Witam. Historia musi się rowijać, więc tak też się dzieje - odcinek drugi to kolejne kroki na drodze pełnej wybuchów, ciosów i śmiechów opowieści. Lekko zaanonsowane wątki podróżniczo-planetarne będą coraz wyraźniejsze. No i nareszcie autorzy postanowili wprowadzić postać kobiecą. Co prawda teraz tylko będzie, że będzie, ale będzie.
Się narodził. Pełen żądzy krwi i zemsty oraz zniszczonych ambicji. A z wnętrza jego wypływały strugi niematerialnej, czarnej jak smoła nienawiści.
- Tak – wysyczał. - Odrodziłem się. Ha! Camembert i Gouda myślą, że mnie pokonali, ale się grubo mylą. Ja żyję i zemszczę się! Tylko zaraz, gdzie jest moje ciało?! Raaa!!! (Ciężki wdech, ciężki wydech) Trudno. Moje ciało dawało mi wiele możliwości, ale niematerialność ma też swoje dobre strony. Jak się nie ma, co się lubi to się lubi, co się ma. A ja mam jeszcze wiele asów, które pomogą mi w zawładnięciu światem! Ha! Ha! Haaaa!
Po krótkiej chwili rozbawienia swoimi złowrogimi myślami Czarne Wnętrze MacMagica uniosło się i znikło w ciemnościach nocy. Bo akurat noc była.
*
W korytarzu rozległy się kroki. To para nocnych strażników patroluje wnętrze Instytutu Nauk i Technologii znajdującego się na głównej planecie Republiki ASU. Nagle gdzieś za ich plecami rozległ się świst. Świśśś!
- To w sali testowania! - krzyknął jeden z nich.
Z miotaczami laserowymi wpadli do ciemnego pokoju oświetlanego tylko przez dwie wirujące w przeciwnych stronach błękitne obręcze. Obok nich, zza tablic kontrolnych, wychylał się staruszek w białym uniformie technicznym.
- Stój! - wrzasnął do niego strażnik.
- Zejdź mi z drogi nędzniku!!! - ryknął staruszek posyłając w jego kierunku granat dymny. Sala momentalnie pogrążyła się w białym duszącym dymie.
- Ekhy! Hände hoch! Ekhy! - na darmo strażnicy sypali świetlistymi pociskami w powietrze. Staruszek chwilę wcześniej zniknął w wirujących obręczach.
*
W brudnej odnodze głównej ulicy dużego miasta, takiej jak w amerykańskich filmach, pojawiły się dwa kręgi. W towarzystwie białego dymu wyskoczył z nich mężczyzna w białym uniformie technicznym. Zanim opadł na ziemię, wirujące okręgi znikły.
- Wiedziałem, że uda mi się teleportować na inną planetę - rzekła postać. - Ale teraz już nie potrzebuję tego ciała.
Trach! Staruszek padł na ziemię. W powietrzu pozostał tylko mroczny cień - Czarne Wnętrze MacMagica.
* * *
Trzej przyjaciele opuścili „Koci tyłek”. Teraz zdążali do siedziby bractwa. Mimo, że co trzy głowy, to nie dwie, potrzebowali dokładnych instrukcji. Karczma została daleko za nimi. Konwersując o sprawach lekkich i przyjemnych ( „...rozwaliłem mu czaszkę jednym ciosem!”) przemierzali wąskie uliczki wielkiego, kamiennego miasta. Dodajmy, że portowego. Dlatego też...
- Śmierdzi rybą! – skrzywił się Gouda.
- Port jest kilkadziesiąt metrów stąd. – wyjaśnił Bałtycki.
- Nie szkodzi. Nienawidzę, jak śmierdzi!
- Nie jest aż tak źle... – Camembert rozejrzał się po okolicy. – Większość rybich łbów i tak zżarły koty.
- Co i tak nie zmienia faktu, że ciągle śmierdzi!
Nagle (zawsze musi być jakieś nagle, więc jest) zza rogu wypadł niewielki człowieczek w brudnej szacie. Przestraszonym wzrokiem zatrzymał się na mieczu Goudy, po czym pisnął i zniknął między budynkami. Bałtycki zdziwiony spojrzał na dwóch rycerzy, gdy zza tego samego rogu wyskoczył wielki osiłek z wielką drewnianą pałką w wielkiej dłoni. Popatrzył dziko na okolicę (jeszcze dziczej, gdy dostrzegł patrzących się na niego w osłupieniu uzbrojonych ludzi i jednego starca w powłóczystej szacie). Warknął ostrzegawczo, poprawił chwyt na pałce i ruszył za uciekinierem. Camembert wzruszył ramionami i poszedł dalej. Przyjaciele podążyli za nim.
Kilkanaście ton martwych ryb leżących w okolicy później, trzech herosów dotarło do bardziej cywilizowanej części miasta. Ulice stały się szersze, czystsze i bardziej zatłoczone, a smród ichtiologiczny przetransformował w normalny miejski fetor.
- Kupią panowie małpkę? – jeden z wielu sprzedawców postanowił spróbować szczęścia.
- Jaką małpkę, jeśli wolno zapytać? – Bałtycki krzywo spojrzał na osobnika.
- Tresowaną, oczywiście!
- A do czego nam tresowana małpka? – wtrącił się Camembert.
- A bo ja wiem? Umie różne rzeczy... na pewno się przyda.
- Gdzie pan masz tą małpkę? – do konwersacji dołączył się Mr Gouda.
- Na straganie. O, tu obok – osobnik wskazał krzywym palcem na przykryty brudną szmatą stolik. Na stoliku siedział wyjątkowo mały człowieczek w fatalnie zrobionym kostiumie małpy. Gdy palec sklepikarza wskazał na niego, ożywił się nagle wydając odgłosy, jakie jogo zdaniem powinna wydawać tresowana małpka. Z tym, że nie powinna.
- Rorf! Rorf! Rooorf!
- Panie! To przebrany człowiek jest, nie żadna małpka! – stwierdził Bałtycki.
- Taaak? Niemożliwe. To małpka. Szanowny pan zobaczy. Futerko, odgłosy...
- Panie, daj pan spokój. Jesteśmy za cwani na takie numery. Chodźcie chłopaki.
Chłopki poszli, ale nie byli aż tak cwani, jak im się wydawało.
- List!
- Co „list”? – Gouda spojrzał na Camemberta pytająco.
- Nie mam listu od bractwa. Ktoś go zwinął.
Bałtycki z zaskakującą, jak na stopień martwości jego ciała, zwinnością obrócił się na pięcie i wrócił do sklepikarza. Przynajmniej na miejsce, gdzie znajdował się wcześniej.
- I teraz szukaj wiatru w polu.
*
Po drugiej stronie ulicy, skryta pod wysokim drzewem, całe zajście obserwowała atrakcyjna, długonoga brunetka.
KONIEC ODCINKA 2