Recenzja: The Promised Neverland #6-#10 - Froszti - 11 marca 2020

Recenzja: The Promised Neverland #6-#10

Fantazyjny i mocno niebezpieczny świat, rewelacyjni ponadprzeciętni bohaterowie, mrok i szaleństwo wylewające się każdej kolejnej strony mangi oraz niesztampowy i na długo zapadający w pamięć klimat. The Promised Neverland to zdecydowanie jedna z topowych mangowych serii, jakie w ostatnich latach pojawiły się na światowym runku. Każdy kolejny tomik komiksu pochłania się nieukrywaną przyjemnością i ciągle się chce więcej i więcej…

Wydostanie się z sierocińca to tylko początek długiej i niebywale niebezpiecznej podróży, która czeka na bohaterów. Demony w ich przypadku nie mają zamiaru tak łatwo odpuścić i zrobią wszystko, aby odzyskać towar wysokiej jakości. Kiedy sytuacja robi się naprawdę kryzysowa, pomoc przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Emma, Ray i reszta dzieciaków, muszą jednak wykorzystać każdą pojawiająca się okazję, aby spróbować przetrwać, nawet jeśli pozornie wygląda ona dość niebezpiecznie. Tylko umiejętne wykorzystanie sprawnego ciała i ponadprzeciętnego umysłu pozwala grupce dostać się do planowanego celu podnóży. To, co tam znajdują, dość mocno zaskakuje, ale daje również pewną nadzieję na przyszłość. To jednak dopiero początek dalszej przygody, w którą dwójka bohaterów musi wyruszyć samemu. Odkrywając po drodze coraz to więcej szokujących faktów na temat świata, w którym przyszło im żyć, jednocześnie ciągle mocno wierząc w możliwość uratowania wszystkich dzieci. Zanim jednak będą mogli o tym w ogóle poważniej myśleć, będą musieli wspiąć się na wyżyny swoich możliwości i całkowicie postawić na szali swoje własne życie.

Początkowe tomy serii zasłynęły z nietuzinkowego zagadkowego klimatu, gdzie pojawiała się masa pytań bez konkretnych odpowiedzi, a dodatkowo twórcy podrzucali czytelnikowi sporo niejasnych tropów, mających na celu podsycenie jego ciekawości. Im dalej jednak zagłębia się w serię, tym bardziej można zauważyć jej dość znaczącą przemianę. Otoczka tajemnicy i powolnego budowania intrygi ustępuje miejsca znacznie intensywniejszej akcji, gdzie każdy nawet najmniejszy błąd może skończyć się dla uciekinierów niezbyt dobrze. W recenzowanych częściach (6-10) odbiorca z pewnością zauważy, że coraz intensywniej na pierwszy plan zaczyna się przebijać shonenowa struktura mangi. Czy przez to tytuł staje się gorszy? Zdecydowanie nie! Wręcz przeciwnie większa dawka akcji sprawia, że tytuł nabiera wyrazistości i należytej pikanterii fabularnej. Genialne dzieciaki nie muszą już ukrywać swoich planów przed dorosłymi i planować jak ich oszukać. Teraz ich jednym zmartwieniem jest szybkie przystosowanie się do nowych niezbyt gościnnych warunków środowiskowych i należyte unikanie wykrycia przez pościg, zanim dotrą do wyznaczonego sobie celu.

Twórca scenariusza doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zbyt długie pozostawianie czytelnika w kompletnej niewiedzy, jeśli chodzi o realia wykreowanego świata, może być dla niektórych odrobinę nużące. Moim zdaniem (ocena subiektywna) w idealnym momencie historii (tomik szósty), postanawia on odkryć część tajemniczy, pobudzając w ten sposób dość mocno wyobraźnię odbiorców. Odkrycie pewnej części kart z jego talii nie oznacza, że nagle wszystkiego się dowiadujemy. Wyjaśnienie jednej sprawy pociąga za sobą pojawienie się tajemniczej mgiełki niewiedzy w zupełnie innym miejscu. Scenariusz jest pod tym względem doskonale przemyślany i cały czas utrzymuje czytelnika w napięciu. Bardzo ciekawie ewoluuje również pojawiający się do tej pory przytłumiony klimat mroku i niepokoju. Teraz śmiało można napisać, że mamy już do czynienia z survival horror w pełnej krasie, gdzie na dziecięcych bohaterów czeka brutalna przemoc i śmierć.

Seria pomimo swoich zauważalnych zmian zachowuje jednak swoją pierwotną siłę, którą po części są jej bohaterowie. Zarówno Emma, Ray, jak i pozostała grupka uciekinierów to naprawdę specjalne jednostki, które doskonale potrafią wykorzystywać swoje wszelkie atuty. Umiejętność szybkiego dostosowywania się do nowej sytuacji to jedno, nie można jednak zapominać, że pomimo swojej „genialności” nadal mamy do czynienia z dziećmi, które momentami z trudem radzą sobie z emocjami (szczególnie te najmłodsze). Kaiu Shirai ukazując tę emocjonalną słabość, nadaje im bardziej przyziemnego charakteru, tak aby czytelnik mógł się z nimi należycie utożsamić.

Jedyną niezmienną jak do tej pory rzeczą w całej mandze jest jej genialna warstwa artystyczna. Posuka Damizu wykonuje tutaj kawał solidnej pracy, dostarczając miłośnikom japońskich komiksów prawdzie rysunkowe dzieła sztuki. Każdy kolejny kadr, wyraźnie dopracowywany jest z wielkim pietyzmem. Od samego początku rewelacyjnym pomysłem artystki było kontrastowanie mocniejszej i w niektórych momentach naprawdę mrocznej otoczki z typowo bajkowymi kreacjami postaci, dzięki czemu seria staje się naprawdę mocno intrygująca.

Jeśli chodzi o rodzime wydanie, to wydawnictwo Waneko ponowie postawiło na naprawdę cudownie wyglądające grafiki na obwolutach, które momentalnie przykuwają wzrok. Samo tłumaczenie jest dobre, chociaż w kilku momentach demony starają się być kompletnie niepotrzebnie zanadto „młodzieżowe” w swoich wypowiedziach, co trochę kłuje w oczy. Zbędnym dodatkiem było również okraszanie wypowiedzi demonów inną czcionką, która nie zawsze jest dobrze czytelna.

Podkreślanie w posumowaniu jak bardzo seria jest „genialna”, jest raczej kompletnie zbędne. Wystarczy tylko napisać, że polecam The Promised Neverland każdemu, kto ceni sobie świetną historię, nietuzinkowy klimat, cudowne rysunki (czyli wszystkim).

Radosław Frosztęga


Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarzy do recenzji.

Froszti
11 marca 2020 - 11:30