Zimowy weekend to doskonały czas, by kontynuować naszą opowieść. Podobno ostatnie odcinki były nieco za krótkie, więc przed wami nieco więcej mięsistej akcji. Jeśli oczywiście niedzielny leń sprawi, że będzie Wam się chciało to wszystko przeczytać. Z pozdrowieniem: autorzy.
Gouda, Camembert i Bałtycki stali w osłupieniu wywołanym podstępną kradzieżą listu. W końcu odezwał się mag, nieumarły zresztą.
- Cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Bez listu też sobie poradzimy. Pamiętacie adres, który był tam zapisany, a pod który musimy się udać, czyż nie?
Rycerze spuścili głowy w niemym zakłopotaniu.
- No tak. W takim razie bez listu sobie nie poradzimy. Jest tylko jedna możliwość. Musimy...
- Musimy się rozdzielić i przeszukać całe miasto - przerwał Bałtyckiemu Gouda.
- A jeśli znajdziemy złodziei i tę niby-małpkę to skopiemy im tyłki i zabierzemy list – dokończył Camembert.
- Hm - zastanowił się czarodziej. - Myślałem raczej nad zgłoszeniem tego faktu policji, ale wasz pomysł też nie jest zły. Dobra, ja i Gouda idziemy uliczką w lewo, a ty Camembert pójdziesz w prawo.
*
Tymczasem w jednym z magazynów portowych siedział osobnik, który poprzednio był sklepikarzem, niby-małpka oraz koleś w długiej granatowej szacie bez rękawów. Pierwszy odezwał się ten trzeci.
- Dobra robota Ruder. Nawet się zorientowali, kiedy ukradłem im list. Oto reszta dukatów, zgodnie z umową.
Ruder odebrał mieszek z monetami. Szybkim ruchem przeliczył ilość dukatów i co się okazało? Nie doliczył się 1/3.
- Te, Majster miało być więcej dydków. A tu, co! Ni ma! Ni tak się umawialiśmy.
- Przede wszystkim dla ciebie „panie Majster”. Po drugie, to dostałeś zaliczkę na zakup prawdziwej małpy, a nie jakieś pokraki. Dlatego nie dostaniesz reszty. Poza tym mój mistrz nie dał mi więcej.
- Eee... - odezwała się pokraka w małpim przebraniu.
- Siedź cicho Zygmuś! - Krzyknął Ruder na małego człowieczka. - Wiem co gadać i jak gadać. Dobra, może i nie kupiłem małpy, ale to ni moja wina. Małp tresowanych akuratnie było jak na lekarstwo.
- Cicho! - Bez Rękawów poderwał się gwałtownie i nadstawił ucha. Dwie osoby zbliżały się do drzwi. - Oho! Mamy towarzystwo. Dobrze, że przygotowałem małą niespodziankę.
Majster kiwnął ręką w stronę ciemnego zakamarka magazynu. W ciemnościach zapaliło się kilka par złowrogich czerwonych oczu.
*
Camembert szedł powoli bacznie się rozglądając na prawo i lewo. Kiedy doleciała do niego kolejna fala rybiego odoru zabrakło mu rąk do zatkania nosa.
- Ale smród! Bałtycki wiedział, że tu tak śmierdzi i wybrał drugą część miasta dla siebie. Część miasta z ogrodami, bibliotekami, licznymi tawernami i przede wszystkim bez smrodu. A ja dostałem tą część. Rorrr. Ależ tu cuchnie!!!
Rycerz minął kolejną kupę śmierdzących ryb, którą obrzucił złożonym przekleństwem. Zapewne gdyby bardziej uważał, spostrzegłby, że od pewnego czasu ktoś go śledzi i bynajmniej chodzi tu o gatunek ryby. Sir Camembert doszedł właśnie do końca magazynu i skręcił w bok. Tajemnicza postać przyśpieszyła kroku, nie chcąc zgubić celu swojego szpiegowania. Gdy nagle zza rogu wyskoczył Camembert z wyciągniętym mieczem.
- Ha, ha! Mam cię! Mów szybko kim jesteś po posiekam na plasterki!
- Och nie! Tylko nie na plasterki! - odezwał się głos młodej kobiety i zanim rycerz zdołał przeanalizować te słowa coś uderzyło go w nadgarstek wytrącając mu miecz.
- O, tak o wiele lepiej - szpieg podniósł kaptur zasłaniający jego twarz i lekko kręcone czarne włosy. - Mam nadzieję, że nie zrobiłam ci krzywdy. Musiałam mieć pewność, że wysłuchasz mnie zanim zrobisz ze mnie naleśniki i musiałam się upewnić czy dobrze rozpoznałam dwóch wielkich herosów. Sir Camembert, jak mniemam?
- Tak, we własnej osobie. Cóż, podejrzewam, że i tak bym ci nic nie zrobił, pani. Mam w zwyczaju nie kaleczyć kobiet, tym bardziej tak urodziwych. W czym mogę pomóc? - Camembert zgiął się w pasie dyskretnie chwytając za miecz.
- Otóż jestem córką profesora fizyki z odległej planety, który zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Chciałaby abyście wraz szacownym Mr Goudą odszukali mego ojca. Czuję, że to nie było zwykłe porwanie.
- Z innej planety, pani powiada? Eee... A jaka jest pani godność, jeśli mogę spytać?
- Oczywiście. Nazywam się...
Kobieta nie dokończyła, gdyż z magazynu wyskoczyło osiem zoviraksów poziomu trzeciego, w tym jeden poziomu szóstego.
