Recenzja: Poranek ściętych głów #1 - Froszti - 3 czerwca 2020

Recenzja: Poranek ściętych głów #1

W momencie, kiedy wydawnictwo Hanami zapowiedziało opublikowanie nowej mangi „Poranek ściętych głów”, na twarzach pewnej rzeszy fanów japońskiego komiksu, pojawiła się szeroki uśmiech zadowolenia. Internet zalała dosyć pokaźna liczba pozytywnych komentarzy, ludzi zachwyconych tym ogłoszeniem. Pora więc sprawdzić, czy ogólna euforia wokół tej pozycji, ma swoje przełożenie na rzeczywistość.

Kazuo Koike i Goseki Kojima, to dwójka wybitnych artystów, którzy w ciągu wielu lat swojej pracy stworzyli wiele świetnych tytułów. Parali się oni dosyć różnorodną tematyką, jednak największą furorę robiły zawsze ich komiksy historyczne. Jednym z nich, zdecydowanie najlepszym i najbardziej rozpoznawalnym na całym świecie jest seria „Samotny wilk i szczenię”. Pozycja „kultowa”, która od lat zachwyca miłośników „samurajskich” klimatów. Jeśli ktoś zalicza się do tego grono, to tym bardziej powinien zainteresować się mangą „Poranek ściętych głów”, która epatuje bardzo podobnym klimatem, czerpiąc jednocześnie dosyć mocno z faktów historycznych.

Tytuł to zbiór stosunkowo krótkich, ale bardzo treściwych opowiadań osadzonych w okresie Edo, których częścią wspólną jest popełniona zbrodnia i postać głównego bohatera. Yoshitsugu – Yamada Asaemon Trzeci, podobnie jak jego przodkowie piastuje stanowisko zwane „Magistrat odpowiedzialny za rzeczy przy pasie”. Jest więc swojego rodzaju „urzędnikiem”, który zajmuje się „testowaniem” mieczy, na rzecz panów feudalnych, który musi wykazać się niesamowitą i mocno różnorodną techniką cięcia, aby wykazać kunszt sprawdzanego oręża. Próba dokonywana jest często na przestępcach skazanych na śmierć, więc mylnie można uznać go za kata (którym nie jest). Stosowne krótkie wyjaśnienia historyczne na ten temat zostały opublikowane na początku mangi w postaci krótkiej notki od tłumacza, która wprowadza czytelnika w meandry tytułu.

Biorąc pod uwagę całą otoczkę dzieła i jego mocno wyczuwalny klimat, który pojawia się już na kilku pierwszych stronach mangi, można mylnie przyjąć złożenie, że mamy tutaj do czynienia z kolejnym przedstawiciel „samurajskich” komiksów historycznych. Tytułem, w którym będzie można znaleźć dużo akcji, dużo krwi, dużo walk i jeszcze więcej orientalnego patosu, gdzie całość tych elementów tworzy ciekawą, ale dosyć przewidywalną fabułę. Pod pewnymi względami tak też jest, jednak im mocniej będziemy się zagłębiać w tytuł, tym bardziej będzie on odkrywał przed czytelnikiem całe pokłady swojej złożoności i nietuzinkowości.

Kreska jest specyficzna, surowa i momentami brutalna.

Tak jak zostało to już wspomniane, manga składa się z siedmiu różnych historii. W każdej z nich zostaje zaprezentowany nowy bohater mający poważne problemy z prawem. Częścią wspólną ukazanych postaci jest nieunikniony fakt ukrócenia ich o głowę w momencie odkrycia ich zbrodni. Kazuo Koike idzie jednak o wiele dalej niż tylko sztampowe pokazanie kryminalnych historii. Odziera on cały samurajski świat tamtego okresu z „iście filmowej otoczki kodeksu wojownika” i pokazuje jego mroczne oblicze (morderstwa, gwałty, pedofilia, zbrodnie namiętności). Sięga on przy okazji po bardzo wyraziste i często bezpardonowe środki przekazu, aby zademonstrować czytelnikowi, postępującą degenerację społeczeństwa, na którą bardzo często było odgórne przyzwolenie (pod pretekstem kultury/wiary/obyczajów). Oczywiście pewne elementy nie są tutaj serwowane w sposób bezpośredni i odbiorca będzie musiał, sam interpretować to co widzi. Nie zmienia to jednak faktu, że całość jest naprawdę „mocna” i kontrastująca z tym, co przeciętny człowiek wie na temat „wojowników KKW”. Nic nie jest tutaj tylko czarno-białe, co najlepiej widać w kreacjach „zbrodniarzy”, którzy nie są jednoznacznie szufladkowani. Niektórzy z nich weszli na drogę „zbrodni” z powodu traumatycznych doświadczeń, z którymi nie mieli jak sobie poradzić. Inni zaś to bardziej „klasyczne” obrazy potworów, które kamuflują się pośród „normalnego” społeczeństwa.

Opisując fabularną otoczkę mangi, nie można nie poświęcić kilku słów ważnej postaci, jaką jest tutaj Yoshitsugu. Mężczyzna przez większość społeczeństwa postrzegany jest jako osoba bez serca, która gotowa jest ściąć głowę każdego (nawet członka swojej rodziny). Istny demon „miecza”, gotowy wysłać na drugą stronę każdego, kto stanie na jego drodze, nie roniąc przy tym nawet najmniejszej łzy. Takie myślenie ludzi jest oczywiście nie do końca prawdziwe, a on sam stara się wykonywać swoją pracę najlepiej jak tylko potrafi (co przecież jest podstawą egzystencji większości Japończyków). Obserwując jego losy, można doszukać się tutaj pewne dozy „dramaturgii”, którą scenarzysta starał się wpleć w swoje dzieło, nadając mu jeszcze większej głębi.

Świetny scenariusz to jedno, jeśli jednak na okładce widnieje nazwisko Gōseki Kojima, to można być pewnym, że idzie on w parze z równie doskonałą oprawą graficzną. Kreska, z którą mamy tutaj do czynienia dla części fanów współczesnych mang, może być trudna w obiorze, jednak to właśnie ona stanowi o klimacie dzieła. Twarda, mocno klasyczna, podkreślająca zdecydowane ruchy ręki artysty, w wielu miejscach przypominająca stylizacją tradycyjne japońskie rysunki. Mocno odmienna forma od tego, z czym mamy do czynienia współcześnie, jednocześnie to właśnie dzięki niej Gōseki wydobywa ze swoich prac dużą dozę emocjonalności (nawet w ukazywaniu krwawych mocno realistycznych scen).

Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Poranek ściętych głów, to pozycja pod wieloma względami specyficzna i zdecydowanie nie dla każdego. Jeśli jednak ktoś lubuje się w klimatach „samurajów” i nie przeszkadza mu staroszkolna otoczka, to zdecydowanie powinien sięgnąć po ten tytuł. Jestem prawie pewien, że spore grono czytelnik po zakończonej lekturze dozna mentalnej dekapitacji, po której będą oni szukać nie tylko własnej głowy, ale również możliwości zamówienia drugiej części.

Dzieło wybitne- jednak jego geniusz nie każdy dostrzeże.

Radosław Frosztęga




Froszti
3 czerwca 2020 - 10:56