Gdyby gry komputerowe oceniać wyłącznie pod kątem oprawy wizualnej, Gemini Rue musiałaby zebrać solidne cięgi. W epoce nowoczesnych przygodówek, prezentujących się równie atrakcyjne co filmy animowane (The Next Big Thing), ostatnie dzieło Joshuy Nuernbergera jest najzwyczajniej w świecie brzydkie. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że taka a nie inna grafika to efekt zamierzony, zbliżający Gemini Rue w stronę produktów z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Marna to jednak pociecha dla tych z Was, którzy nie są w stanie przełknąć niskiej rozdzielczości, małej palety barw, drętwej animacji i wszechobecnej pikselozy. A zaakceptowanie tego wszystkiego jest warunkiem koniecznym, by cieszyć się jedną z najlepszych przygodówek, jakie ujrzały światło dzienne w ostatnich latach.
Gra pozwala nam objąć kontrolę nad dwoma różnymi bohaterami. Pierwszym z nich jest Azriel Odin – gliniarz z niezbyt chlubną przeszłością, który po wielu latach pracy dla potężnego syndykatu zbrodni Boryokudan, postanowił zerwać z dotychczasowym życiem i stanąć po przeciwnej stronie barykady. Policjant walczy ze swoimi poprzednimi mocodawcami i jednocześnie stara się odnaleźć swojego zaginionego brata. Ślad urywa się w deszczowym mieście Pittsburgh na planecie Barracus i to właśnie tam rozpoczyna się właściwa rozgrywka.
Oprócz Odina, w Gemini Rue poznamy też bliżej pacjenta tajemniczej placówki Center 7, gdzie w dość radykalny sposób resocjalizuje się przestępców. Mężczyzna nie zna swojego prawdziwego nazwiska, bo obsługa sanatorium systematycznie kasuje pamięć wszystkich pensjonariuszy. Celem rozgrywki w tej części jest ucieczka z tego jakże nieprzyjaznego kompleksu. Oczywiście prędzej czy później losy obu panów muszą spleść się ze sobą i nie inaczej będzie w tej grze.
Fabuła to bez wątpienia jeden z najmocniejszych punktów omawianej przygodówki. Gemini Rue powoli odsłania kolejne fragmenty ponurej opowieści, nie odpowiadając od razu na wszystkie nękające gracza pytania. Dzięki przemyślanemu rozwojowi wypadków, historyjka emocjonuje do samego końca, a finał – jak na porządne zakończenie przystało – jest mocny i nie pozostawia po sobie niesmaku. Pochwalić muszę również całkiem przyzwoite dialogi (zdecydowanie lepiej się je czyta, niż się ich słucha, ale z drugiej strony cudów oczekiwać nie można – jaki budżet, tacy aktorzy) oraz kapitalną atmosferę towarzyszącą zmaganiom. W pamięć zapadają zwłaszcza nocne epizody w opustoszałym mieście, gdzie lejący się strumieniami z nieba deszcz utrzymuje przygnębiający nastrój, a patrolujący ulice gangsterzy wprowadzają nieustanne poczucie zagrożenia.
Właśnie, zagrożenie. Cechą wyróżniającą Gemini Rue na tle konkurencyjnych tytułów jest duży nacisk położony na akcję. Choć w grze nie brakuje typowych dla tego gatunku, spokojnych fragmentów, to jednak czasem trzeba działać naprawdę szybko – na ogół po to, by uniknąć śmierci z rąk przeciwników. Przyznam szczerze, że do tej pory nie byłem zwolennikiem takich rozwiązań (w ogóle nie lubię ginąć w przygodówkach, co zawdzięczam produktom Sierry), ale akurat w produkcji Joshuy Nuernbergera sprawdzają się one znakomicie. Działanie w pośpiechu dostarcza mnóstwa emocji, a automatyczny zapis naszych dokonań przed każdą niebezpieczną sytuacją pozwala uniknąć niepotrzebnych irytacji.
Nieco gorzej w Gemini Rue prezentują się natomiast pojedynki strzeleckie. Bohaterowie gry noszą broń palną i potrafią z jej pomocą likwidować przeciwników. W wymianie ognia kluczowe staje się wykorzystanie osłon – wychylając się zza przeszkody musimy przewidzieć, z której strony zaatakuje nasz oponent, by uniknąć obrażeń i samemu zadać celne trafienie. O ile na początku strzelanie stanowi miły przerywnik od rutynowych dla przygodówek działań, tak później kolejne starcia zaczynają coraz bardziej męczyć. Zbyt wiele w nich przypadku i loterii, by podniecać się nimi na dłuższą metę.
Nie będę ukrywać, że Gemini Rue wywarło na mnie bardzo korzystne wrażenie – śmiem nawet twierdzić, że jest to najlepsza przygodówka, jaką miałem okazję eksploatować od bardzo długiego czasu. Produkt Joshuy Nuernbergera nie jest oczywiście pozbawiony drobnych wad, ale mankamenty te bledną w obliczu zalet, których jest bez liku. Mocna fabuła, przekonujący bohaterowie, kapitalna atmosfera przywołująca na myśl takie hity jak Blade Runner, Beneath a Steel Sky i BloodNet, świetne zagadki, emocjonujące sceny akcji, piękna muzyka i grafika – tak, tak, nawet ta archaiczna oprawa wizualna zaskakuje na uznanie, głównie za fenomenalnie zaprojektowane lokacje. Nie dziwcie się zatem takiej, a nie innej ocenie. To po prostu trzeba przeżyć, w to po prostu trzeba zagrać.