W co gracie w weekend? #400 - Final Fantasy XIV: Endwalker - squaresofter - 4 września 2022

W co gracie w weekend? #400 - Final Fantasy XIV: Endwalker

Witam wszystkich graczy. Dzisiaj mój skromny cykl obchodzi mały jubileusz. Chciałbym gorąco podziękować wszystkim jego czytelnikom, komentatorom oraz współtwórcom. To głównie dzięki Wam udało nam się opisać na jego łamach ponad pięćset gier wideo. O tym czy uda się kiedyś dobić do pięćsetnego odcinka W co gracie w weekend? zadecyduje czas oraz sprzyjające lub nie okoliczności. W ostatnich dwóch latach niniejszy felieton nie pojawiał się regularnie, ale czasem lepiej nic nie pisać, niż pisać na siłę. Kilka razy jakaś gra mnie za mocno wciągnęła. Innym razem nie byłem na siłach, aby cokolwiek napisać. Sami wiecie jak to jest, gdy czegoś chcesz, a nie możesz.

Ostatnio znów porwało mnie Final Fantasy XIV i to właśnie o tej produkcji postanowiłem napisać tym razem w kilku słowach. W jednym z wcześniejszych odcinków niniejszego cyklu blogowego wspominałem, że jeśli kiedykolwiek kupiłbym PS5, to jedną z gier, dla której to zrobię, będzie właśnie Czternastka. Skoro pierwszy krok został postawiony, wypadałoby zrobić też kolejny. Tytułem Square Enix bawię się od niemal trzech tygodni.

Tęskniłem za Eorzeą. Od czasu do czasu można było co prawda skorzystać z jakiegoś darmowego tygodnia dla powracających graczy, ale to nie było to samo. Nawet pięć miesięcy, które spędziłem z FFFXIV niemal dwa lata temu okazało się niewystarczające na to, aby przyjrzeć się bliżej wszystkim atrakcjom tego molocha. Dlatego też uznałem, że nie warto nawet wracać do tego tytułu, jeśli mam go znów ogrywać po łebkach. Co to jest 1300 godzin w tym ogromnym świecie gry? Tyle co nic. Niby wbiłem platynę w FFXIV na PS4. Zawsze jednak bolało mnie, że trofea dotyczyły tylko i wyłącznie podstawki, a więc A Realm Reborn, podczas gdy to co najlepsze ma ten tytuł do zaoferowania zobaczymy dopiero w pokaźnych rozszerzeniach fabularnych.

Wersja Czternastki na PS5 niejako naprawia ten problem, gdyż do platyny wymagane jest zrobienie zawartości przynajmniej do dodatku Shadowbringers włącznie. Wszystkie roszerzenia mają tym razem swoje trofea fabularne, no i co najważniejsze, mają je też poszczególne raidy w danych sekcjach gry, dzięki czemu mogłem je w końcu wszystkie ograć.

Dawno się tak dobrze nie bawiłem przy historiach pobocznych w grach wideo. Tylko w Final Fantasy XIV spotykamy postać z FFVII, następnie walczymy z jednym z najfajniejszych GFów z FFVIII, po drodze pokonując najtrudniejszego bossa z FFIX i z innych części serii gier zapoczątkowanej przez Squaresoft. W innym raidzie, jeden z bossów opcjonalnych, który daje się we znaki wszystkim miłośnikom Final Fantasy od pierwszej odsłony, otrzymuje własną historię, w której zdarzy nam się mierzyć z najsilniejszymi przeciwnikami z FFVI. Jeśli to zbyt mało, to zawsze możemy też wrócić do Ivalice, w którym miesza się świat Final Fantasy Tactics i FFXII. Dla mnie bomba. Podobnie zresztą było z rewelacyjnymi historiami Alexandra oraz Edenu i Gai. W FFXIV możemy nawet przeżyć jeszcze raz historię znaną z Niera: Automaty.

Wszystko to wrzucone do jednej gry. Yoshi-P to geniusz, który uratowałby Titanica przed zatonięciem. Ten tytuł to absolutne arcymistrzostwo fanserwisu. Naprawdę ciężko jest przebić wszystko to co najlepsze w japońskich rpgach od ponad trzech dekad wepchnięte w jeden tytuł. Osobiście jestem wniebowzięty i ciężko mi określić ile jeszcze weekendów spędzę przy Czternastce, ale możecie być pewni, że jeszcze niejeden. Podziwiam twórców, że od niemal dekady wspierają tytuł, który zaczynał jako najgorsza gra w historii Final Fantasy.

Dziesięć lat, a w zasadzie dwanaście od tragicznej wersji 1.0. Przez ten czas FFXIV zmieniło się nie do poznania. Inne tytuły są w tym samym czasie wydawane trzy razy, gdzie twórcy nie dodają do nich absolutnie nic w kwestii fabuły. Sprzedają tą samą grą, a miliony graczy nazywają tych próżniaków liderami branży elektronicznej rozrywki.

Dziękuję. Postoję. Wracam do tytułu, w którym zawsze mogę liczyć na stare kumpelki z naszej frakcji. Jedna poratuje mojego Tanka jako Healer w jakiejś ciężkiej potyczce, dwie pozostałe sypną dwoma milionami gilów na alchemię, jeszcze inna pomoże mi w alchemicznych fanaberaich, a pozostała masa nieznajomych graczy stanie ze mną w szranki w najtrudniejszych starciach, gdzie jeden błąd oznacza katastrofę.

Czeka mnie tu jeszcze sporo grindu, setki questów, ale trzeba przecież zaliczyć w końcu tego Endwalkera, żeby zobaczyć co dalej knują wredni ascianie. Bardzo mi się podoba to, że najnowsze rozszerzenie jest utrzymane w klimatach wierzeń hinduistycznych, ale nie zapominam też o małych rzeczach, jak chociażby mała lalafellka, grająca na flecie pod mostem w Gridanii, tak, aby nikt jej nie dekoncentrował. Takie błahostki sprawiają, że naprawdę mam ochotę rzucić wszystkie inne gry i wyruszyć w kolejną podróż do Eorzei.

W FFXIV nie widziałem nawet połowy sekretów, które ma do zaoferowanie ten olbrzymi MMORPG, a jestem na tak dużym głodzie, że wszystko co nowe wchłaniam jak gąbka, chcąc więcej i więcej.

Przez ostatnie kilka odcinków W co gracie w weekend? skupiałem się raczej na pojedynczych tytułach. Od następnych odcinków będę raczej pisał o postępach w grach, o których już mogliście przeczytać. Muszę ukończyć przynajmniej kilka z nich, a nie da się tego niestety zrobić w jeden dzień, weekend albo tydzień. Do następnego razu. Trzymajcie się.

squaresofter
4 września 2022 - 17:26