Recenzja: Magi #6-#10 - Froszti - 9 marca 2020

Recenzja: Magi #6-#10

Nadrabiania mangowych zaległości ciąg dalszy. Pierwsze tomiki serii Magi: Labirynth of Magic od wydawnictwa Waneko, dobitnie pokazały, że tytuł potrafi zapewnić czytelnikowi masę świetniej rozrywki. Nikogo więc nie powinno dziwić, że kolejna porcja tego popkulturowego dobra (tomiki 6-10), nie tylko potwierdzają ten trend, co nawet podnoszą poprzeczkę jakości jeszcze wyżej.

Walka o przyszłość królestwa Balbadu wkracza w decydującą fazę. Bitwa pomiędzy dwoma Magi pokazuje wszystkim dzierżycielom naczyń z dżinami, jak bardzo ich opiekunowie są potężni. Aladyn dopiero jest na początku swojej drogi do wielkości, ale już teraz ukazuje swój potencjał, niestety musi ponieść również pewne koszty nowej mocy. Sytuacja mieszkańców królestwa mocno się komplikuje, kiedy na scenie pojawia się nowa siła, mająca niedługo przeciąć „własność” nad ludźmi. Ich jedyną szansą jest Alibaba, który nie tylko musi się pogodzić ze swoim pochodzeniem, ale również nauczyć się w pełni korzystać ze swoich zdobytych mocy. Jego pokojowa próba rozwiązania problemu, nie zdaje jednak egzaminu i zmuszony jest on do sięgnięcia po bardziej drastyczne metody, które przyniosą sporo cierpienia (zarówno jemu, jak i innym). Wyniszczająca walka o „sprawiedliwość” to jednak dla bohaterów tylko początek nowej bardzo niebezpiecznej drogi życiowej, którą będą musieli przejść, aby stać się jeszcze silniejsi (szczególnie jeśli chcą stawić czoła siłą zagrażającym całemu światu).

Tak jak to zostało wspomniane już w samym wstępie, początkowe tomiki serii to wesoła i pełna akcji przygoda epatująca świetną rozrywkową treścią. Czysto shonenowe elementy podlane arabskim klimatem wyciągniętym z literackiej klasyki „Baśni tysiąca i jednej nocy” sprawiły, że tytuł momentalnie znalazł spore grono wiernych czytelników. Pewien powiew zmian zaczął pojawiać się już w okolicach czwartej części. Już wtedy można było dostrzec, że pomysłodawca serii chciał, aby jego tytuł oferował coś więcej niż tylko dobrą zabawę. Historia zaczęła powoli nabierać większej głębi, starając się wymusić na odbiorcy odrobinę refleksji nad tym co czyta. Punktem kulminacyjnym był tomik piąty, w którym to historia stała się bardziej skomplikowana, a postacie bardziej złożone z licznymi niezbyt jasnymi powiązaniami pomiędzy sobą. Części od szóstej do ósmej nie tylko kontynuują ten trend, ale również dodają coraz bardziej wyrazisty klimat mroku, za którym kryje się mocno zagadkowa treść. Oczywiście nie oznacza to, że nagle w serii zabrakło „akcji”. Dynamicznych walk jest tutaj sporo i potrafią one mocno przykuć uwagę odbiorcy. Nastoletni bohaterowie, zaczynają jednak coraz bardziej rozumieć, że za wielką mocą kryje się nie tylko wielka odpowiedzialność, ale również pewne poświecenie. Wszystko wskazuje na to, że będzie czekać ich naprawdę przyspieszony kurs dorastania, w którym nie zabraknie trwogi i cierpienia.

Shinobu Ohtaka nie ma jednak zamiaru nadmiernie eksploatować „mocniejszej i mroczniejszej treści” w swojej serii, która z pewnością na łamach mangi zagości jeszcze nie raz. Tomiki 9 i 10 powracają na początkowe utarte schematy zabawy i przygody. Szkolenie, zdobywanie nowych znajomości i wyruszenie w wyprawę do kolejnego labiryntu, który należy zdobyć. Na kadry komiksu powraca również specyficzny, momentami dość sprośny humor, który nie tylko doskonale wpasowuje się w scenariusz, ale również staje się znakiem rozpoznawczym tytułu. Oceniając więc fabułę recenzowanych tomów, śmiało można napisać, że jest naprawdę bardzo dobrze.

Pewnej wyraźnej ewolucji uległa również szata graficzna dzieła. Początkowo twórca stawiał raczej na wizualną prostotę, która dominowała w większości kadrów, swój kunszt pokazując dopiero w scenach potyczek. Każdy kolejny tom, to jednak wyraźniejsze nabieranie wprawy artysty w kreśleniu zarówno bohaterów, jak i ich otoczenia. Kreska staje się coraz mocniejsza co szczególnie widać w dynamice walk, które pokazane są tutaj naprawdę okazale i dobrze. Dalej jednak znajdziemy tutaj pewne graficzne opuszczenia, które wynikają jednak głównie tylko z oprawy humorystycznej. Jedynie w kwestii kreślenia teł niewiele się zmieniło i nadal króluje tutaj biel, która jednak nie jest tak bardzo rażąca, jeśli odbiorca skupia się na tym, co znajduje się na pierwszym planie.

W przypadku rodzimego wydania nie mam do niego żadnych uwag. Tłumaczenie jest bardzo dobre, zastosowana czcionka wyraźna, a grafiki obwolut kolorowe i przyciągające wzrok (dodatkowo świetnie oddający klimat i treść danego tomiku).

Magi było i nadal jest (ocena po przeczytaniu 10 tomów) genialną serią umiejącą połączyć zarówno intrygującą fabułę, jak i czysto rozrywkowe elementy, w spójną całość. Dzięki temu otrzymujemy dzieło, które powinno zapewnić każdemu czytelnikowi masę „wyśmienitej zabawy”, co powinno być zachętą samą w sobie, dla każdego, kto jeszcze nie miał okazji obcować z serią.

Radosław Frosztęga


Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarzy mangi do recenzji.

Froszti
9 marca 2020 - 11:55