Każdy kolejny rozdział, każda kolejna strona, każdy kolejny kadr przybliżają nas do końca historii. Czternasty tomik mangi to preludium do wielkiego finału, w którym będą decydować się losy nie tylko samego Imperium, ale całego świata. Ocaleli członkowie Night Raid, będą zmuszeni do ostatniego ogromnego wysiłku, który może przynieść im zarówno chwałę, jak i śmierć.
Do ostatecznego szturmu na mury stolicy pozostało zaledwie kilka godzin. Członkowie grupy zabójców, którzy dotrwali do tej chwili starają się należycie przygotować do ostatniej bitwy, ciągle pielęgnując w sobie pamięć o swoich poległych towarzyszach. Dysproporcje pomiędzy armią rewolucyjną a żołnierzami wiernymi imperatorowi są dość spore, na korzyść tych pierwszych. Jednak ilość nie zawsze przekłada się na jakość i ewentualne zwycięstwo, szczególnie kiedy po drugiej stronie jednym z przeciwników jest Esdeath. Szalona pani generał wydaje się mieć nieograniczoną moc, którą kumulowała właśnie na tę chwilę. Jakby tego wszystkiego było mało, premier postanawia po raz kolejny wykorzystać naiwność młodego władcy i budzi do życia najpotężniejsze i najbardziej z przerażających Teigu, jakie kiedykolwiek powstały. Jedyną szansą na chwilowe powstrzymanie broni masowego rażenia jest Tatsumi, dla którego są to już ostatnie chwile jako człowieka. W tym samym czasie Akame i Leone starają się wyeliminować powierzone im wysoko postawione cele. Jednym z nich jest sam premier, który tylko z pozoru wydaje się opasłym i niezbyt groźnym przeciwnikiem.
Już kilka wcześniejszych tomów serii jasno pokazywało, że końcówka będzie przesiąknięta nieprzerwaną i widowiskową akcją. Przedostatnia część komiksu tylko to potwierdza, oferując czytelnikowi dynamikę, która ani na sekundę nie pozwoli mu się nudzić. Nie ma tutaj miejsca dla niepotrzebnych fragmentów, a kilka pierwszych w miarę spokojniejszych stron to tylko przedsmak tego, co dzieje się później. Zapomnijcie o rozbudowanych dialogach, mniej lub bardziej subtelnym obrazie zacierającej się granicy pomiędzy dobrem i złem. Zamiast tego przygotujcie się na widowiskową akcję, akcję i jeszcze raz akcję, w której każda ze stron da z siebie wszystko, wydobywając ze swojego wnętrza nieprzebrane pokłady energii i nadziei na lepsze jutro. Całkowicie zrezygnowano również z delikatnej warstwy humorystycznej przeplatanej bardziej dramatycznymi wątkami, która pojawiała się w komiksie od samego początku. Tom trzynasty oraz recenzowany czternasty są nastawione wyłącznie na widowiskowość. Nic nie wskazuje na to, żeby w tej kwestii miało się coś zmienić w ostatniej części.
Nic nie zmienia się również w kwestii pomysłu Takahiro na kreowanie świata Akame Ga Kill. Chyba już wszyscy przywykli do tego, że lubuje się on w uśmiercaniu zarówno mniej istotnych postaci, jak i głównych bohaterów. Tutaj nie będzie inaczej, a kostucha będzie zbierać krwawe żniwo, ściągając w odmęty ziemi dosłownie tysiące jednostek. To właśnie wszechobecna śmierć jest jednym z mocnych punktów dzieła. Ciągły niepokoju i narastająca niepewność, kto następy przekroczy bramy świata umarłych, towarzyszą czytelnikom niemal od samego początku. Nikt tutaj nie może czuć się bezpiecznie i każdy jest śmiertelny, niezależnie od tego, jak ważną rolę ogrywa w całej fabule.
W kwestiach wizualnych po raz kolejny będę zmuszony być mocno wtórnym. Rysunki są świetne, rewelacyjnie pokazując dynamikę walk i emocje, jakie towarzyszą tym starciom. Całość ogląda się i czyta bardzo przyjemnie i niebywale szybko co jest również zasługą dobrego rodzimego wydania.
Jeszcze jeden tomik i nastąpi koniec mocniej, dynamicznej i mającej swoje przesłanie serii, która znalazła spore grono fanów na całym świecie. Jeżeli jeszcze jakimś cudem ktoś nie miał okazji zapoznać się z tym tytułem, gorąco polecam.
Radosław Frosztęga
Za udostępnienie mangi do recenzji dziękuję wydawnictwu Waneko.