Razielowa piwoteka to cykl opowiadający o rozmaitych browarach, które miałem okazję posmakować. W każdej części zawarte będą suche dane, moje odczucia i specjalny bonus w postaci ankiety. Zapraszam zatem wszystkich zainteresowanych do czytania i komentowania.
Od czasu do czasu trzeba, ot tak z reguły posmakować czegoś znanego, ogólnodostępnego, koncernowego. Szczególnie gdy wiąże się z tym pewien sentyment. Pamiętam czasy gdy pijałem głównie zielone Lechy, bo smakowały, były w dobrej cenie i wszędzie dało się je kupić. Później nadszedł czas na próbowanie wszystkiego co popadnie. Poznałem wówczas lepsze piwa, a leszek odszedł w odstawkę. Ostatnio zdecydowałem się przetestować trunek z dawnych lat i ocenić jego formę. Jesteście ciekawi? Zapraszam zatem do lektury.
Lech w standardowej formie od zawsze był zielony, przynajmniej odkąd pamiętam. Nie dziwi więc kolor butelki oraz etykiety w tej łagodnej i zarazem wpadającej w oko barwie. Od zawsze podobały mi się one bardziej od ich brązowych odpowiedników. Piwo dostępne jest w wersjach 0.33l, 0.5l i 0.66l. W przypadku puszki do wyboru pozostaje tylko półlitrowa zawartość. Czas na subiektywne gusta - uważam że design jest nowoczesny i zachęcający do zakupu co ma z pewnością swoje odbicie ze względu na mniej typową kolorystykę. Jeżeli zaś chodzi o jakość etykiety to jest ona bardzo wytrzymała, trzeba naprawdę się postarać aby ją uszkodzić. Czy to oznacza, że twórcy skupili swą uwagę na opakowaniu zamiast walorów smakowych? O tym przekonacie się w kolejnych akapitach.
Pierwsze co rzuca nam się w oczy do duże nasycenie, chyba tak samo spore jak w przypadku napoju gazowanego. Dopiero później skupiamy swój wzrok na całkiem sporych rozmiarów pianę. Niestety ma ona tendencję do dosyć szybkiego zanikania, tak jak w większości przypadków kompanijnych browarów. Kolor zdecydowanie złocisty, ładny.
Zapach wyraźny, chmielowo-zbożowy. Nie mam mu nic do zarzucenia. Smak zdecydowanie delikatniejszy, rzekłbym bardzo neutralny i bezpłciowy. Tak, bezpłciowy to idealne określenie, ale jest to jak najbardziej efekt zamierzony. Już mówię dlaczego. Otóż Lech Premium tworzony jest przede wszystkim dla mas, dlatego musi smakować jak największej liczbie osób. Z tego też powodu jest częstym gościem na wszelakich imprezach. Goryczka jest na tyle łagodna, że większość osób nawet jej nie wyczuwa. Tu dominuje głównie duże nasycenie, które łaskocze język oraz delikatny posmak chmielu. Na dodatek typowa dla tego piwa wodnistość powoduje, iż ten browar wchodzi każdemu niczym Pepsi. Niestety duża ilość bąbelków powoduje wzdęcia i czasami bół brzucha przy większych ilościach. Jest to jeden z głównych powodów dlaczego zrezygnowałem z tego piwa. Drugim powodem jest brak charakteru, ponieważ ostatnimi czasy przyzwyczaiłem się do wyrazistego smaku. Te argumenty w zupełności mi wystarczały aby przejść do konkurencji, której w podobnych kwotach wcale nie brakuje.
Lech Premium z całą pewnością ma swoich wielbicieli. Jest znany, ogólnodostępny, w rozsądnej cenie i przypadający sporej rzeszy ludzi do gustu. Dla jednych neutralność jest zaletą, dla drugich wadą. Każdy ma swój gust, inne wymogi, cele etc. Ja raczej nie zamierzam systematycznie po niego sięgać, choć raz co jakiś czas na pewno zakupię. Ot tak dla urozmaicenia, pobudzenia dawnych, bardzo fajnych wspomnień związanych z tym browarem. Piwo do złych nie należy, do dobrych także nie, ale w swojej cenie i tak prezentuje się na plus.
Masz inne ode mnie zdanie? Super, przecież oto chodzi! Z przyjemnością dowiem się co sądzisz o opisywanym przeze mnie piwie. Wymieniajcie się zatem własnymi doświadczeniami i przygodami! Jeśli macie propozycje odnośnie kolejnych części tego cyklu - piszcie o tym w swoich komentarzach do czego bardzo gorąco zachęcam.
Zapraszam również do wzięcia udziału w ankiecie, którą poniżej widzicie.
Lech Premium
Cena: ok. 2.70zł.
Zaw. Alk.: 5.2%
Ekstrakt: 11.1*
Gatunek: Jasne / Lager / Pasteryzowane
+ niewygórowana cena
+ wchodzi jak woda i orzeźwia
+ przyzwoity zapach
+ delikatny smak
- bezpłciowe
- zbyt duże nasycenie...
- ... powodujace czasem wzdęcia
P.S. Przedstawione ilustracje należą do Łysacka.