*
W tym samym czasie Gouda i Bałtycki odwiedzali, hm... to jest przeszukiwali, kolejne gospody, gdy mag wyczuł silne wibracje w magicznej aurze.
- Goudo, wyczuwam silne wibracje w magicznej aurze. Camembert ma kłopoty.
- Co się stało?
- To zoviraksy!
- Och nie! Czy zdążymy?
- Obawiam się, że jeszcze przez kilka chwil będzie musiał sobie radzić sam.
* * *
Osiem zoviraksów poziomu trzeciego, w tym jeden poziomu szóstego zbliżały się do zaskoczonego rycerza i jego towarzyszki. Camembert wywinął świszczącego młyńca i zaczął się powoli cofać. Atrakcyjna towarzyszka nie ruszyła się z miejsca.
- Co robisz?!
- Stawiam im czoła, oczywiście. A ty? Wielki heros nie wycofa się przecież na widok kilku jaszczurek, prawda?
- Eee... pewnie, że nie – lekko zakłopotany Sir Camembert postanowił zamaskować chęć ucieczki efektownym rozpłataniem najmniejszego z demonów. Jak postanowił, tak zrobił. Pozostałe siedem zoviraksów poziomu trzeciego, w tym jeden poziomu szóstego jakby się chwilkę zawahały, po czym jednym skoordynowanym ruchem skoczyły. Rycerz zakręcił się dookoła własnej osi i miecz jego, zwany Arturo, rozciął w powietrzu dwa z nich. W tym samym momencie atrakcyjna, czarnowłosa towarzyszka Camemberta przykucnęła, zebrała się w sobie i wystrzeliła w górę wykonując jednocześnie skomplikowany obrót w powietrzu, zamachała kończynami i na ziemię spadły pokiereszowane szczątki trzech kolejnych jaszczuropodobnych demonów.
- Co to było? – oniemiały Camembert patrzył z podziwem na czarnowłosą.
- Co?
- No ten wyskok... taki... do góry... i w ogóle...
Skoczna brunetka znowu nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem pozostałe przy życiu dwa zoviraksy poziomu trzeciego, w tym jeden poziomu szóstego podeszły zdecydowanie za blisko, żeby konwersacja mogła być swobodnie kontynuowana.
*
- Szybciej!
- Przecież biegnę... – odsapał Goudzie Bałtycki.
- Ale za wolno. Camembert sobie nie poradzi sam... nie tak długo przynajmniej...
- To już gdzieś tutaj... już za rogiem...
Już mieli skręcić za róg, gdy zza tegoż rogu wypadł niewielki człowieczek w brudnej szacie. Znowu. Przestraszonym wzrokiem ponownie zatrzymał się na mieczu Goudy, po czym pisnął i zniknął między budynkami. Bałtycki zdziwiony spojrzał za człowieczkiem.
- Czy to nie był...?
Nie zdążył zapytać. Zza tego samego rogu wyskoczył wielki osiłek z wielką drewnianą pałką w wielkiej dłoni. Popatrzył dziko wokół, warknął ostrzegawczo i ruszył za uciekinierem. Bałtycki chciał dokończyć pytanie, ale Gouda stanowczym ruchem nadał mu przyspieszenie i po chwili obaj byli już prawie na miejscu.
*
Camembert i brunetka zgodnie postanowili zacząć się wycofywać, gdy znienacka na pobojowisko wpadli Gouda i Bałtycki. Tzn. Bałtycki wpadł i szybkim ruchem spopielił oba zoviraksy poziomu trzeciego, w tym jednego poziomu szóstego, a Gouda (po kilkumetrowym wyskoku) spadł z obłąkańczym wrzaskiem w miejscu gdzie teraz leżały same demoniczne szczątki, a runiczne ostrze jego miecza odbiło się od twardej nawierzchni portowej drogi.
- Au!
- No, nareszcie! – zadowolony Camembert poklepał maga po ramieniu. – Już myślałem, że po nas... Eee... nie, żebym sobie nie poradził sam – dodał czując na sobie wzrok kobiety.
- Tak, tak... – Gouda podniósł się z ziemi masując prawe ramię. – Wiemy, wiemy.
- Nie przedstawisz nas swojej koleżance?
- Chętnie. To jest mój dobry przyjaciel Mr Gouda, a ten starszy pan, to poważany mag i medyk Bałtycki. A to jest...
- Mozzarella – odezwała się czarnowłosa. – Córka zaginionego profesora fizyki. Z innej planety. Szukałam was, mężni panowie, abyście pomogli mi odnaleźć mego ojca, bowiem przypuszczam, jak już mówiłam Camembertowi, że nie było to zwykłe porwanie.
Bałtycki z pewnością chciał zadać jakieś rzeczowe pytanie, ale w słowo wszedł mu Mr Gouda:
- Ależ naturalnie, droga Mozzarello, że pomożemy ci odszukać zaginionego tatusia. To dla nas pestka. Gdybyś tak zechciała...
- Goudo! A ratowanie świata? A wirus? A list od bractwa? To też pestka? – Bałtycki z przekąsem wtrącił się do goudowych umizgów. – Mamy już jedno zadanie, nie pamiętasz?
- No tak... to może gdzieś usiądziemy i obmyślimy plan działania? – Gouda z nadzieją spojrzał na czarodzieja.
- Dobrze. Camembercie?
- Czemu nie... byle z dala od portu.
KONIEC ODCINKA 3