Krótko i na temat to cykl omawiający kilka treściwych informacji skłaniających do przyjemnej dyskusji. Zawarte w nim będą pewne zagadnienia dotyczące w głównej mierze rozrywkę elektroniczną.
Witam wszystkich bardzo serdecznie w pierwszej części „Razielogwozdki" poświęconej moim skromnym przemyśleniom. Ostatnio podczas rozgrywek w Chrome i Xpand Rally zacząłem porównywać przeżycia towarzyszące mi w konkurencyjnych produkcjach. Zauważyłem przy tym dość istotną cechę łączącą większość dobrze przygotowanych pod względem emocji gier. Mianowicie o wczucie się w daną rolę! Czy to w umięśnionego i napakowanego sterydami pakera z cynicznym uśmieszkiem, czy w niemego doktorka z łomem, ewentualnie w kierowcę rajdowego, bądź tego od nielegalnych wyścigów na ¼ mili.
Jak już wcześniej wspomniałem, zauważyłem ostatnio, że podczas wirtualnych, emocjonujących wyścigach samochodowych, moje ciało zaczyna samoczynnie wykonywać ruchy dokładnie takie jakie towarzyszą mi podczas jazdy prawdziwym samochodem. Chodzi mi głównie oto, że gdy wchodzę wirtualnym pojazdem w ostry zakręt przy znacznej prędkości to moje ciało przechyla się w odpowiednią dla zakrętu stronę, tak jakby siły odśrodkowe miały na mnie wpływ. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że pochylając się na boki mam wrażenie, że dzięki temu wyjdę cało z zakrętu - jak się jednak okazuje, jest to bardzo błędne myślenie. Jednak takie akcje sprawiają, że czuję ogromny fun z rozgrywki jaki dają mi niektóre gry. To jest coś niesamowitego i bardzo przyjemnego! Zapewne większość z Was, przede wszystkim mam tu na myśli fanów jednośladów, przeżywała dokładnie to samo! Poniżej zdecydowałem się wymienić kilka przykładów elektronicznych produkcji, które potrafiły doprowadzić mnie do takiego stanu. Oczywiście wszystkich gier nie ma sensu przeze mnie wymieniać, ponieważ liczę przede wszystkim na Wasze indywidualne wybory i gusta. Mnie osobiście uwiodły w taki sposób następujące tytuły: Need For Speed: Porsche Unleashed/Porsche 2000, Need For Speed: Shift, Xpand Rally, Colin McRae Rally 2.0, FlatOut 1 i 2 czy ToCA: Race Driver.
Całkiem odrębną kwestią jest wcielenie się w postać posiadającą charakter i będącą cząstką całego uniwersum. Oczywiście istnieją także postaci w stylu, no name, no face, no voice, w których w zależności od produkcji również idzie się w bardzo przyjemny sposób wcielić. Ideałem takiego bohatera jest w moim mniemaniu Gordon Freeman, choć on akurat posiadał imię i nazwisko, a także i twarz. Owszem w przypadku facjaty można mieć nieco zbieżne zdania, a to dlatego, że widzieliśmy ją najczęściej na różnorakich okładkach, a nie w samej grze. Zapytacie zatem, dlaczego mój wybór padł właśnie na niego? Odpowiedź jest bardzo prosta - świat wykreowany w serii Half-Life jest bardzo rozbudowany, a w późniejszych przygodach dodano również kilkanaście bardzo charakterystycznych postaci. Jednak to co mnie najbardziej przekonało do doktorka to fakt, w którym osoby drugoplanowe budują niesamowitą i niespotykaną atmosferę. To właśnie dzięki towarzyszącej nam otoczce sami zaczynamy powoli, aż do skutku utożsamiać się z głównym bohaterem! W końcu w prawdziwym w świecie nie licząc odbicia w lustrze (czy na innym odblaskowym przedmiocie), zrobionych zdjęć czy nagranych filmów z nami w roli głównej, nie jesteśmy w stanie w inny sposób zobaczyć swojej buźki No chyba, że ktoś ma nadprzyrodzone zdolności wychodzenia z ciała - nie wnikam. Co prawda nie milczymy przez całe życie, ale w Half-Life dialogi są poprowadzone w taki sposób, że w grze nie odczuwa się zanadto braku głosu postaci, którą sterujemy.
Max Payne to już inna liga. Mamy tu twardego glinę po przejściach, który przechodzi wewnętrzną przemianę. Podejmuje on z góry naznaczone przez twórców gry decyzje, rozmyśla, miewa dziwne, iście pokręcone koszmary itp. Jest bohaterem z krwi i kości tak jak Tommy Angelo z Mafii. To nie jest gość, któremu wszystko zlewa, ponieważ boryka się on z wieloma problemami i własnymi uczuciami. Co innego za to można powiedzieć o Księciu zwanym Duke Nukem! Mamy tu calkowite przeciwieństwo. Dla napakowanego koksa największym dylematem moralnym zapewne jest z jaką liczbą przedstawicielek płci pięknej pójść do łóżka! A co? Źle piszę? Jeśli uważacie, że tak - opublikujcie na ten temat swój komentarz.
Mimo wielu różnic w przypadku wymienionych przeze mnie bohaterów jest jednak coś co ich łączy. Przynajmniej w moim odczuciu. Tym czymś jest łatwy sposób utożsamiania się z nimi. Grając w Max Payne'a, wierzyłem, że to ja nim jestem, poznając świat w Legacy of Kain: Soul Reaver byłem Razielem... choć w tym przypadku nadal nim jestem. Zapewne w tej kwestii nic się nie zmieni dopóki jakiś Neo z Matriksa nie raczy mnie uwolnić z podpiętej i wysysającej krew maszyny ;) Nie wiem jak Wy, ale ja czasem czułem przeszywający ból w ciele gdy sterowana przeze mnie postać dostała chociażby soczystą kulkę między żebra.
Oczywiście w świecie elektronicznej rozgrywki mamy dużo więcej różnorodnych, grywalnych charakterków, ale również i w tym aspekcie liczę na Waszą znajomość i odmienne od moich upodobania. W końcu gdybym napisał tu e-książkę to po pierwsze - nikomu nie chciałoby się jej czytać, po drugie - nie byłoby już za bardzo o czym pisać w komentarzach, a przecież nie oto chodzi. Mam nadzieję, że tym krótkim felietonem zachęcę Was do przypomnienia sobie wrażeń panujących w grach, w które mieliście okazję zagrać jak i również do wymiany swoich doświadczeń z innymi graczami.
Kończąc swoje wywody przyznaję się bez bicia, że jestem ciekaw Waszych przeżyć i różnic zdań na omawiany przeze mnie temat. Zapraszam także do wzięcia udziału w ankiecie, którą poniżej widzicie.