Historia Serów Świata II - odc.1 - fsm - 29 listopada 2010

Historia Serów Świata II - odc.1

Dzień dobry, wieczór dobry. Droga grupko czytelników, którzy dziwnym zrządzeniem losu polubili pierwszą część opowieści o Camembercie, Goudzie i reszcie serowego towarzystwa. Wola Wasza: przeczytać kontynuację. I oto ona - napisana w jakiś czas po zakończeniu zabawy z "jedynką", odpowiednio rozbudowana i obdmuchana wiatrem świeżości. Przygoda trwa, ale tym razem zabierze ona naszych herosów dużo dalej, niż ostatnio. Jest spora szansa, że pewna podstawowa zmiana (poniższy obrazek nie jest przypadkowy) nie przypadnie wszystkim do gustu, ale dała ona autorom duże pole do popisu w kwestii snucia opowieści. Oczywiście, jako że autorzy są niedoświadczeni, pewnie nie zostało ono (to pole) wykorzystane, ale tak czy siak zachęcam do czytania - błędy proszę wytykać, dobre fragmenty proszę chwalić.

Odcinek 1

Aha - tym razem nie będę Was zarzucał odcinkami codziennie. Dla zdrowia :)

ZACZYNAMY!

Dawno temu w odległej części równie odległej galaktyki na skraju Cesarstwa Komercyjnych Mediów lewitowała sobie planeta. W sumie nic nadzwyczajnego: kawał skały oblepiony piachem i biosferą, trzymany silną ręką grawitacji pobliskiego słońca. I jak na innych planetach Cesarstwa, także na tej był mały sklepik z pamiątkami. Stał przy nim młody reporter galaktycznej gazety „De Czas” i czekając na informatora oglądał pocztówki. Wybór nie był duży. Na każdej było widać planetę – stolicę Cesarstwa, a obok zdjęcie miłościwie panującego Cesarza. Nagle zza rogu sklepiku wyłoniła się wysoka postać. Skinęła głową na reportera. Ten poszedł za nią do znajdującego się nieopodal baru. Tam dowiedział się po co został ściągnięty do tej dziury. To, co zapisał, a w następstwie zapisania – wydrukował, zmieniło na zawsze całą galaktykę. 

Tymczasem na planecie nienależącej jeszcze do żadnej znaczącej cywilizacji Sir Camembert spoglądał na, niestety już puste, dno owsianego, jadalnego opakowania po jogurcie wiśniowym. „Ale chała” pomyślał „nic się nie dzieje”. Raptem na stole przy którym siedział rycerz zmaterializował się sędziwy staruszek.

- Pan Camembert? – zawiesił pytająco głos.

- Tak, to ja. O co chodzi?

- Mam tu list od bractwa Ochrona Świata Przed Zagładą dla pana i Mr Goudy.

- Cóż... dawno się nie widzieliśmy. Hm... to już ze dwa lata, ale – rycerz powrócił myślami do teraźniejszości – mogę mu go przekazać.

- Świetnie. Oto on.

Camembert odebrał list od staruszka, który chwilę później zniknął w niewielkiej chmurce dymu. Rycerz szybkim spojrzeniem omiótł treść listu. Wstając mruknął z zadowoleniem:

- Wreszcie kroi się jakaś przygoda. 

* * * 

- Bródka?

- Bródka.

- Ale bródka? – z wyrazem totalnego zaskoczenia na twarzy Sir Camembert przyglądał się dawno nie widzianemu kompanowi. Siedzieli w karczmie pod dźwięczną nazwą „Koci tyłek” i leniwie sączyli napój podobno będący piwem.

- A co? – odparł pytaniem Mr Gouda, znany również jako Sekret Mnicha.

- No nie wiem... jakoś tak ci nie pasuje... Bródka?!

- I tak wygląda pewnie lepiej niż twoje kretyńsko utlenione blond włosy. Skąd pomysł, żeby zmienić ich kolor?

- Widziałem kiedyś takiego jednego śpiewaka. Wyglądał ekstra. I paniom się podobał.

- Ty nie wyglądasz ekstra. Tak z ciekawości, wiesz jak powstaje specyfik do utleniania włosów?

- Nie... – zawahał się Sir Camembert - czy to ważne?

- Jest to przetworzony ekstrakt z jaja feniksa.

- Jaja feniksa? Myślałem, że feniksy nie znoszą jaj... ponoć odradzają się z płomieni.

- Bo nie znoszą. Nie o takie jajo chodzi.

Mr Gouda z nieukrywaną satysfakcją obserwował wyraz obrzydzenia pojawiający się na twarzy towarzysza. Ten ostrożnie przejechał dłonią po krótkich włosach, po czym ją powąchał.

- Wiedziałem, że coś tu nie gra... Kupiłem go za bezcen.

- Dobra, zostawmy w spokoju twoje włosy... moje z resztą też. Mówiłeś coś o jakimś liście?

- Tak – Sir Camembert wydobył z kieszeni kartkę. – Od bractwa Ochrona Świata Przed Zagładą. Chcą, żebyśmy znowu uratowali świat.

- Znowu?

- Nie jest to napisane wprost, ale mowa o jakimś potwornym wirusie, który przejmując kontrolę nad nosicielem daje mu ogromną moc. Najciekawsze jest jednak to, że ów wirus włazi do ciebie przez dupsko i wwierca się w rdzeń kręgowy.

- Miejmy nadzieję, że nie jest duży. Takie włażenie nie może być przyjemne – wzdrygnął się Gouda.

- Mniejsza o wielkość. I tak nie chcemy przejmować kontroli nad światem i posiadać ogromnych mocy. Buława była fajna przez jakiś czas... ile można spopielać złoczyńców? Aha, przypomniało mi się. Co Bałtycki zrobił z buławą?

- Oddał bractwu, chociaż usiłowałem go przekonać, że to nie jest dobry pomysł. Ponoć szukają teraz nowych członków, bo połowa zatrudnionych usiłowała w pojedynkę uruchamiać spopielającą wiązkę i kończyli jako wkładka do pieca... Zresztą, właśnie tu idzie. Pozwoliłem sobie go zaprosić. Co trzy głowy, to nie dwie. 

W tym samym czasie, na drugim końcu galaktyki, czarna materia – esencja zła, poczęła się formować. W malutkiej drewnianej chatce, na malutkiej polance pośród karłowatych drzewek, na mikroskopijnej wysepce dryfującej po śmiesznie płytkim morzu na najmniejszej planecie, jaką zechcieli stworzyć bogowie, przy akompaniamencie fajowego niebieskiego efektu specjalnego narodził się MacMagic – duchowy i jeszcze niematerialny spadkobierca potęgi Trevora Redroma i Moc-mana.

KONIEC ODCINKA 1

fsm
29 listopada 2010 - 19:32