nie jest nawet blisko w kwestii wysokiego poziomu trudności do pierwszego MMORPGa Squaresoftu. Nie znaczy to wcale, że jest gorszy. Jest inny i już nie mogę się doczekać tych wszystkich atrakcji w Złotym Spodku. Zawsze chciałem zagrać w Triple Triad z innymi graczami.

Resident Evil 3: Nemesis

Żywe trupy to wręcz doskonała rzecz na ten weekend. Przygody Jill Valentine, która stara się uciec z Raccoon City opanowanego przez umarlaki ukończyłem już dwadzieścia pięć razy i ciągle mi mało. Nieraz spotykam się z opiniami graczy twierdzącymi, że stare gry źle się zestarzały i najlepiej jest zostawić je we wspomnieniach. Tak argumentacja nigdy na mnie nie działała, gdyż gry, które wyszły w jakimś określonym punkcie czasu porównuję do innych produkcji dostępnych w tym samym punkcie a nie do nowości. Więcej, gdybym skupił się jedynie na tym co tu i teraz, to pozbawiłbym się dostępu do gatunków gier, które zniknęły na przestrzeni ostatnich kilku generacji konsol jak survival horrory ze statycznymi dwuwymiarowymi tłami chociażby.

Mogę zagrać w milion nowych strzelanek, ale rzadko która będzie miała  system tworzenia amunicji jakim może pochwalić się trzecia odsłona serii opowiadająca początkowo o perypetiach członków specjalnego oddziału policji S.T.A.R.S.

Nemesis w dalszym ciągu pozostaje jednym z najlepszych przeciwników, z jakimi przyszło mi się mierzyć w grach wideo a przecież Resident Evil 3 tu tylko historia nawiązująca do kina grozy klasy B. Głębokie scenariusze, gry dekady i gry wszech czasów a mało kto mu może podskoczyć, łącznie z Mr. X’em z Resident Evil 2.

Widziałem niedawno tekst o tym, że większość graczy nie kończy gier. W ten weekend zamierzam więc być w mniejszości, bo zawsze byłem graczem, który gra w gry po swojemu i mam nadzieję, że i Wy jesteście tacy sami.

Uwielbiam Jill Valentine, bo choć przeszła piekło w posiadłości nieopodal miasta, któremu służyła a potem jeszcze przyszło jej walczyć o przetrwanie w starciu z monstrum, które zostało stworzone specjalnie do tego, aby ją zabić, to nigdy się nie poddała. Capcom tak już po prostu miał, że tworząc grę o samuraju, wyluzowanym  łowcy demonów, kompletnie zidiociałym adwokacie lub policjantce definiował branżę gier wideo. Lubię wracać do starszych czasów i gier z nieśmiertelnym klimatem oraz ze scenami takimi jak ta, gdy Jill kończy swój pojedynek z Nemesisem, rzucając w jego kierunku: You want S.T.A.R.S.? I’ll give you S.T.A.R.S.

squaresofter
2 listopada 2019 - 17:19