O międzypłciowych dysproporcjach wśród twórców gier było już ironicznie, pora więc zająć się tym zagadnieniem ciut poważniej. Dyskusję na ten temat wywołano na antenie radia BBC, które w tym tygodniu przygląda się branży na Wyspach. Okazuje się, że szefowie firm produkujących gry wideo desperacko poszukują kobiet do swoich zespołów, ale tych jest wręcz jak na lekarstwo...
Z danych statystycznych wynika, że panie stanowią jedynie 4% zatrudnionych w brytyjskich studiach deweloperskich. Jeszcze kilka lat temu odsetek ten był trzykrotnie większy. Czy to oznacza, że producenci gier nieprzychylnie patrzą na kobiety w swoich ekipach?
Nic z tego! Rozmówcy wypowiadający się w programie NewsBeat na antenie radia BBC1 przekonywali, że jest wręcz przeciwnie. Drzwi do branży są dziś dla płci pięknej znacznie szerzej otwarte niż było to dekadę temu. Wiele firm bardzo chętnie zatrudniłoby kobiety, a niektóre wręcz poszukują ich. Warunkiem koniecznym są rzecz jasna odpowiednie kwalifikacje.
Nieliczne parające się dewelopingiem gier Brytyjki zwracają uwagę, że ich koleżanki często nawet nie wiedzą o tym, iż mogłyby się tym zająć. A mają ku temu wrodzone predyspozycje. Na ogół panie odznaczają się bardziej wyrafinowanym poczuciem estetyki, potrafią efektywniej współpracować w zespole, są odpowiedzialne. Docenia to na przykład studio Relentless Software. 21% zatrudnionych w firmie to kobiety. Jedną z nich jest Jade Tidy (na zdjęciu), producentka Blue Toad Murder Files: Mysteries of Little Riddle.
Niestety, głównym powodem, dla którego panie rzadko szukają posad w przemyśle związanym z produkcją gier, jest charakter pracy. Deweloperzy wymagają od swoich pracowników dużej dyspozycyjności, zwłaszcza gdy gonią terminy. To z kolei często stoi w konflikcie z uporządkowanym życiem rodzinnym. Trudno się dziwić, że w takiej sytuacji wiele woli zatrudnić się tam, gdzie obowiązują ściśle określone godziny pracy. Szkoda, bo w jakimś stopniu na pewno odbija się to na jakości gier.
Zbulwersowanych tytułem z góry przepraszam. Nie miał on na celu urazić odczuć kogokolwiek, a jedynie zachęcić do przeczytania tekstu o (jak mi się wydaje) dosyć poważnej sprawie. Dedykuję go także pewnej sympatycznej bibliotekarce, która słowami „panowie potrzebni mi na gwałt” w ciągu kilku minut znalazła ochotników do rozładowania ciężarówki pełnej książek.