Gry których nie ukończyłem - fsm - 23 maja 2011

Gry, których nie ukończyłem

Należycie do ludzi, którzy za wszelką cenę muszą ukończyć każdą rozpoczętą grę? A może cierpliwość jest u was towarem deficytowym i Wasze półki uginają się pod naporem pudełek z produkcjami, w których napisy końcowe to nieodgadniona tajemnica? Jakkolwiek by nie było, jestem pewien, że raz czy dwa zdarzyło się Wam z chęcią rozpocząć rozgrywkę, by potem z tego czy innego powodu ją przedwcześnie zakończyć. I najczęściej wcale nie dlatego, że "bo to zła gra była".

Poszperałem w zakurzonych zakamarkach swojej pamięci i ułożyłem krótką listę zacnych gier, których nie udało mi się ukończyć. Zapraszam - kolejność z grubsza przypadkowa. 

Messiah

Brucevsky niedawno pisał o tym tytule, jako o grze zacnej, ale raczej mało znanej. Okazało się jednak, że grało weń sporo osób - w tym ja (głównie dzięki fantastycznej polityce cenowej wydawcy). I choć spędziłem miło sporo godzin z cherubinkiem Bobem, finalnego poziomu nie obejrzałem. Jaka była tego dokładna przyczyna? Nie wiem - komputer miejscami słabował, może więc płynność zabawy stała się zbyt niska? A może na horyzoncie pojawiła się inna gra? W czasach liceum miałem poziom skupienia muszki owocówki i najpewniej zbyt szybko pojawiła się opcja zagrania w coś innego. Sorry, Bob.

Lost Planet

A to przykład całkiem świeży. Gdy Lost Planet debiutowało na pecetach miało być wyznacznikiem ślicznej oprawy, DX10 i wyższości Nvidii nad ATI. I było. Ja zaś nabyłem LP dopiero dzięki drugiemu Giermaszowi. 10 zł? Nie zaszkodzi, pomyślałem. Jednak toporne sterowanie, kanciasta rozgrywka, zbyt daleko idąca japońskość i jednak gorsza oprawa niż się spodziewałem szybko ostudziły (...get it?) mój zapał. Na szczęście oczekiwania miałem żadne, więc nie jest mi smutno. Ot, jeszcze jedno pudełko na regale...

Dreams to Reality

Mój drugi największy żal, jeśli chodzi o porzucone w trakcie zabawy gry. Dzieło francuskiego Cryo to tytuł niezwykły - główny bohater imieniem Duncan podróżuje po snach różnych ludzi starając się, a jakże, ocalić świat. Fantastyczna grafika, projekty poziomów, niezwykłe stwory i ogólny nienamacalny urok to mocne strony tej gry. Więc dlaczego, ach dlaczego jej nie ukończyłem? Zaciąłem się. Była jakaś akcja z latającymi żółwiami (chyba), z którą 14-letni ja nie mógł sobie poradzić i oto DtR leży nieukończone. Ach, gdyby tak wyszedł ładny remake - obiecuję ukończyć!

TES IV: Oblivion

Morrowinda olałem (pograłem chwilkę u kogoś i nie byłem zachwycony), ale śliczna, gęsta roślinność Obliviona i opcja umieszczenia kamery za plecami postaci (tak wiem, wcześniej też była) jakoś mnie przekonały. I pograłem chyba z 5-6 godzin, póki nie wlazłem do jakieś jaskini z panią czarodziej (chyba panią), która rozgniotła mnie jednym ruchem brwi. I jakoś tak wyszło, że po 3 próbach grę zostawiłem na zawsze (chociaż przecież można było pójść gdzie indziej). Zdenerwowałem się i zająłem sie Preyem (przeszedłem!). Dobrze, że Oblivion był pożyczony.

Ninja Blade

Jedna z fajniejszych premier, jakie pojawiły się w CDA. Ładna, szybka, wcale-nie-zbyt-japońska gra o szlachtowaniu potworów. Cóż może pójść nie tak? Splot okoliczności może pójść nie tak - była w drugiej połowie gry taka sekwencja ze skakaniem po ścianach, która napsuła mi strasznie dużo krwi. Powtarzałem ją tyle razy i na tyle gwałtownie, że niewiele później podczas jakiejś potyczki popsułem sobie gamepada. Jedna z gałek odmówiła posłuszeństwa, a na klawiaturze grać nie chciałem, więc gra poszła w odstawkę i już do niej nie wróciłem.

Fallout 1/2

I tak oto dochodzimy do żalu numer 1. Tak, przyznaję się, nie ukończyłem dwóch pierwszych Falloutów (bo te nowe w 3D całkiem świadomie sobie odpuściłem). Zabrałem się za nie z opóźnieniem, ale serce me wypełnione było szczerą chęcią poznania tych dzieł, skoro takie one są, że ach! No i mimo nielubienia walki w turach pocinałem w pierwszego Fallouta przez dobre 10 godzin, aż... No właśnie. Aż nie wiem co. Ale najpewniej pojawiła się jakaś inna gra, która wówczas bardziej przemówiła do mnie. A może nie potrafiłem docenić złożoności fabuły, świata gry i mnogości rzeczy, jakie można było tam robić? Nie wiem. Żałuję, może kiedyś wrócę i odpokutuję. Dwójka zaś złamała mnie już po 5 minutach. Jak? Pierwszym starciem w świątyni - ja kontra wielki szczur. Po kilkunastu minutach "ty nie trafiłeś" i "wielki szczur nie trafił" zrozumiałem, że to nie jest gra dla mnie.


Tak to wyglądało u mnie. Chętnie przeczytam Wasze komentarze - kto był (głupim) dzieciakiem niedoceniającym gier, bo chciał po prostu grać więceeeeeeeeeeej? Kto został złamany przez za wysoki poziom trudności? Komu mama zabroniła kończyć gry, bo to szatan, krew i moralna zgnilizna? A może były jeszcze inne powody?

fsm
23 maja 2011 - 16:26