Recenzja: Czarodziejki.net #06 - Froszti - 24 stycznia 2020

Recenzja: Czarodziejki.net #06

Zapomnijcie o magicznych dziewczynkach wykorzystujących swoje moce do ratowania uciśnionych. Tutaj bohaterki nie boją się ubabrać krwią i wnętrznościami swoich oponentów, aby tylko zyskać to, czego pragną. Szósty już tom serii Czarodziejki.net epatuje krwią, przemocą, sadyzmem, smutkiem, gniewem, śmiercią, nowymi tajemnicami i masą mroku. Czyli dokładnie tym, czego nie ma w innych pozycjach typu mahō-shōjo.

Już na samym początku tomiku poznajemy całą plejadę administratorów strony czarodziejki.net. Określenie ich mianem postaci dość specyficznych, będzie dla nich aż nazbyt grzeczne. Bądźmy uczciwi, mamy tutaj do czynienia z paradą dziwolągów i straszydeł, których wizja jakimś cudem zagościła w głowie autora. Po takim wstępie następuje rozwinięcie sprawy brata Asagiri, który wszedł w posiadanie z jednej z różdżek. Jego umysł kompletnie się wypatrzył i zaczął on myśleć tylko o tym, jak zdobyć pozostałe atrybuty mocy. Dziewczyny liżąc rany po ostatniej potyczce, nie spodziewały się ponownego ataku. Jak jednak doskonale wiadomo, to właśnie taki moment jest najlepszy na przeprowadzenie ofensywy, szczególnie kiedy ktoś ogarnięty jest rządzą mordu i nie myśli nazbyt trzeźwo. Sytuacja dość mocno się komplikuje i „czarodziejki” zostaną postawione pod przysłowiową ścianą. Wtedy też następują coś, czego nikt się nie spodziewał, twist fabularny odwracający sytuację o 180 stopni i serwujący czytelnikowi nową tajemnicę do rozwikłania.

Cała seria dzięki swojej „krwawej” estetyce i nietuzinkowym podejściu do niektórych sprawdzonych fabularnych elementów, jak do tej pory jest mocno intrygująca. Pierwsze cztery tomy to bardzo dobrze dawkowana akcja, świetnie współgrająca z wielką tajemnicą, która bardzo powoli wyłaniała się na światło dzienne. Punktem przełomowym okazał się tomik piąty, w którym to Kentaro Sato postanowił zarzucić czytelnika większą dawką brutalności (która jest integralną częścią serii), odstępując bardziej od fabularnej treści. Recenzowana część jest rozwinięciem tego pomysłu i coraz mocniej zaczyna balansować na granicy dobrego smaku. Tajemniczy i dobry scenariusz z początkowych tomików nadal jest tutaj obecny, ale stał się on teraz tylko dodatkiem do wypływającej na pierwszy plan sadystycznej przemocy. Oczywiście każda pokręcona akcja w wykonaniu poszczególnych bohaterów ma tutaj jakieś uzasadnienie scenariuszowe, ale zgodnie ze starą zasadą, jeśli czegoś jest za dużo, to staje się to odrobinę zbyt przytłaczające i karykaturalne. Sytuację odrobinę ratuje retrospekcja z przeszłości jednej z postaci, odsłaniając przynajmniej jedną z tajemnic tytułu.

Nie zrozummy się źle, cała seria pomimo pewnej czkawki jakościowej nadal jest moim zdaniem warta uwagi. Po prostu trzeba na chwilę obecną przywyknąć do wizji twórcy i mieć nadzieje, że w kolejnych częściach proporcje przemoc-fabuła ulegną odwróceniu. Odcinając się od krwawych obrazów, nadal najlepszym elementem tytułu są postacie. Nastolatki z każdym kolejnym wydarzeniem w swoim życiu zaczynają rozumieć beznadziejność swojej sytuacji. Niezależnie od tego, czy będą używać swoich różdżek (skracając sobie w tej sposób życie) i tak ich przyszłość nie wygląda nazbyt optymistycznie. Enigmatyczny Tempest zbliża się wielkimi krokami, oznaczając zagładę dla całej ludzkości. Tylko one mogą w jakiś sposób powstrzymać nieuniknione. Takie brzemię odpowiedzialności na barkach nastoletnich dziewczyn musi przytłaczać i powodować w skrajnych sytuacjach mocne załamania psychiczne, z którym muszą sobie jakoś radzić.

W rysunkach panuje wyczuwalna przytłaczająca atmosfera mroku. Twórca w „mocniejszych” scenach decyduje się na delikatne „artystyczne” niechlujstwo i mały „chaos”, jeszcze bardziej podkreślające skrajną przemoc, którą widzimy w kolejnych kadrach. Pod względem jakości kreski, pozycja nadal trzyma dobry poziom, aczkolwiek na tyle specyficzny, że nie każdemu przypadnie do gustu.

Szósta część krwawych czarodziejek odrobinę odstaje od świetnego początku, ale nadal tak jak już zostało to napisane, całościowo seria jest pozycją wartą uwagi. Każdy, kto lubuje się w mocniejszych pozycjach, w których granica rozrywkowej popkultury i przesadnego wulgaryzmu kulturowego, jest bardzo cienka, powinien znaleźć chwilę czasu na zapoznanie się z tym tytułem.

Radosław Frosztęga

+ mroczny klimat;

+ świetne kreacje postaci;

- przesadna przemoc zakrywająca fabularną treść.


 

Dziękuję Wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Froszti
24 stycznia 2020 - 10:14